czwartek, 8 lipca 2021

Sen na Jawie

 

  




317
Sen na Jawie

Uciekając byliście już tak daleko od siebie, że nie wystarczył dalmierz
do sprawdzenia, czy to jeszcze wy, a uciekaliście, by wyrwać się
z rozszalałych serc, ale i z chwil obojętności.
I znów wróciliście do oczekiwań i plam na słońcu, a raczej plam na
honorze. W kołowrotku miłości nić była poszarpana, nierówna, wątpiąca, osamotniona, wątła. Po wejściu do kielicha snu, nastąpiło połączenie żółtej dojrzałości miłości z czerwonym winem i namiętnością, już zaognioną, czy może ofiarowaną innemu pożądaniu. Nie było wiadomo, co się dzieje, chociaż nieustanne pragnienie prowadziło do źródła nieoznaczonego zakazem; chcieliście wypić napój ekstazy, ale nie rozczarowań, byle była byś przy nim, a on przy tobie, jak świerk przy świerku, jak wulkan obok wulkanu.
Rozedrgane myśli siadały co kilka sekund na innym drzewie, na
każdej jej-jego części ciała. A jakże mknęły przez leśne smugi światła,
lądując w chmurach, plącząc się w zielonych liściach kasawy. Oboje
uciekaliście nie nadążając za sobą.
Ale ty, tak, ty, i ty, szukacie miejsca w podświadomości, by móc się
tam dostać, a może wycofać, sami nie wiecie. Razem z myślą o niej,
o nim i jesteś poszukiwana, poszukiwany, tam spotkani i postrącani.
Może jesteście tu, ty i ona, od tamtego roku szaleństw, na połyskujących tarasach pól ryżowych. Może to tylko im dalej tym bliżej. Mówisz: – Widzieliśmy się wśród wodnych porostów, ale i za mieszanką patatów, orzeszków ziemnych, manioku, chili i pomidorów. Za czym się jeszcze chowałeś?
– Może ukryjesz się za krzakiem cierpienia i zaczekasz na moje
pragnienie, ale nie wierzę... Może wtedy wynurzymy się jednocześnie
i stokrotnie, wzmocnieni afrodyzjakiem z jaszczurki – mamrotałeś niezbyt śmiało. – Tęsknota za twoją duszą i fizyczną obecnością nie jest
czymś realnym. Wiem. A gdybyś była tu, pośród kiści owoców bananowców, wśród rozwieszonych koron kokosowych palm albo drzewa chinowego, na tarasie bungalowa, w leżaku, jako akt miłości, to świat by jeszcze istniał? Przepłynąłbym pół Oceanu Indyjskiego na tratwie, czy miałbym po co? Ja wiem, że po ciebie albo do ciebie. A ty?
– Chociaż to trudne, powiedzmy, że nie wiemy, gdzie jesteśmy.
318
Chyba tam, gdzie diabli niosą drewno na rozpałkę pod kotłem ze smołą,
tak myślę. Przyjedź, najpiękniejsza czarownico – krzyczysz we śnie.
Błądząc przecinasz szlak groźnego Merapi, który szalał w 1906
roku; obchodzisz stare potoki lawy i zdumiewasz się na widok lawy
u jego współbraci. Cały czas myślisz, że jesteście we dwoje. Niebezpieczny Semer i Slamat już dyszą. W nieczynnych złościach błotne jeziora.
Można utopić w nich nieczyste sumienia. Zaglądasz do krateru
wzburzenia, które może wywołać tsunami i myśląc o osobie, tej stanowczej, zimnej nagle i zastygłej jak wulkan, masz ochotę skoczyć w głębię czerwonego gardła smoka, żeby się pozbyć wszelkich niedoścignionych marzeń. To nie ty.
Wokół rzeczywistość najeżona stożkami. Nikt się tym nie martwi.
Mówisz: – Śnimy między majaczącymi w tle wulkanami, a przestrzenią
zajętą przez obrazy z poprzedniego roku. Nawet słychać pomruk władców podziemi. Tak było. Chciałbyś tak krzyczeć, abym usłyszała? Nie czujesz kołatania mojego serca? Sam nie wiesz, kim jesteś.
– Chyba już na stałe zamieszkałaś w baśni z tysiąca jezior – odpowiadasz – gdzie woda głęboka i płaska, a szczupaki dawno dały szczupaka.
Teraz są rekiny z młotami... Wyżej kraina tytoniu przechodzi
w krainę herbaty.
– Piliśmy ją, pamiętasz? Tu przylecieć na herbatę...
– Widoczne są niewielkie zagajniki bambusowe i pola kukurydzy.
Teraz być może oboje przeżywamy katusze, może gdzieś przy brzegu
tych pól czekamy na siebie. Ta cudowna kraina była stokroć piękniejsza,
gdy ty byłaś tu ze mną przed zimą i właściwie jest ona piękna tylko
w twojej obecności. Chcesz powiedzieć, że to nieprawda? Pamiętam, że
nie i nie wierzę.
– Na pewno znowu moglibyśmy uciekać na przełaj, kierując się do
Wonosobo, gdzie czuliśmy się swojsko i zauważali nas ludzie, życzliwi
i gotowi pomóc. Zupełnie inni. Tam byliśmy tylko Europejczykami. Ale
jakże nas życzliwie traktowano.
– Mamy dość siebie i chcielibyśmy wyzwolić się od siebie. Czy
jesteś wolna i ja jestem wolny? Tobie jest łatwiej, wystarczy słowo.
Nagle stajesz się szeptem liścia bambusowego, przez chwilę poddajesz
się wiatrowi i przybywasz, aby być ze mną. Co za bolesna rozkosz.
A potem jak wiatr uspokajasz swoje uczucia, twierdzisz, że to pomyłka.
319
To wystarczyło, byś zmaterializowana stanęła przy mnie. Być może tak
się stanie w następnym śnie.
– Cóż, nasz czas znajduje się na przystanku westchnień, w rozdarciu
palmy. Widzimy tylko dwie strony świata.
Nasycony jednostronnie tęsknotą, organizm zaczyna produkować
nienawiść odtrącającą ofiarowanie. Wulkaniczna złość wydaje się obudzi wulkan. To nic nie pomoże, wiesz, horyzont jest pusty. Czy można tak kochać, że pustka się wypełnia tym, co realne?
Wiem, nie ma ucieczki przez sen.
W tej sytuacji nie chcemy wracać do siebie. To już wolimy stać się
górą lodową, a nasz statek żeby się w nią wbił.
Wybacz krzaczastość pisma, Beatrycze. Liryczny zapach frezji
mąvci moje uczucia. Zafascynowane podmioty, pochłonięte osobowości, romantyczne powiewy nadziei, a może namiętności, wzniosły stan uczuć... Uszły.
I jak skierować zło na ślepy tor. Łatwo zdemolować ogień, trudniej
ugasić. Ugasić pragnienie. Jak wzniecić ogień? Nie umiemy powstrzymać deszczu, ale możemy powstrzymać się od pretensji. Ja osobiście niczego nie żałuję.
P.S. W tej chwili wracam taksówką na plażę. Kierowca mówi, że
ocean oszalał. Nie rozumiem za bardzo, dlaczego miałby oszaleć. Niebo jest pogodne. Za pół godziny będziemy na miejscu.
P.S.
Taksówkarz mówi, że trzęsienie ziemi pod oceanem wywołało tsunami.
Jest przerażony i nie chce jechać dalej. Na razie niczego nie odczuwamy.
Gdy otrzymasz ten list, ja będę dalej od ciebie niż dotąd, a tak
chciałbym Cię spotkać pośród patatów albo na stożku Merapi.


                                                                        luty 2005 r.

 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz