sobota, 2 maja 2020

Kuropatwy

 Kuropatwy
    
     1982

    Czas jako T. spycha zegar w głąb niczego. Upora się z całą tą goryczą i bekiem, który ogarnął nawet sprawców stanu wojennego, jak z jesiennymi liśćmi. Nie da się zapomnieć ani 13 ani 16 grudnia 1981. Śmierć nie jest rozwiązaniem problemów, chociaż prawie każdy tak uważa i szybko otacza się materią ukształtowaną przez innych, by zapomnieć o przykrościach. Zacietrzewienie odbiera rozsądek, a rozum usypia gubiąc się w zaświatach.
     Ulicą 3 Maja przejechały czołgi, żeby postraszyć nienawistników, mieszaczy obowiązującego porządku i buntowników bez racji, jak się mówiło i pisało. Przechodnie zatrzymywali się, żeby się przekonać czy ten czołg jest prawdziwy. Przystawali, ale nie myśleli o butelkach z benzyną. W międzyczasie rozpędzono kilka demonstracji. Takie dni mijają powoli, bolą i hamują rozwój wypadków. Człowiek mógłby dostać spętlenia kiszek. Sąsiad, któremu mokra para bije w pokrywę, nie tylko z tego powodu, gra na perkusji i nastawia wzmacniacze na maksimum głośności. W ten sposób ludzkość się dowiaduje o jego istnieniu. To jest jego udział w proteście. Niskie tony dziurawią sufit i lecą rodzinie Areckich na głowę. Tak jak w kuźni pryskają iskry i mogą na nie popatrzeć, gdy kuje się żelazo, tak tu dźwięki nisko tonowe wiercą otwory lub łuszczą stropy i można je odczuć. To Lakowicze szaleją. Pocą się, jest im coraz gorzej, kołują nad własnymi problemami, mają już niedosłuch i zapominają, gdzie żyją, ale z ogłupiających rytmów nie rezygnują. Nic innego ich nie obchodzi, bo to na ich piętrze. Chcą do końca ogłuchnąć, aby się pozbyć tego stanu, w którym wciąż straszą puste półki i wysokie ryzyko polityczne ze strony komisarzy ludowych, przepraszam, wojskowych. Młody sąsiad, który specjalnie nie stara się wejść w konflikt ze stanem wojennym, a tak naprawdę, to ludzie pewnie myślą, że tchórzy,  a on jest przeciw, mówi że musi, bo mu się to podoba, lubi jak jest głośno, to go podnieca, lepiej też mu się spełnia obowiązki małżeńskie albo inne, jak się chwali. I on w ten sposób zagłusza stan wojenny. Po cichu i nielegalnie jednak wydaje ulotki, chodzi na plebanię na spotkania oazowe, pomaga rodzinie, w której mężczyzna jest internowany. Zatem chociaż bywa nie do zniesienia, to trzeba pochwalić takiego i znosić… nie tylko z piętra na parter. Jacek Wedle z bezpieki pracuje nad tym, aby on przestał zrażać do siebie sąsiadów. Po cichu informuje też Lakowicza, w co on się pakuje. Trochę trzeba zdaje się poczekać na efekty, mówi Wedle. 
          W kilku pierwszych miesiącach tego roku pułkownik Hipolit Monsun bezceremonialnie dmuchał w żagle i straszył wszystkich podejrzanych, pyskatych i nie słuchających pułkownika; próbował nauczycielskie drzewa powyrywać z korzeniami, zwłaszcza te, które przed stanem wojennym szumiały wielkopowierzchniowymi liśćmi. Sześciu nauczycieli, których pułkownik z miasta R. wyznaczył na komisję dyscyplinarną się odwołało, a rzecznik dyscyplinarny miał problem, bo chociaż był wściekły na zaościałych pedagogów, to był też wściekły na pułkownika, ale pułkownik swoje racje miał zawsze na wierzchu, więc z kolei wizytator Maciej Orchowicz, który też był obrażony na pedagogów, a po cichu ujmował się za nimi, kluczył, by mimo wszystko wybronić ich od rzekomej winy, głupio upartych, narażających się na poważne kłopoty. Nie spodziewał się wdzięczności, raczej odwrotnie – ataku przy pierwszej lepszej okazji z jednej i drugiej strony. Sam też nie lubił Piłsudskiego, o którego chodziło pułkownikowi, że wisi w szkolnych gablotach, a który jest zasłużony, bohater narodowy, poplamiony, chociaż taki gbur, że strach, ale wygrał wojnę w 1920 roku, o czym jednak prawie jeszcze nikt nie wie, bo to radziecka tajemnica; i Maciej przeczytał kilka wierszy Czesława Miłosza, czując jak je deser po obiadowej instrukcji, ale Miłosz, który wprawdzie już jest Noblistą, w jego ojczyźnie traktowany bywa jeszcze jak dżuma, i chociaż w szkole poloniści pieką się  z zachwytu, nie był oficjalnie widziany za dobrze, zaś Orchowicz zobowiązany został do omijania Miłosza. I jakby na złość czytał tajemniczy „Umysł zniewolony”.
     Wiadomo, że jeżeli zegar też zostanie zepchnięty w przestrzeń bezczasową, to i tak czas nie stanie, tylko nikt o tym nie będzie wiedział. Czy to się wodzom podoba czy nie, czy ogłuchną czy oślepną, to i tak przeminą, a ludzkość wrzuci ich do piekła. Wtedy nie będzie stanu wojennego? Perwersja ma swoje lata, miesiące, dni, godziny, minuty… Jak wszystko. Jak długo życie trwa. Łatwo zamknąć się w datach. Dialogi zamienić w pierogi. Na razie nie ma dialogów. Są oskarżenia. Los traktuje całość irracjonalnie i nie liczy się z niczyim zdaniem. Rozrzucone kartki z kalendarza milczą, kryją dalsze tajemnice, które nigdy nie zostaną odkryte, jeśli nikt ich nie odkryje. Nie znaczy to, że zieje z nich pustka jak szóstka, wręcz przeciwnie, może kipieć gniew i namiętność, wzrastać napięcie, organizować się wściekłość, onanizować smarkateria, iskrzyć zabójcza zazdrość, rżeć miłość bez granic na południu, topnieć sekwojowa wyniosłość i pycha, chudnąć pewność władzy        i wzmagać się cynizm, narastać rozgoryczenie ludu, którym się władza wykręca jak pranie, pokazując zapał zapalniczki, aż ich energia egoizmu będzie się wyrażać w megadżulach. Czy popełnione czyny w tych miesiącach zapalnych i niestrawności zostaną ujawnione i odnotowane? A co potem?
          Co było przedtem nie zawsze da się policzyć i rozłożyć na raty. Przykrość może być ciemnością, ale może prowadzić też do rozjaśnień. Roku 1981 nie da się ominąć szerokim łukiem. Być przedtem, teraz i potem. Chcemy. Co w pamięci nie zaginie?
     Ile to jest, miliard podzielić przez milion, podzielić przez miliard, podzielić przez milion? Tyle, ile zapału w nim?
     Już 28 grudnia. Oczekiwanie, i 31 grudnia 1982 stan wojenny zawieszono. Dysydenci szukali go nie tylko na drzewach. Jakiś Terespol na trasie do wodogrzmotów? W dobrym tonie i nastroju mijali się tylko Oni. Jak daleko stąd do Muzeum Dzwonów i Fajek? Maciej podąża tam i zdąży obejrzeć eksponaty, dowie się więcej i zapali fajkę. Kiedyś widział na filmie różowe morze flamingów i czarne jezioro kormoranów, pożerających masowo ryby. To powraca. Zagrożony zwolnieniem Maciej zamilkł na pewien czas, spodziewając się poprawy, bo on ma w sobie sporo nadziei.
    Tej zimy w lutym na polach rolnika Marcina Grzędy spacerowały dwa stada kuropatw. Kiedy jedno stado zbliżało się do drugiego, słychać było kłótnie, cirykanie, a może to była pogawędka? Czy to w wyniku stanu wojennego? A może to tylko opowiadanie o stanie wojennym? Maciej Orchowicz szedł przez pola do gminy i widząc z daleka to sympatyczne, płochliwe ptactwo, przystanął, by je nie przestraszyć, obserwował. Rozpoznały w nim niegroźnego intruza i dalej pyskowały. Cieszył się jak dawno temu  w dzieciństwie.
     Jeszcze tyle dni do wiosny, a już przyleciały bociany wyobraźni. Mówi się o odrodzeniu związku, jedynie sprawiedliwego i wolnego. Na razie wciąż jeszcze w nielegalnych strukturach. Maciej posuwał się do przodu. W literaturze drugiego obiegu o przylocie nic nie ma? Ile tych metafor, rozmów przez frezje, między wierszami. Jak wiadomo, boćki przylatują w marcu lub   w kwietniu, zależnie od pogody. Czy należy się spieszyć? Po obejrzeniu gniazda zaczynają je naprawiać, bo ucierpiało w wyniku gryzącej zimy. Po kilku dniach zjawiają się bocianice i sprawdzają, co faceci zrobili dla nich… I co może ten od wysokiego stanu? Za dużo ludzie się spodziewają.
     Składają sporej wielkości jaja w ciągu dwóch dni. Jeżeli jest więcej jaj, rodzice mogą nie dać rady wychować dzieci. Pisklęta bocianie spędzają w gnieździe dwa miesiące. Na wysokości. Widzą świat z góry ale nie myślą, że w związku z tym będą wszystkim się zajmować i zarządzać. A jak obecnie wygląda kraj z wysoka? Każde z rodziców przynosi im do gniazda w czasie ich dorastania trzydzieści kilogramów jaszczurek, pasikoników, owadów, myszy, padalców, piskląt innych ptaków, nawet z podwórka, węży. Nie stosują jeszcze systemu kartkowego. Tego kraju pod tym kątem nikt nie widzi. Skąd by tu wziąć pożyczkę? Przyjaciele? Jeżeli jest trzecie pisklę, dwa silniejsze wyrzucają je z gniazda. Bratobójcy. Nie da się wszystkich wykarmić. To się czuje. No to wyjeżdżają, a komisja dyscyplinarna mimo to jest przeciw. I tak rzeczywiście jest. Jak się tak rozejrzeć w sytuacji, to po wstrzymaniu oddechu da się przez chwilę wytrzymać ten ucisk.
     Czy bociany zachowują się perwersyjnie? Stryj Małgorzaty wyrzuconego bociana uratował. Maciej też się stara ratować niektóre bociany, chociaż sam jest urzędnikiem systemu wciąż się rzekomo naprawiającego. Boćki pedagogiczne to jego ważne oczko w głowie. Ten bociek z gniazda tak spadł szczęśliwie, że żył i można było go wykarmić. Teraz łowi myszy wokół domu. Stuka rano do okien i się upomina o śniadanie, bo zdarza się, że żaden posiłek nie biega wokół domostwa. I stryj myśli, co by tu dać boćkowi na śniadanie. Rzucę mu jakieś kurczę… Żona by mnie udusiła, myśli. Wobec tego warto się ukryć w ruchomej panoramie przyszłości – fantazjuje. Tam jest dobrobyt. Co za bocian – teraz cieszy się stryj Małgorzaty, Maniewski.
     Maciej Orchowicz jedzie na rozprawę w sprawie opozycyjnej działalności swoich podopiecznych i chociaż ich nie lubi, czuje, że to jest jego ostatnia taka pokazówka. Z tym, co usłyszy i z samym sobą. Nie zamierza nikogo pogrążać i to jest jego argument i ostatni lot nad jego biurkiem. Rewolucja zwykle pozostawia po sobie popiół. A do 1989 roku jeszcze siedem lat.
     Gdy wrócił z rozprawy, szef zapytał, ilu nauczycieli przygotowuje do zwolnienia?
     – Żadnego. Oni się nie nadają do zwolnienia.
     Natychmiast się poprawił. – To znaczy, sprawa nie została zakończona. Okazuje się, że oni mają rację i trzeba dalej...
     – A pan jej nie ma? No to jutro może pan nie przychodzić do pracy. Nie potrzebujemy takich pracowników nadzoru.
     Kuropatwa wyznaje, że należy do dzikiego, bardzo płochliwego ptactwa. Nie da jednak wypłoszyć swoich słusznych postulatów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz