W imię biznesu
Płyń barko z gazami cieplarnianymi, leć
wysoko, pod strop nieba, na chwałę Jowisza.
Tędy podąża się też do niepokoju,
do ostatniego wodopoju nad Nilem.
Niech wzrasta ciepłota ciała,
dla ochłody sięgniemy po minus
250 stopni C w Układzie Słonecznym.
O, kupiłem dwa funty wołowiny
za piętnaście ton wody
i dwanaście funtów ziarna,
dodałem sześćdziesiąt funtów
innej paszy, równie pożywnej.
Rozglądam się łapczywie i widzę świnie.
Widzę, jak się je wyłącza prądem,
jak obuch siekiery uderza… Później stosuje się
noże i widelce. Czuję jak wicher wyszarpuje
niedobro z niedobra i zamyka przerażone oczy.
Dominacja mnie nie obraża –
ja nad tobą, ty nad krową, niech silniejszy studzi
zapał słabszego. Produkcja musi należeć
do dwóch siłaczy – palcowa liczba firm na świecie
zarzyna osiemdziesiąt osiem procent świń
w tygodniu. Nie mam żalu o to, że można by
skarmionym ziarnem obsiać układ planetarny
i oszczędzić nieświadome przeznaczenia zwierzęta,
najważniejszy jest klub producentów.
Zachłanność zbudowała domy na główce szpilki,
a forsa jest farsą i sennie snuje się
produkcja metanu.
Korytarzem apartamentowca biegnie nagi
konsument alkoholu.
Nierówności zgarniają ostatki tlenu,
przez chwilę jest mi narodowo,
ale na pewno udaję...
Jutro znowu będzie wieprzowina z wołowiną.
Siermiężni oczekują łaski niebieskiej
w poniedziałek, wtorek i tak dalej,
a część ludzkości dziękuje wynalazcy
niebiesko świecących diod.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz