niedziela, 24 maja 2020

Kompan

Kompan    

Ten wiersz chodzi za mną
a gdy się odwracam
udaje że mnie nie widzi
Chowam się więc za kwitnącą
jabłonią i robię niewinne miny
Wącham puentę
Czuję że nic się nie
stało uśmiecham się do

rozgwizdanego kosa i słucham
Wiersz wyszedł z udawania
skrył się w magnoliach
patrzy na mnie a ja nie potrafię
po niego sięgnąć
Może to pomyłka
Widzę jak nie moja
młodość z każdą godziną

staje się coraz
bardziej kwiecista
Żółknie różowieje
bratkami pachnie
i wysypuje się z niej lato
czerwienieje makami
Odurzony
chwytam wiersz
zapominam o urokach maja

i niosę w dojrzałość
W czas wzlotów
i twardość postanowień
Zakładam na twarz emotikon 
zamiast maski
Bądź moim kompanem
mówię 
i podaję łokieć
                                        

niedziela, 17 maja 2020

Gdy klatka opadała w dół

 

 
 
 
Gdy klatka opadała w dół            

Nieprzerwanie żłobił artystycznie zawiłą 
drogę do przyszłości. Picasso dorysował nos
i uszy, tak powstał człowiek...
Elektryk gapił się na „Siedzącą odaliskę”
Matisse’a i jeszcze nie wiedział o knowaniach.
Maszynista wyciągowy normalnie puszczał
klatkę szybową w dół i w górę, błyszczał węgiel,
w szybie zapychacz wypychał wagony z klatki,

wywrot obracał je do góry kołami
i do głównego zsypu spadały złote
myśli rębaczy.
Na dole łapak aresztował rozbrykane wagoniki.
Było optymalnie. Nagle na poziomie xyz
Tąpnęło, tak soczyście, że stempel łupnął
w stempel, runął strop i z grubego kabla
posypał się ogień jak z garści fajerwerków.

Na powierzchni w rozdzielni prąd skończył
rycie ścieżki i korzystając z okazji urwał się
z łańcucha, przepłynął gęsto między
frazami spokoju.
Odezwał się piorunująco zwarciowy Zeus
i nagle cięcie – głucha cisza zlana potem.
Jedność w mroku.
Kopalnia pełna zgiełku zamarła w bezruchu,

przez moment świat przestał istnieć.
Zaległo osłupienie i słychać było obce myśli,
strasznie rozlazłe i beczliwie splątane.
Po dwóch sekundach przeraźliwy dźwięk –

elektryk myślał, że z wrażenia spadła szklanka.
Przytknął kilofek do ucha, słucham, a telefon
wrzeszczy na całe gardło. Chwycił słuchawkę
i usłyszał serię z kałasznikowa. Leciały epitety.

To mógł być dyspozytor, a może naczelny…
Stanęła maszyna wyciągowa, kołowrót dostał
zawrotu głowy, kamienie zgubiły adres
i zamiast na hałdę wybrały się do elektrowni.
Ukazały się duchy z karbidówkami.
Ludzie szukali prądu. Gwiazdy śmiały się
zwodniczo i niszczycielsko, chyba spadały
meteory, ale gasły nad ziemią i znowu nic.

Sztygar wdepnął w bajoro, rzucił w czerń
kilogram mięsa i poczłapał na sortownię.
Naczelny obiecał obcięcie premii,
ale w tym momencie rozbłysły latarnie,
powierzchnia zaszumiała i nadbiegła
ulga, jakby śpiewano hymn do Słońca.
Sygnalista zakomunikował zjazd klatki w głąb.
Ach, kiedy to było…

W maju 2020 roku tysiące górników
poddanych zostało kwarantannie,
a zasłużyli na koronę z niekłamanych rubinów.





środa, 13 maja 2020

Kuropatwy

Kuropatwy

1984
W tym czasie, zupełnie odgadnionym, ale nie odwodnionym, 
19 stycznia odbywało się karnawałowe szaleństwo, trwało do późnego 7 lutego, a oni we czworo jak zające uciekali przed muzyką rozrywkową, tańcami, szampanem, musztardą do parówek… Zapomnieli nawet przed czym jeszcze. Koniec pułkownika, stanu nacisków i wodolejstwa. Ale już 2 marca znowu uciekali, kłócąc się o łuski z cebuli, zaczynając zajęcze zaloty, by było pysznie, i jest jeszcze cymes, bo 21 marca, cóż to znaczy podskoczyć i się zatrzymać w powietrzu i tak trwać do 17 maja, w zimną Zośkę,
gorącą Weronikę, aż się zamknie nadzieja na własny samolot
i zamek… na rzepy do garażu; to patent, który 30 października
zostanie zniszczony przez złodziei i dowiesz się, że dobrze być
w kimś, kto się nie włamie do twojego garażu, tak aż do 27 listopada myślisz o tym złodziejstwie, też byś ukradł, tak z miliard na dom i własny pociąg, bo od tego-tamtego czasu, do zamknięcia
wytrychem ostatniej szansy jest ci nijak.
Niebezpiecznie jest igrać z ostrymi narzędziami oraz materiałami
wybuchowymi. Nikt też nie powinien bawić się bronią, bo
w ten sposób można niechcący kogoś zastrzelić. Mówisz, nie bądź
taki ironiczno-nihilistyczny. Przecież masz przy sobie wspaniałych
ludzi: Aleksandra oraz. Nie powiedziałeś, kto to byli „oni”. –
A ja ci odpowiem, że lepiej być niż nie być. A na to Konstancja do
Franciszka: – Co to ty powiesz. Mówisz?
Maciej Orchowicz ma już drugiego nowego szefa. Mimo aktywności i starań, inni byli lepsi w działaniu o wyższe stołki
i potrafili wejść tam, gdzie chcieli, a gdy weszli, to się wyrażali
i bliźnich rozstawiali po kątach. Pozmieniano rejony i Maciej pozbył
się miasta R. Był zadowolony. A pułkownik Monsun? Podobno
awansował. Przecież o to mu chodziło. Ale chyba nie na
generała? Zostawmy szczyty w spokoju. Nikt nie chce na nie
wchodzić tak sobie. Nauczyciele odetchnęli.
Robi się coraz swobodniej i może coś dobrego z tego wyniknie.
Czy uda się stworzyć nową partię? Mówi się niemal bez skrępowania o nowym ładzie społeczno-politycznym. O powrocie do Solidarności. Maciej Orchowicz chciałby należeć do niezależnych.
Może on zmieni nazwisko? Na Kuropatwa z rodziny kuraków.
Ale wtedy mogliby go łatwiej upolować. Zatem, nie...

niedziela, 3 maja 2020

Kuropatwy

                                          Kuropatwy
                                                                 
1983

Sprawa nauczycieli się przewleka. Opinia wystawiona przez wizytatora Orchowicza nie podoba się szefowi, bo jest za dobra. Ale Maciej nie zmienił jej, zachorował. To było 15 lutego, minęło, a jeszcze trwa, jeszcze się snuje, nie jest tak zupełnie po stanie wojennym, bo jednak coś się dymi, minęli się z powodem, z początkiem drogi do zbyt odważnego wejścia na scenę, minęli się niektórzy z sukcesem. W dniu 26 lutego Orchowicz pojawił się, cały różowy, ale pułkownik nie uległ, nie złagodniał, wszędzie widział dysydentów, przeciwników, rozbrukowywał im drogi życia, wstrząsał miejscami pobytu, kopiąc wyboje, czyniąc przeciągi, na kartkach żywnościowych zaznaczał dyskretnie swoją obecność, chciał ich trzymać w garści, był gotów obudzić marychę[w1] , aby na niej ich złapać. Gdzieś tam, gdzie kwitną maki, nawet w Dniu Kobiet 8 marca, gdzie pagina myli się z tenisem, gdzie kwitną irysy w interesach i pędzi po szynach lukstorpeda, tam też jest pułkownik, by 10 marca w grzechu rozsądku – w bezsensie się zgubić, licząc, że kiedyś to się skończy.
            – Co załatwiliście, towarzyszu? Nic, zaraz dzwonię do waszego szefa.
            – Panie pułkowniku, niech Krat Bain się tak nie denerwuje, ja się jeszcze nie wyzbyłem choroby.
            – Chyba cholery. Może was wykończę już 6 kwietnia, nawet w samolocie, gdziekolwiek, mam tego dosyć. Pokażę wam Arkadię, wierzcie mi, stać mnie na to.
            Po kilku dniach, 11 kwietnia, jakby nieco złagodniał.
– Co tak nisko latasz, towarzyszu. Lubisz być blisko łona natury, prawda?
– Czy pan pułkownik proponuje mi bruderszaft?
I zaraz Orchowicz odpowiada:
– Niestety, ja na to nie mam czasu. 
            Musiało się coś stać. Trudno powiedzieć, co. W każdym razie 25 maja facet nie miał pretensji o zawieszenie w czynnościach nauczycieli. Najwyżej niech odejdą do innej szkoły, najlepiej poza jego, pułkownika teren. Wtedy przez chwilę Maciej Orchowicz płynął w kwiatach, w wiankach na wodzie, i tak aż w dniach od 17 do 24 czerwca, w pełni doznania, wciąż na tyłach wroga. Wtedy się dowiedział, że nauczyciele ani myślą o odejściu i się odwołali poprzez prawników do ministra oświaty. A w międzyczasie, 20 czerwca, deszcz sprząta wątpliwości, rodzi radość, nadzieję i łamie przygotowania do zakończenia sprawy. Przeciągają się dni oczekiwania na decyzję, wprawdzie w letniej porze, ale aż do 15 sierpnia, gdy trwa wyścig zagubień, susza albo w oczach łzy. Podobno trwa zbrojenie przyczółków.
            Zwolnienia w biurze. Orchowicz wciąż siedzi przy swoim biurku, ale inni mają mniej szczęścia. Następuje wymiana naczelnego szefa. Gdy jest już po wakacjach, wydaje się, że mogłyby trwać dni upojnej stabilizacji. To mogłoby być od 3 października, ale pojawiają się tajemnicze plotki o dalszym tasowaniu kart na niższych i wyższych szczytach władzy. Ludzie tym żyją. Tajemnica trwa aż do 8 listopada, w dzień po urodzinach najdroższej, gdy było smacznie i obficie, wtedy znowu zaczęło się psuć na kilku szczeblach. Pewien dyrektor miał w gabinecie wersalkę i na niej wyprawiał. Nadeszła korespondencja i należało się nią zająć. Tak więc 5 grudnia, po święcie górników, znowu miłość do dwóch pomarańczy tańczyła trojaka, facet palił cygara i cyganił na całego, o czym on to opowiadał, gdzie był i co ukradł, a wersalka nie ma nic do tego, a przed świętami, już 20 grudnia, M. Houllebecq nie jest już oczekiwaniem, jego proza zajmuje część terytorium Orchowicza. Musi się odgrodzić od tych świństw i nerwów.
            Aleksander się spocił, a Konstancja ociera mu pot z czoła i ramion. W grudniu. To co oni robili? Kto się w grudniu poci i z jakiego powodu? Przecież nie z powodu zbliżającego się lodowca.
            Orchowicz to ich dalszy taki gdyby niby jakby wujek.




 

sobota, 2 maja 2020

Kuropatwy

 Kuropatwy
    
     1982

    Czas jako T. spycha zegar w głąb niczego. Upora się z całą tą goryczą i bekiem, który ogarnął nawet sprawców stanu wojennego, jak z jesiennymi liśćmi. Nie da się zapomnieć ani 13 ani 16 grudnia 1981. Śmierć nie jest rozwiązaniem problemów, chociaż prawie każdy tak uważa i szybko otacza się materią ukształtowaną przez innych, by zapomnieć o przykrościach. Zacietrzewienie odbiera rozsądek, a rozum usypia gubiąc się w zaświatach.
     Ulicą 3 Maja przejechały czołgi, żeby postraszyć nienawistników, mieszaczy obowiązującego porządku i buntowników bez racji, jak się mówiło i pisało. Przechodnie zatrzymywali się, żeby się przekonać czy ten czołg jest prawdziwy. Przystawali, ale nie myśleli o butelkach z benzyną. W międzyczasie rozpędzono kilka demonstracji. Takie dni mijają powoli, bolą i hamują rozwój wypadków. Człowiek mógłby dostać spętlenia kiszek. Sąsiad, któremu mokra para bije w pokrywę, nie tylko z tego powodu, gra na perkusji i nastawia wzmacniacze na maksimum głośności. W ten sposób ludzkość się dowiaduje o jego istnieniu. To jest jego udział w proteście. Niskie tony dziurawią sufit i lecą rodzinie Areckich na głowę. Tak jak w kuźni pryskają iskry i mogą na nie popatrzeć, gdy kuje się żelazo, tak tu dźwięki nisko tonowe wiercą otwory lub łuszczą stropy i można je odczuć. To Lakowicze szaleją. Pocą się, jest im coraz gorzej, kołują nad własnymi problemami, mają już niedosłuch i zapominają, gdzie żyją, ale z ogłupiających rytmów nie rezygnują. Nic innego ich nie obchodzi, bo to na ich piętrze. Chcą do końca ogłuchnąć, aby się pozbyć tego stanu, w którym wciąż straszą puste półki i wysokie ryzyko polityczne ze strony komisarzy ludowych, przepraszam, wojskowych. Młody sąsiad, który specjalnie nie stara się wejść w konflikt ze stanem wojennym, a tak naprawdę, to ludzie pewnie myślą, że tchórzy,  a on jest przeciw, mówi że musi, bo mu się to podoba, lubi jak jest głośno, to go podnieca, lepiej też mu się spełnia obowiązki małżeńskie albo inne, jak się chwali. I on w ten sposób zagłusza stan wojenny. Po cichu i nielegalnie jednak wydaje ulotki, chodzi na plebanię na spotkania oazowe, pomaga rodzinie, w której mężczyzna jest internowany. Zatem chociaż bywa nie do zniesienia, to trzeba pochwalić takiego i znosić… nie tylko z piętra na parter. Jacek Wedle z bezpieki pracuje nad tym, aby on przestał zrażać do siebie sąsiadów. Po cichu informuje też Lakowicza, w co on się pakuje. Trochę trzeba zdaje się poczekać na efekty, mówi Wedle. 
          W kilku pierwszych miesiącach tego roku pułkownik Hipolit Monsun bezceremonialnie dmuchał w żagle i straszył wszystkich podejrzanych, pyskatych i nie słuchających pułkownika; próbował nauczycielskie drzewa powyrywać z korzeniami, zwłaszcza te, które przed stanem wojennym szumiały wielkopowierzchniowymi liśćmi. Sześciu nauczycieli, których pułkownik z miasta R. wyznaczył na komisję dyscyplinarną się odwołało, a rzecznik dyscyplinarny miał problem, bo chociaż był wściekły na zaościałych pedagogów, to był też wściekły na pułkownika, ale pułkownik swoje racje miał zawsze na wierzchu, więc z kolei wizytator Maciej Orchowicz, który też był obrażony na pedagogów, a po cichu ujmował się za nimi, kluczył, by mimo wszystko wybronić ich od rzekomej winy, głupio upartych, narażających się na poważne kłopoty. Nie spodziewał się wdzięczności, raczej odwrotnie – ataku przy pierwszej lepszej okazji z jednej i drugiej strony. Sam też nie lubił Piłsudskiego, o którego chodziło pułkownikowi, że wisi w szkolnych gablotach, a który jest zasłużony, bohater narodowy, poplamiony, chociaż taki gbur, że strach, ale wygrał wojnę w 1920 roku, o czym jednak prawie jeszcze nikt nie wie, bo to radziecka tajemnica; i Maciej przeczytał kilka wierszy Czesława Miłosza, czując jak je deser po obiadowej instrukcji, ale Miłosz, który wprawdzie już jest Noblistą, w jego ojczyźnie traktowany bywa jeszcze jak dżuma, i chociaż w szkole poloniści pieką się  z zachwytu, nie był oficjalnie widziany za dobrze, zaś Orchowicz zobowiązany został do omijania Miłosza. I jakby na złość czytał tajemniczy „Umysł zniewolony”.
     Wiadomo, że jeżeli zegar też zostanie zepchnięty w przestrzeń bezczasową, to i tak czas nie stanie, tylko nikt o tym nie będzie wiedział. Czy to się wodzom podoba czy nie, czy ogłuchną czy oślepną, to i tak przeminą, a ludzkość wrzuci ich do piekła. Wtedy nie będzie stanu wojennego? Perwersja ma swoje lata, miesiące, dni, godziny, minuty… Jak wszystko. Jak długo życie trwa. Łatwo zamknąć się w datach. Dialogi zamienić w pierogi. Na razie nie ma dialogów. Są oskarżenia. Los traktuje całość irracjonalnie i nie liczy się z niczyim zdaniem. Rozrzucone kartki z kalendarza milczą, kryją dalsze tajemnice, które nigdy nie zostaną odkryte, jeśli nikt ich nie odkryje. Nie znaczy to, że zieje z nich pustka jak szóstka, wręcz przeciwnie, może kipieć gniew i namiętność, wzrastać napięcie, organizować się wściekłość, onanizować smarkateria, iskrzyć zabójcza zazdrość, rżeć miłość bez granic na południu, topnieć sekwojowa wyniosłość i pycha, chudnąć pewność władzy        i wzmagać się cynizm, narastać rozgoryczenie ludu, którym się władza wykręca jak pranie, pokazując zapał zapalniczki, aż ich energia egoizmu będzie się wyrażać w megadżulach. Czy popełnione czyny w tych miesiącach zapalnych i niestrawności zostaną ujawnione i odnotowane? A co potem?
          Co było przedtem nie zawsze da się policzyć i rozłożyć na raty. Przykrość może być ciemnością, ale może prowadzić też do rozjaśnień. Roku 1981 nie da się ominąć szerokim łukiem. Być przedtem, teraz i potem. Chcemy. Co w pamięci nie zaginie?
     Ile to jest, miliard podzielić przez milion, podzielić przez miliard, podzielić przez milion? Tyle, ile zapału w nim?
     Już 28 grudnia. Oczekiwanie, i 31 grudnia 1982 stan wojenny zawieszono. Dysydenci szukali go nie tylko na drzewach. Jakiś Terespol na trasie do wodogrzmotów? W dobrym tonie i nastroju mijali się tylko Oni. Jak daleko stąd do Muzeum Dzwonów i Fajek? Maciej podąża tam i zdąży obejrzeć eksponaty, dowie się więcej i zapali fajkę. Kiedyś widział na filmie różowe morze flamingów i czarne jezioro kormoranów, pożerających masowo ryby. To powraca. Zagrożony zwolnieniem Maciej zamilkł na pewien czas, spodziewając się poprawy, bo on ma w sobie sporo nadziei.
    Tej zimy w lutym na polach rolnika Marcina Grzędy spacerowały dwa stada kuropatw. Kiedy jedno stado zbliżało się do drugiego, słychać było kłótnie, cirykanie, a może to była pogawędka? Czy to w wyniku stanu wojennego? A może to tylko opowiadanie o stanie wojennym? Maciej Orchowicz szedł przez pola do gminy i widząc z daleka to sympatyczne, płochliwe ptactwo, przystanął, by je nie przestraszyć, obserwował. Rozpoznały w nim niegroźnego intruza i dalej pyskowały. Cieszył się jak dawno temu  w dzieciństwie.
     Jeszcze tyle dni do wiosny, a już przyleciały bociany wyobraźni. Mówi się o odrodzeniu związku, jedynie sprawiedliwego i wolnego. Na razie wciąż jeszcze w nielegalnych strukturach. Maciej posuwał się do przodu. W literaturze drugiego obiegu o przylocie nic nie ma? Ile tych metafor, rozmów przez frezje, między wierszami. Jak wiadomo, boćki przylatują w marcu lub   w kwietniu, zależnie od pogody. Czy należy się spieszyć? Po obejrzeniu gniazda zaczynają je naprawiać, bo ucierpiało w wyniku gryzącej zimy. Po kilku dniach zjawiają się bocianice i sprawdzają, co faceci zrobili dla nich… I co może ten od wysokiego stanu? Za dużo ludzie się spodziewają.
     Składają sporej wielkości jaja w ciągu dwóch dni. Jeżeli jest więcej jaj, rodzice mogą nie dać rady wychować dzieci. Pisklęta bocianie spędzają w gnieździe dwa miesiące. Na wysokości. Widzą świat z góry ale nie myślą, że w związku z tym będą wszystkim się zajmować i zarządzać. A jak obecnie wygląda kraj z wysoka? Każde z rodziców przynosi im do gniazda w czasie ich dorastania trzydzieści kilogramów jaszczurek, pasikoników, owadów, myszy, padalców, piskląt innych ptaków, nawet z podwórka, węży. Nie stosują jeszcze systemu kartkowego. Tego kraju pod tym kątem nikt nie widzi. Skąd by tu wziąć pożyczkę? Przyjaciele? Jeżeli jest trzecie pisklę, dwa silniejsze wyrzucają je z gniazda. Bratobójcy. Nie da się wszystkich wykarmić. To się czuje. No to wyjeżdżają, a komisja dyscyplinarna mimo to jest przeciw. I tak rzeczywiście jest. Jak się tak rozejrzeć w sytuacji, to po wstrzymaniu oddechu da się przez chwilę wytrzymać ten ucisk.
     Czy bociany zachowują się perwersyjnie? Stryj Małgorzaty wyrzuconego bociana uratował. Maciej też się stara ratować niektóre bociany, chociaż sam jest urzędnikiem systemu wciąż się rzekomo naprawiającego. Boćki pedagogiczne to jego ważne oczko w głowie. Ten bociek z gniazda tak spadł szczęśliwie, że żył i można było go wykarmić. Teraz łowi myszy wokół domu. Stuka rano do okien i się upomina o śniadanie, bo zdarza się, że żaden posiłek nie biega wokół domostwa. I stryj myśli, co by tu dać boćkowi na śniadanie. Rzucę mu jakieś kurczę… Żona by mnie udusiła, myśli. Wobec tego warto się ukryć w ruchomej panoramie przyszłości – fantazjuje. Tam jest dobrobyt. Co za bocian – teraz cieszy się stryj Małgorzaty, Maniewski.
     Maciej Orchowicz jedzie na rozprawę w sprawie opozycyjnej działalności swoich podopiecznych i chociaż ich nie lubi, czuje, że to jest jego ostatnia taka pokazówka. Z tym, co usłyszy i z samym sobą. Nie zamierza nikogo pogrążać i to jest jego argument i ostatni lot nad jego biurkiem. Rewolucja zwykle pozostawia po sobie popiół. A do 1989 roku jeszcze siedem lat.
     Gdy wrócił z rozprawy, szef zapytał, ilu nauczycieli przygotowuje do zwolnienia?
     – Żadnego. Oni się nie nadają do zwolnienia.
     Natychmiast się poprawił. – To znaczy, sprawa nie została zakończona. Okazuje się, że oni mają rację i trzeba dalej...
     – A pan jej nie ma? No to jutro może pan nie przychodzić do pracy. Nie potrzebujemy takich pracowników nadzoru.
     Kuropatwa wyznaje, że należy do dzikiego, bardzo płochliwego ptactwa. Nie da jednak wypłoszyć swoich słusznych postulatów.