Kuropatwy
1982
Czas jako T. spycha zegar w głąb
niczego. Upora się z całą tą goryczą i bekiem, który ogarnął nawet sprawców
stanu wojennego, jak z jesiennymi liśćmi. Nie da się zapomnieć ani 13 ani 16
grudnia 1981. Śmierć nie jest rozwiązaniem problemów, chociaż prawie każdy tak
uważa i szybko otacza się materią ukształtowaną przez innych, by zapomnieć o
przykrościach. Zacietrzewienie odbiera rozsądek, a rozum usypia gubiąc się w
zaświatach.
Ulicą 3 Maja przejechały czołgi, żeby
postraszyć nienawistników, mieszaczy obowiązującego porządku i buntowników bez
racji, jak się mówiło i pisało. Przechodnie zatrzymywali się, żeby się
przekonać czy ten czołg jest prawdziwy. Przystawali, ale nie myśleli o
butelkach z benzyną. W międzyczasie rozpędzono kilka demonstracji. Takie dni
mijają powoli, bolą i hamują rozwój wypadków. Człowiek mógłby dostać spętlenia
kiszek. Sąsiad, któremu mokra para bije w pokrywę, nie tylko z tego powodu, gra
na perkusji i nastawia wzmacniacze na maksimum głośności. W ten sposób ludzkość
się dowiaduje o jego istnieniu. To jest jego udział w proteście. Niskie tony
dziurawią sufit i lecą rodzinie Areckich na głowę. Tak jak w kuźni pryskają
iskry i mogą na nie popatrzeć, gdy kuje się żelazo, tak tu dźwięki nisko tonowe
wiercą otwory lub łuszczą stropy i można je odczuć. To Lakowicze szaleją. Pocą
się, jest im coraz gorzej, kołują nad własnymi problemami, mają już niedosłuch
i zapominają, gdzie żyją, ale z ogłupiających rytmów nie rezygnują. Nic innego
ich nie obchodzi, bo to na ich piętrze. Chcą do końca ogłuchnąć, aby się pozbyć
tego stanu, w którym wciąż straszą puste półki i wysokie ryzyko polityczne ze
strony komisarzy ludowych, przepraszam, wojskowych. Młody sąsiad, który specjalnie
nie stara się wejść w konflikt ze stanem wojennym, a tak naprawdę, to ludzie pewnie
myślą, że tchórzy, a on jest
przeciw, mówi że musi, bo mu się to podoba, lubi jak jest głośno, to go
podnieca, lepiej też mu się spełnia obowiązki małżeńskie albo inne, jak się
chwali. I on w ten sposób zagłusza stan wojenny. Po cichu i nielegalnie jednak
wydaje ulotki, chodzi na plebanię na spotkania oazowe, pomaga rodzinie, w
której mężczyzna jest internowany. Zatem chociaż bywa nie do zniesienia, to
trzeba pochwalić takiego i znosić… nie tylko z piętra na parter. Jacek Wedle z
bezpieki pracuje nad tym, aby on przestał zrażać do siebie sąsiadów. Po cichu
informuje też Lakowicza, w co on się pakuje. Trochę trzeba zdaje się poczekać
na efekty, mówi Wedle.
W kilku pierwszych miesiącach tego
roku pułkownik Hipolit Monsun bezceremonialnie dmuchał w żagle i straszył
wszystkich podejrzanych, pyskatych i nie słuchających pułkownika; próbował
nauczycielskie drzewa powyrywać z korzeniami, zwłaszcza te, które przed stanem
wojennym szumiały wielkopowierzchniowymi liśćmi. Sześciu nauczycieli, których
pułkownik z miasta R. wyznaczył na komisję dyscyplinarną się odwołało, a
rzecznik dyscyplinarny miał problem, bo chociaż był wściekły na zaościałych
pedagogów, to był też wściekły na pułkownika, ale pułkownik swoje racje miał
zawsze na wierzchu, więc z kolei wizytator Maciej Orchowicz, który też był
obrażony na pedagogów, a po cichu ujmował się za nimi, kluczył, by mimo
wszystko wybronić ich od rzekomej winy, głupio upartych, narażających się na poważne
kłopoty. Nie spodziewał się wdzięczności, raczej odwrotnie – ataku przy
pierwszej lepszej okazji z jednej i drugiej strony. Sam też nie lubił
Piłsudskiego, o którego chodziło pułkownikowi, że wisi w szkolnych gablotach, a
który jest zasłużony, bohater narodowy, poplamiony, chociaż taki gbur, że strach,
ale wygrał wojnę w 1920
roku, o czym jednak prawie jeszcze nikt nie wie, bo to radziecka tajemnica; i
Maciej przeczytał kilka wierszy Czesława Miłosza, czując jak je deser po
obiadowej instrukcji, ale Miłosz, który wprawdzie już jest Noblistą, w jego
ojczyźnie traktowany bywa jeszcze jak dżuma, i chociaż w szkole poloniści pieką
się z zachwytu, nie był
oficjalnie widziany za dobrze, zaś Orchowicz zobowiązany został do omijania Miłosza.
I jakby na złość czytał tajemniczy „Umysł zniewolony”.
Wiadomo, że jeżeli zegar też zostanie
zepchnięty w przestrzeń bezczasową, to i tak czas nie stanie, tylko nikt o tym
nie będzie wiedział. Czy to się wodzom podoba czy nie, czy ogłuchną czy
oślepną, to i tak przeminą, a ludzkość wrzuci ich do piekła. Wtedy nie będzie
stanu wojennego? Perwersja ma swoje lata, miesiące, dni, godziny, minuty… Jak
wszystko. Jak długo życie trwa. Łatwo zamknąć się w datach. Dialogi zamienić w
pierogi. Na razie nie ma dialogów. Są oskarżenia. Los traktuje całość irracjonalnie
i nie liczy się z
niczyim zdaniem. Rozrzucone kartki z kalendarza milczą, kryją dalsze tajemnice,
które nigdy nie zostaną odkryte, jeśli nikt ich nie odkryje. Nie znaczy to, że
zieje z nich pustka jak szóstka, wręcz przeciwnie, może kipieć gniew i
namiętność, wzrastać napięcie, organizować się wściekłość, onanizować smarkateria,
iskrzyć zabójcza zazdrość, rżeć miłość bez granic na południu, topnieć
sekwojowa wyniosłość i pycha, chudnąć pewność władzy i
wzmagać się cynizm, narastać rozgoryczenie ludu, którym się władza wykręca jak
pranie, pokazując zapał zapalniczki, aż ich energia egoizmu będzie się wyrażać w
megadżulach. Czy popełnione czyny w tych miesiącach zapalnych i niestrawności zostaną
ujawnione i odnotowane? A co potem?
Co było przedtem nie zawsze da się
policzyć i rozłożyć na raty. Przykrość może być ciemnością, ale może prowadzić
też do rozjaśnień. Roku 1981 nie da się ominąć szerokim łukiem. Być przedtem,
teraz i potem. Chcemy. Co w pamięci nie zaginie?
Ile to jest, miliard podzielić przez
milion, podzielić przez miliard, podzielić przez milion? Tyle, ile zapału w
nim?
Już 28 grudnia.
Oczekiwanie, i 31 grudnia 1982 stan wojenny zawieszono. Dysydenci szukali go
nie tylko na drzewach. Jakiś Terespol na trasie do wodogrzmotów? W dobrym tonie
i nastroju mijali się tylko Oni. Jak daleko stąd do Muzeum Dzwonów i Fajek? Maciej podąża tam i zdąży obejrzeć
eksponaty, dowie się więcej i zapali fajkę. Kiedyś widział na filmie różowe
morze flamingów i czarne jezioro kormoranów, pożerających masowo ryby. To
powraca. Zagrożony zwolnieniem Maciej zamilkł na pewien czas, spodziewając się
poprawy, bo on ma w sobie sporo nadziei.
Tej zimy w lutym na polach rolnika Marcina Grzędy spacerowały dwa stada
kuropatw. Kiedy jedno stado zbliżało się do drugiego, słychać było kłótnie,
cirykanie, a może to była pogawędka? Czy to w wyniku stanu wojennego? A może to
tylko opowiadanie o stanie wojennym? Maciej Orchowicz szedł przez pola do gminy
i widząc z daleka to sympatyczne, płochliwe ptactwo, przystanął, by je nie
przestraszyć, obserwował. Rozpoznały w nim niegroźnego intruza i dalej
pyskowały. Cieszył się jak dawno temu w dzieciństwie.
Jeszcze tyle
dni do wiosny, a już przyleciały bociany wyobraźni. Mówi się o odrodzeniu
związku, jedynie sprawiedliwego i wolnego. Na razie wciąż jeszcze
w nielegalnych strukturach. Maciej posuwał się do przodu. W literaturze
drugiego obiegu o przylocie
nic nie ma? Ile tych metafor, rozmów przez frezje, między wierszami. Jak
wiadomo, boćki przylatują w marcu lub w
kwietniu, zależnie od pogody. Czy należy się spieszyć? Po obejrzeniu gniazda
zaczynają je naprawiać, bo ucierpiało w wyniku gryzącej zimy. Po kilku dniach
zjawiają się bocianice i sprawdzają, co faceci zrobili dla nich… I co może ten od
wysokiego stanu? Za dużo ludzie się spodziewają.
Składają sporej
wielkości jaja w ciągu dwóch dni. Jeżeli jest więcej jaj, rodzice mogą nie dać
rady wychować dzieci. Pisklęta bocianie spędzają w gnieździe dwa miesiące. Na
wysokości. Widzą świat z góry ale nie myślą, że w związku z tym będą wszystkim
się zajmować i zarządzać. A jak obecnie wygląda kraj z wysoka? Każde z rodziców
przynosi im do gniazda w czasie ich dorastania trzydzieści kilogramów
jaszczurek, pasikoników, owadów, myszy, padalców, piskląt innych ptaków, nawet
z podwórka, węży. Nie stosują jeszcze systemu kartkowego. Tego kraju pod tym
kątem nikt nie widzi. Skąd by tu wziąć pożyczkę? Przyjaciele? Jeżeli jest
trzecie pisklę, dwa silniejsze wyrzucają je z gniazda. Bratobójcy. Nie da się
wszystkich wykarmić. To się czuje. No to wyjeżdżają, a komisja dyscyplinarna
mimo to jest przeciw. I tak rzeczywiście jest. Jak się tak rozejrzeć w
sytuacji, to po wstrzymaniu oddechu da się przez chwilę wytrzymać ten ucisk.
Czy bociany
zachowują się perwersyjnie? Stryj Małgorzaty wyrzuconego bociana uratował.
Maciej też się stara ratować niektóre bociany, chociaż sam jest urzędnikiem
systemu wciąż się rzekomo naprawiającego. Boćki pedagogiczne to jego ważne oczko
w głowie. Ten bociek z gniazda tak spadł szczęśliwie, że żył i można było go wykarmić.
Teraz łowi myszy wokół domu. Stuka rano do okien i się upomina o śniadanie, bo
zdarza się, że żaden posiłek nie biega wokół domostwa. I stryj myśli, co by tu
dać boćkowi na śniadanie. Rzucę mu jakieś kurczę… Żona by mnie udusiła, myśli.
Wobec tego warto się ukryć w ruchomej panoramie przyszłości – fantazjuje. Tam
jest dobrobyt. Co za bocian – teraz cieszy się stryj Małgorzaty, Maniewski.
Maciej
Orchowicz jedzie na rozprawę w sprawie opozycyjnej działalności swoich podopiecznych
i chociaż ich nie lubi, czuje, że to jest jego ostatnia taka pokazówka. Z tym,
co usłyszy i z samym sobą. Nie zamierza nikogo pogrążać i to jest jego argument
i ostatni lot nad
jego biurkiem. Rewolucja zwykle pozostawia po sobie popiół. A do 1989 roku
jeszcze siedem lat.
Gdy wrócił z
rozprawy, szef zapytał, ilu nauczycieli przygotowuje do zwolnienia?
– Żadnego. Oni
się nie nadają do zwolnienia.
Natychmiast się
poprawił. – To znaczy, sprawa nie została zakończona. Okazuje się, że oni mają
rację i trzeba dalej...
– A pan jej nie
ma? No to jutro może pan nie przychodzić do pracy. Nie potrzebujemy takich
pracowników nadzoru.
Kuropatwa
wyznaje, że należy do dzikiego, bardzo płochliwego ptactwa. Nie da jednak
wypłoszyć swoich słusznych postulatów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz