niedziela, 3 maja 2020

Kuropatwy

                                          Kuropatwy
                                                                 
1983

Sprawa nauczycieli się przewleka. Opinia wystawiona przez wizytatora Orchowicza nie podoba się szefowi, bo jest za dobra. Ale Maciej nie zmienił jej, zachorował. To było 15 lutego, minęło, a jeszcze trwa, jeszcze się snuje, nie jest tak zupełnie po stanie wojennym, bo jednak coś się dymi, minęli się z powodem, z początkiem drogi do zbyt odważnego wejścia na scenę, minęli się niektórzy z sukcesem. W dniu 26 lutego Orchowicz pojawił się, cały różowy, ale pułkownik nie uległ, nie złagodniał, wszędzie widział dysydentów, przeciwników, rozbrukowywał im drogi życia, wstrząsał miejscami pobytu, kopiąc wyboje, czyniąc przeciągi, na kartkach żywnościowych zaznaczał dyskretnie swoją obecność, chciał ich trzymać w garści, był gotów obudzić marychę[w1] , aby na niej ich złapać. Gdzieś tam, gdzie kwitną maki, nawet w Dniu Kobiet 8 marca, gdzie pagina myli się z tenisem, gdzie kwitną irysy w interesach i pędzi po szynach lukstorpeda, tam też jest pułkownik, by 10 marca w grzechu rozsądku – w bezsensie się zgubić, licząc, że kiedyś to się skończy.
            – Co załatwiliście, towarzyszu? Nic, zaraz dzwonię do waszego szefa.
            – Panie pułkowniku, niech Krat Bain się tak nie denerwuje, ja się jeszcze nie wyzbyłem choroby.
            – Chyba cholery. Może was wykończę już 6 kwietnia, nawet w samolocie, gdziekolwiek, mam tego dosyć. Pokażę wam Arkadię, wierzcie mi, stać mnie na to.
            Po kilku dniach, 11 kwietnia, jakby nieco złagodniał.
– Co tak nisko latasz, towarzyszu. Lubisz być blisko łona natury, prawda?
– Czy pan pułkownik proponuje mi bruderszaft?
I zaraz Orchowicz odpowiada:
– Niestety, ja na to nie mam czasu. 
            Musiało się coś stać. Trudno powiedzieć, co. W każdym razie 25 maja facet nie miał pretensji o zawieszenie w czynnościach nauczycieli. Najwyżej niech odejdą do innej szkoły, najlepiej poza jego, pułkownika teren. Wtedy przez chwilę Maciej Orchowicz płynął w kwiatach, w wiankach na wodzie, i tak aż w dniach od 17 do 24 czerwca, w pełni doznania, wciąż na tyłach wroga. Wtedy się dowiedział, że nauczyciele ani myślą o odejściu i się odwołali poprzez prawników do ministra oświaty. A w międzyczasie, 20 czerwca, deszcz sprząta wątpliwości, rodzi radość, nadzieję i łamie przygotowania do zakończenia sprawy. Przeciągają się dni oczekiwania na decyzję, wprawdzie w letniej porze, ale aż do 15 sierpnia, gdy trwa wyścig zagubień, susza albo w oczach łzy. Podobno trwa zbrojenie przyczółków.
            Zwolnienia w biurze. Orchowicz wciąż siedzi przy swoim biurku, ale inni mają mniej szczęścia. Następuje wymiana naczelnego szefa. Gdy jest już po wakacjach, wydaje się, że mogłyby trwać dni upojnej stabilizacji. To mogłoby być od 3 października, ale pojawiają się tajemnicze plotki o dalszym tasowaniu kart na niższych i wyższych szczytach władzy. Ludzie tym żyją. Tajemnica trwa aż do 8 listopada, w dzień po urodzinach najdroższej, gdy było smacznie i obficie, wtedy znowu zaczęło się psuć na kilku szczeblach. Pewien dyrektor miał w gabinecie wersalkę i na niej wyprawiał. Nadeszła korespondencja i należało się nią zająć. Tak więc 5 grudnia, po święcie górników, znowu miłość do dwóch pomarańczy tańczyła trojaka, facet palił cygara i cyganił na całego, o czym on to opowiadał, gdzie był i co ukradł, a wersalka nie ma nic do tego, a przed świętami, już 20 grudnia, M. Houllebecq nie jest już oczekiwaniem, jego proza zajmuje część terytorium Orchowicza. Musi się odgrodzić od tych świństw i nerwów.
            Aleksander się spocił, a Konstancja ociera mu pot z czoła i ramion. W grudniu. To co oni robili? Kto się w grudniu poci i z jakiego powodu? Przecież nie z powodu zbliżającego się lodowca.
            Orchowicz to ich dalszy taki gdyby niby jakby wujek.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz