czwartek, 29 lipca 2021

W imię biznesu

 

 


 

W imię biznesu                    

 

Płyń barko z gazami cieplarnianymi, leć

wysoko, pod strop nieba, na chwałę Jowisza.

Tędy podąża się też do niepokoju,

do ostatniego wodopoju nad Nilem.

 

Niech wzrasta ciepłota ciała, 

dla ochłody sięgniemy po minus

250 stopni C w Układzie Słonecznym.

O, kupiłem dwa funty wołowiny

 

za piętnaście ton wody

i dwanaście funtów ziarna,

dodałem sześćdziesiąt funtów

innej paszy, równie pożywnej.

 

Rozglądam się łapczywie i widzę świnie.

Widzę, jak się je wyłącza prądem,

jak obuch siekiery uderza… Później stosuje się

noże i widelce. Czuję jak wicher wyszarpuje

 

niedobro z niedobra i zamyka przerażone oczy.

Dominacja mnie nie obraża –

ja nad tobą, ty nad krową, niech silniejszy studzi

zapał słabszego. Produkcja musi należeć  

 

do dwóch siłaczy – palcowa liczba firm na świecie

zarzyna osiemdziesiąt osiem procent świń

w tygodniu. Nie mam żalu o to, że można by

skarmionym ziarnem obsiać układ planetarny

 

i oszczędzić nieświadome przeznaczenia zwierzęta,

najważniejszy jest klub producentów.

 

 Zachłanność zbudowała domy na główce szpilki,

a forsa jest farsą i sennie snuje się

produkcja metanu.

Korytarzem apartamentowca biegnie nagi

konsument alkoholu.

 

Nierówności zgarniają ostatki tlenu,

przez chwilę jest mi narodowo,

ale na pewno udaję...

Jutro znowu będzie wieprzowina z wołowiną.

 

Siermiężni oczekują łaski niebieskiej

w poniedziałek, wtorek i tak dalej,

a część ludzkości dziękuje wynalazcy

niebiesko świecących diod.

 

Wróżba

 


 

Wróżba

 

Ubywa wody na globie,

znikają źródła, jałowieje Ziemia.

Pojezierze Gnieźnieńskie wysycha.

Jeżeli maksymalny skręt się utrzyma,

to powierzchnia globu zmaleje.

 

Przybędzie tyle ludności,

że będą trwać wojny o przetrwanie

i parcie ludów na miejsca gdzie świta

jeszcze nadzieja i jest życiodajna materia.

 

KTOŚ BĘDZIE ZA KOGOŚ.

Wojna obok zawieruchy.

Już zwisamy z krawędzi światła.

Uchodźcy jak tsunami 

wzniosą się nad ludzkie możliwości, 

któraś klasa sama się zje,

następnie zmartwychwstanie

i nie stworzy raju w kosmosie.

Wybyci doznają szczęścia osobistego.

 

Stan bezpański i kastowy

podsumuje pustkę i obcozjadów,

doda sferę dzierżycieli…

 

A są poeci, którzy w to nie wierzą

i wciąż budują świat pełen liryki,

nie obawiają się pogorszenia nastrojów

i rozwiązują zawiłe problemy.

Dawniej lubiłem zapach świeżej gazety,

obecnie śnią mi się bezradne rekiny.

To na pewno nie są ludojady.

Nie wierzę w upadek człowieczeństwa.

 

 

 

poniedziałek, 19 lipca 2021



 

Równe, 3 maja 1933 

 

Twoje trzy historie…

Pozostało tylko to zdjęcie

Wypłowiałe jak łysa kobyła

I szczekanie kundla z fotografii.

 

W nazwisku miałeś niewygodne h

i rogatywkę z orłem gotowym do lotu.

Przez ramię przewieszony karabin,

Zwinięty w rulon koc jako nocleg.

Ciężkie buty i onuce w marszu,

W prawej ręce rower ze zwieszonymi uszami.

 

Gdy uświetnialiście 3 Maja

Miasto rosło i nabierało wigoru.

Cicho szeptały flagi biało-czerwone.

Na trybunie honorowej

Bezwłosy wojewoda

Z prezydentem i oficerowie. 

Taka sucha radość promieniowała

Z tej beznamiętnej pogody ducha.

 

W 44 pułku strzelców kresowych

Jeszcze celowaliście do gwiazd i łopianów.

 

A gdy zaczęły spadać wrogie pociski

Na zatrwożony kraj

I grzmiał hymn Deutschland über alles,

Wcielono cię do Wehrmachtu,

Razem z tym h, które teraz dobrze

Świadczyło o twoim pochodzeniu.

 

Nie zwierzałeś się, gdzie byłeś, ale

Uniknąłeś wschodniego krwawienia.

Nawet na urlop wysłali cię w mundurze,

Jakże kontrastującym z poprzednim.

 

Wreszcie ucho od dzbana się urwało –

Alianci zatrzymali wroga w obozie.

Gdy wróciłeś do rodziny, totalitarny

Urzędnik polecił usunąć to h z nazwiska, 

O czym obecnie wiedzą tylko twoje

Wnuki, jednak nie będą obciążać

Dowodu osobistego jeszcze jedną literą.

Wolą łączyć teraźniejszość z przyszłością.

 

Dopiero w drugim życiu wszedłeś na

Wymarzony prosty szlak.

 

                                                       2013

 

 


 

sobota, 17 lipca 2021

Nowe zbiory gwiazd

Nowe zbiory gwiazd 

Szukamy ich w obojętnym bezkresie, 

w ciszy ustronia, w mrozie jak absolutyzm, 

w czerni o pełnym nasyceniu, 

gdzie żadne zdarzenie nie daje nadziei, 

a każdy przypadek jest możliwy. 

Szukamy tam, gdzie atom z atomem nie będą 

wiedzieć o sobie, 

gdzie zrodzi się z niczego nowy Kosmos, 

a w nim po nieokreślonym czasie 

nieskończone zbiory gwiazd i planet. 

To nas podtrzymuje na duchu. 

Za wcześnie urodziła się nasza Ziemia, 

bo za miliard lat będzie żyć miliard nowych globów. 

Tyle też ich umrze. 

Nie pomoże ukrycie twarzy w wełnianym kominie, 

byśmy o tym się nie dowiedzieli.

czwartek, 15 lipca 2021

piątek, 22 marca 1957 r.

 

 


piątek, 22 marca 1957 r.

     Obszedł pół Katowic i wrócił do Chorzowa. Obszedł pół Chorzowa i na placu Hutniczym staw hutniczy, i zdążył jeszcze na plenum młodzieżowe. Narobił kilometrów, niczego nie kupił z zaplanowanych sprawunków. Towar niby jest, ale go nie ma... gdy człowiek zdecyduje się już na coś konkretnego.

Usiadł za biurkiem, popatrzył wokół. Pustawo. On za wielu nieobecnych. Brak większości. „Nie ma ludzi z kręgosłupem? No to mamy organizację...” Plenum zostało przełożone. Ponadto Sejm przywrócił dzisiaj nazwę miasta Katowice... To się liczy do kwadratu. To nawet cieszy ta mniejszość... Nie będzie jeździł już do Stalinogrodu.

            Miłość może być szaleństwem. Im częściej i więcej spotyka się z Natalią, tym bardziej kocha. Im więcej kocha, tym bardziej jest wrażliwy na różne jej przejawy, odcienie i blaski, tym bardziej widział „Niebieską dziewczynę” inną... Kiedy miłość nie pasuje do wyobrażeń i oczekiwań? Na pewno nie wtedy, gdy się kocha i pragnie. Miał  wątpliwości i lęki. A Natali?

 

            Poezja na dzisiaj...

        Herbata.

       Kawa.

       Mleko.

       Maślanka.

       Papier toaletowy, po prasowaniu...

       Łaźnia powiatowa.

       Skurczybyk.

       Gnyk.

       Prysznic.

       Ćwiek.

       Woda bystra i pachnąca...

       Upadowa skłócona z pochylnią.

       Kołowrót jak głowy zawrót.     

       Połowa strony.

       Co zrobić z resztą?

 

czwartek, 8 lipca 2021

Sen na Jawie

 

  




317
Sen na Jawie

Uciekając byliście już tak daleko od siebie, że nie wystarczył dalmierz
do sprawdzenia, czy to jeszcze wy, a uciekaliście, by wyrwać się
z rozszalałych serc, ale i z chwil obojętności.
I znów wróciliście do oczekiwań i plam na słońcu, a raczej plam na
honorze. W kołowrotku miłości nić była poszarpana, nierówna, wątpiąca, osamotniona, wątła. Po wejściu do kielicha snu, nastąpiło połączenie żółtej dojrzałości miłości z czerwonym winem i namiętnością, już zaognioną, czy może ofiarowaną innemu pożądaniu. Nie było wiadomo, co się dzieje, chociaż nieustanne pragnienie prowadziło do źródła nieoznaczonego zakazem; chcieliście wypić napój ekstazy, ale nie rozczarowań, byle była byś przy nim, a on przy tobie, jak świerk przy świerku, jak wulkan obok wulkanu.
Rozedrgane myśli siadały co kilka sekund na innym drzewie, na
każdej jej-jego części ciała. A jakże mknęły przez leśne smugi światła,
lądując w chmurach, plącząc się w zielonych liściach kasawy. Oboje
uciekaliście nie nadążając za sobą.
Ale ty, tak, ty, i ty, szukacie miejsca w podświadomości, by móc się
tam dostać, a może wycofać, sami nie wiecie. Razem z myślą o niej,
o nim i jesteś poszukiwana, poszukiwany, tam spotkani i postrącani.
Może jesteście tu, ty i ona, od tamtego roku szaleństw, na połyskujących tarasach pól ryżowych. Może to tylko im dalej tym bliżej. Mówisz: – Widzieliśmy się wśród wodnych porostów, ale i za mieszanką patatów, orzeszków ziemnych, manioku, chili i pomidorów. Za czym się jeszcze chowałeś?
– Może ukryjesz się za krzakiem cierpienia i zaczekasz na moje
pragnienie, ale nie wierzę... Może wtedy wynurzymy się jednocześnie
i stokrotnie, wzmocnieni afrodyzjakiem z jaszczurki – mamrotałeś niezbyt śmiało. – Tęsknota za twoją duszą i fizyczną obecnością nie jest
czymś realnym. Wiem. A gdybyś była tu, pośród kiści owoców bananowców, wśród rozwieszonych koron kokosowych palm albo drzewa chinowego, na tarasie bungalowa, w leżaku, jako akt miłości, to świat by jeszcze istniał? Przepłynąłbym pół Oceanu Indyjskiego na tratwie, czy miałbym po co? Ja wiem, że po ciebie albo do ciebie. A ty?
– Chociaż to trudne, powiedzmy, że nie wiemy, gdzie jesteśmy.
318
Chyba tam, gdzie diabli niosą drewno na rozpałkę pod kotłem ze smołą,
tak myślę. Przyjedź, najpiękniejsza czarownico – krzyczysz we śnie.
Błądząc przecinasz szlak groźnego Merapi, który szalał w 1906
roku; obchodzisz stare potoki lawy i zdumiewasz się na widok lawy
u jego współbraci. Cały czas myślisz, że jesteście we dwoje. Niebezpieczny Semer i Slamat już dyszą. W nieczynnych złościach błotne jeziora.
Można utopić w nich nieczyste sumienia. Zaglądasz do krateru
wzburzenia, które może wywołać tsunami i myśląc o osobie, tej stanowczej, zimnej nagle i zastygłej jak wulkan, masz ochotę skoczyć w głębię czerwonego gardła smoka, żeby się pozbyć wszelkich niedoścignionych marzeń. To nie ty.
Wokół rzeczywistość najeżona stożkami. Nikt się tym nie martwi.
Mówisz: – Śnimy między majaczącymi w tle wulkanami, a przestrzenią
zajętą przez obrazy z poprzedniego roku. Nawet słychać pomruk władców podziemi. Tak było. Chciałbyś tak krzyczeć, abym usłyszała? Nie czujesz kołatania mojego serca? Sam nie wiesz, kim jesteś.
– Chyba już na stałe zamieszkałaś w baśni z tysiąca jezior – odpowiadasz – gdzie woda głęboka i płaska, a szczupaki dawno dały szczupaka.
Teraz są rekiny z młotami... Wyżej kraina tytoniu przechodzi
w krainę herbaty.
– Piliśmy ją, pamiętasz? Tu przylecieć na herbatę...
– Widoczne są niewielkie zagajniki bambusowe i pola kukurydzy.
Teraz być może oboje przeżywamy katusze, może gdzieś przy brzegu
tych pól czekamy na siebie. Ta cudowna kraina była stokroć piękniejsza,
gdy ty byłaś tu ze mną przed zimą i właściwie jest ona piękna tylko
w twojej obecności. Chcesz powiedzieć, że to nieprawda? Pamiętam, że
nie i nie wierzę.
– Na pewno znowu moglibyśmy uciekać na przełaj, kierując się do
Wonosobo, gdzie czuliśmy się swojsko i zauważali nas ludzie, życzliwi
i gotowi pomóc. Zupełnie inni. Tam byliśmy tylko Europejczykami. Ale
jakże nas życzliwie traktowano.
– Mamy dość siebie i chcielibyśmy wyzwolić się od siebie. Czy
jesteś wolna i ja jestem wolny? Tobie jest łatwiej, wystarczy słowo.
Nagle stajesz się szeptem liścia bambusowego, przez chwilę poddajesz
się wiatrowi i przybywasz, aby być ze mną. Co za bolesna rozkosz.
A potem jak wiatr uspokajasz swoje uczucia, twierdzisz, że to pomyłka.
319
To wystarczyło, byś zmaterializowana stanęła przy mnie. Być może tak
się stanie w następnym śnie.
– Cóż, nasz czas znajduje się na przystanku westchnień, w rozdarciu
palmy. Widzimy tylko dwie strony świata.
Nasycony jednostronnie tęsknotą, organizm zaczyna produkować
nienawiść odtrącającą ofiarowanie. Wulkaniczna złość wydaje się obudzi wulkan. To nic nie pomoże, wiesz, horyzont jest pusty. Czy można tak kochać, że pustka się wypełnia tym, co realne?
Wiem, nie ma ucieczki przez sen.
W tej sytuacji nie chcemy wracać do siebie. To już wolimy stać się
górą lodową, a nasz statek żeby się w nią wbił.
Wybacz krzaczastość pisma, Beatrycze. Liryczny zapach frezji
mąvci moje uczucia. Zafascynowane podmioty, pochłonięte osobowości, romantyczne powiewy nadziei, a może namiętności, wzniosły stan uczuć... Uszły.
I jak skierować zło na ślepy tor. Łatwo zdemolować ogień, trudniej
ugasić. Ugasić pragnienie. Jak wzniecić ogień? Nie umiemy powstrzymać deszczu, ale możemy powstrzymać się od pretensji. Ja osobiście niczego nie żałuję.
P.S. W tej chwili wracam taksówką na plażę. Kierowca mówi, że
ocean oszalał. Nie rozumiem za bardzo, dlaczego miałby oszaleć. Niebo jest pogodne. Za pół godziny będziemy na miejscu.
P.S.
Taksówkarz mówi, że trzęsienie ziemi pod oceanem wywołało tsunami.
Jest przerażony i nie chce jechać dalej. Na razie niczego nie odczuwamy.
Gdy otrzymasz ten list, ja będę dalej od ciebie niż dotąd, a tak
chciałbym Cię spotkać pośród patatów albo na stożku Merapi.


                                                                        luty 2005 r.

 


 

wtorek, 6 lipca 2021

 

 

 


 

 Słodka Cila

 

 Cila Maszkiytno z Kokotka

 Dla kilku facetów jest słodka,

 Ale gdy bierze ją Gustaw,

 Rozpuszcza mu się w ustach

 I nikaj nie można jej spotkać.

                                  2014