Wieczorny pogrzeb
Czas nie zna przystanków
Nawet najwyższe szczyty świata
nieustannie oddalają się ku wieczności
Wieczór zamiera w futrynach garażowych
bram i wchodzi pod klosze ulicznych lamp
Załącza żałobne oświetlenie
W porze odchodzącego dnia
właśnie na ciemniejącej
ulicy równolegle do podmurza
- to niesłychane
wyłonił się z mroku żałobny kondukt
bardziej smutny niż smutek
Nietoperze szły pieszo jak pielgrzymi
napoleoni ginęli w tle czarnego karawanu
a najbliżsi byli najbliżej zmarłego
Tęsknili do niego i szlochali
Zmarły milczał
Nie drgnęło wieko trumny
To nie była pomyłka
na którą czekały zbolałe serca
Werble i dźwięki żałobnego marsza
rozsuwały ciszę i uświadamiały
przechodniom fakt że w szarości
wieczoru ukryta jest wielkość śmierci
Niebo czuło się podziurawione
iskrzyło półtonami przybladłych okien
półcieniami miejskiego mrowiska
Ktoś w oknie płakał krokodylowymi łzami
szemrały przydrożne i cmentarne jesiony
Modlitwa zawisła nad mrokiem
cierpienie stało się parasolem
Tuż obok na grobach paliły się znicze
parskały kiwając się od słabego
podmuchu wiatru i obcych dusz
Niedługo potem ogarki i świece pogasły
Wieńce dzwoniły pamięcią przez tydzień
Pamięć ludzka powoli tępiała ginąc w pustce
Ktoś rzekł Cisza jest mową śmierci
Co tak się podniecasz człowieku
przy biurku i ty przy komputerze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz