poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Wartość nadrzędna

 

 


 

 

Wartość nadrzędna

  Jeszcze nie zorientowali się dokładnie, w czym rzecz, a Franciszek
już rzekł: – Zobacz, kogo my tu mamy. Człowiek podnosi
swoją wartość jak handlarz cenę za niewolników.
Handlarz niewolników? Podnosi się poziom życia handlarzy,
upada morale, tworzą się błociska. Sprzedaje drogo i jest przez to
lepszy od innych. Trzęsą się zady i posady. Przyszedł tu, by kogoś
nabrać na kilka tysięcy złotych. Od razu donosi o tym wirtuozce
instrumentów dętych. Ale ona nie zatrąbi na alarm. – Czy to jest
muzyk? – pyta zdziwiona Konstancja.
– Nie. On udaje. Dodaje sumy i piskorze – śmiał się, jakby
widział biały ser. – Nic z muzyki. Z instrumentów muzycznych
najbardziej lubi bęben. Przepraszam, jeśli nie zrozumiałeś. Nie
będzie wyjaśnień.
Konstancja też zaczęła się przeprowadzać z wygodnej ławki
do abstrakcji i groteski:
– Wydał kogoś w drobnych? Jak zechce, to na co zechce wyda,
te wyłudzone pieniądze. Ale nie wydał? Jeśli się da, to może
się wydać… tych zwłaszcza, którzy niczego nie chcieli, bo ci zawsze
byli podejrzani. Nawet gdyby robili doktoraty. I on w końcu,
nie widząc dobrych efektów...
– Wabił sumy (w milionach) kwokaniem i mlaskaniem. I co
dziwne, przyjmuje podziękowania za zakup zachęty do połowu
ryb. Chociaż to bezskuteczna zachęta. Mówię ci.
– A kto mówi? I o czym?
– Nie udawaj. Nie staraj się omijać bolesnych faktów. Tak się
stało, że wzrost nerwowego napięcia spowodował wzrost natężenia
kłopotów w zamkniętym obwodzie ludzkich zmagań. Zaczęły
się przegrzewać przewody uczuciowej łączności między ludźmi.
Aż puściły hamulce rozsądku i sytuacja potoczyła się poślizgiem
po głowach roztrzęsionych. Nie rozpaczaj.
Reszta wymknęła się spod kontroli. Ten, o którego chodziło
(o którego?), nadal oszukiwał (ach tak), kradł (zawsze się dziwię
złodziejom), zarzynał (coś podobnego), gwałcił (o rany) i pachniał
niemiło (wstrętne), a tłumaczenie miał jakże fantastyczne (to
200
znaczy?) i ludzkie (popatrz). Powiedział, że w celach etycznych
(nie wierzę). Chce się przekonać, czy jest taką wielką ludzką bestią
czy tylko słabym człowiekiem, któremu należy pomóc.
Wymiar sprawiedliwości orzekł, że należy człowiekowi pomóc,
i wsadził człowieka na dwieście lat do pomieszczenia zbiorowego
osamotnienia. W związku z tym zebrała się grupa uczonych,
aby się zastanowić, w jaki sposób postępować i jakie powziąć
środki, aby on nie zmarł wcześniej, żeby odsiedział te dwieście
lat. Ale wówczas zmienność napięcia nerwowego spowodowała
zmienność nastrojów, narodził się bunt i gniew, wylany na
współmieszkańców, który jednak spotkał się z natychmiastową
ripostą, a facet się dziwił w zaniku przekonania, dlaczego nikt go
nie rozumie, tylko od razu robi wielki alarm. Na szczęście znaleźli
się tacy, którzy nienawiść potrafili rozpuścić w kwasie solnym,
akurat śmierdziało siarkowodorem (ciekawe), a dobrą stronę
życia dobrze jest impregnować żywicami epoksydowymi (dziwna
żywica). Postanowiono to uczynić. Całość wreszcie potoczyła się
dość gładko. Jak niezwykle (to więcej niż zwyczajnie).
Konstancja z przyjaciółmi nie starali się, aby to było ekoodosobnienie.
Chodzili nadal na spotkania w klubie, który się jeszcze
nie nazywał, ale miał zamiar pomagać ludziom. Niechby ludzie
wracali do człowieczeństwa. Konstancja miała powód do
zadowolenia, bo właściciel tego domu ze sklepem, który sprawiał
jej przykrości, został wyrzucony przez żonę, bo miał kochankę,
a żona zrobiła coś wręcz przeciwnego, jakby na złość byłemu.
Obniżyła czynsz i Konstancja była gotowa pocałować ją w rękę,
ale tego nie zrobiła, bo to by było zbyt poddańcze.
Później wyszło, że dopiero po latach między dwoma różnymi
biegunami politycznymi, gdy powstała partia zielonych ogórków,
pokrytych pyłem węglowym, przepłynął prąd ludzkiego zwarcia
i posypały się spięcia, i znów odżyła awersja.
Ten stan odebrał ludziom trzeźwość i wolę przetrwania.
A przecież o wszystkim decydują bakterie. Były przed człowiekiem
i będą po nim. Wysiedlić ich się nie da, nie powinno i człowiek
nie potrafi tego zrobić.
Opowiadano też, że to z tego powodu, iż pewien Arnold Hunt
pożyczył wdowie Alicji z Zielonej Kotliny pieniądze na chwilówkę
na sto procent i wdowa tych pieniędzy nie spłaciła, bo nie miała
z czego. Kwota zwrotu wkrótce urosła do wartości mieszkania.
201
Ten pożyczkodawca siedział w sąsiednim kraju, żył w luksusie
i wyginał prawo. Posiadał odpowiednie giętarki. Jak się nie dało
nagiąć, to je podgrzewał w kuźni. Prawo było już tak zmęczone, że
w końcu zasnęło, chociaż mogło się już połamać… Odebrał kobiecie
mieszkanie. On miał rację, a utwardzali go w tym adwokaci.
Takie sprawy nieznany z nazwy klub starał się załatwiać.
I pewnego dnia zdarzył się fakt, który można określić jako napad,
i ten, który wydzierał ludziom dobro z rąk, został ostro poturbowany,
ten pożyczkodawca, przez co i dlaczego, nie dało się ustalić,
ponieważ policja nie miała dowodów, ale to Hunta niczego nie
nauczyło i pewien jego wróg publiczny rzekł, że trzeba go jeszcze
inaczej potraktować. Przywiązał faceta do konstrukcji wiszącego
mostu w ten sposób, aby on żyjąc na moście musiał uciekać przed
pędzącymi autostradą samochodami i bronić się przed robakami
podążającymi do gagatka w celach konsumpcyjnych. Na szczęście
zielona jezdnia ruszyła w odwrotnym kierunku i to go uratowało.
Nie da się tak od razu wszystkiego załatwić: wszedł, zobaczył,
stanął, przekonał, podjął decyzję i się stało.
Wtedy ostatni bezstronny zapytał zebranych wokół niego, czy
oni są może ludźmi? Aleksander odparł, że cały czas kontrolują
swoje postępowanie i nie może być mowy o wypadku przy pracy.
Aleksander zawsze popierał Franciszka. Owijał bawełną, dążąc do
celu, zaczynając od tego, że pewnemu ogrodnikowi wykonano
ogrodowy zabieg chirurgiczny i na wyciętej części nieużytków oni
umieścili kalendarz prac ogrodowych. W ten sposób wyrazili swój
stosunek do ogrodnika, który po zawyżonych cenach sprzedawał
salceson z selerem… Ale dokładnie nie wiadomo, o co chodzi.
Zapewne znowu o forsę. Pewnie chcieli kogoś zdenerwować.
Obiad zjedli w pierogarni, a potem, nie chcąc płacić, niespodziewanie
znikli. Ludzie się dziwili chytrusom. Gdyby uciekli z banku
z kasą, a kasę wydali na biednych, to co innego. I jak tu pogodzić
dobro, o które walczyli, z dobrem, które wymuszali na gagatku,
który rozdawał pożyczki na sto procent, a gdy nie otrzymywał
spłat w terminie, tworzył z dłużników legię cudzoziemską.
Wprawdzie przyjaciele ich usprawiedliwiali, ale jeżeli oni chcieli
być tacy prawi, to dlaczego byli trochę lewi?


2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz