niedziela, 23 lutego 2020

Kropla marzeń

 
 
 
Kropla marzeń


     Marzenia są jak perły w perłopławach na dnie morza. Razem z macicą perłową są łakomym celem (nie) tylko dla przypadkowo wybranych przez los.
     Ochota się przelewa, skrapla, łączy w jedno wielkie, lub dzieli na tysiąc małych jezior. Każda jest ważna, często równoważna, ale nierozważna. Marzenia wypływają, jeżeli po nie sięgniemy.
     Nie tylko jedna kropla. Im więcej wykreowanych obrazów, tym więcej pracy, tym bogatszy świat, tym więcej wiary, tym dłuższe bycie, tym większa szansa na sukces, tym więcej satysfakcji, tym bardziej udane życie. Tym więcej potrzeb, tym trudniej umierać.
     A ja stoję w miejscu, gdzie kiedyś mógł stać królewski tron i jestem pełen podziwu dla Boskiego Cudu Istnienia.
     Już wieczór. Najpierw słońce ocierało się o równinę, potem drapało las, aż dzień skrył się za zasłoną ciemności. Jak go przeżyłeś Filipie na szlaku orlich gniazd? Orałeś, czy siałeś? A może tylko patrzyłeś, jak zboże rośnie? A może zbierałeś plony? Młóciłeś? Kogo? Głaskałeś osty. Mlaskałeś? Zawsze próbowałeś pogłaskać ogień i dotknąć lodu na Antarktydzie.
     Sny o pięknie życia zniewoliły twój umysł. Umilkłeś.
Nie miałeś nikogo w swoim łóżku, oprócz kilku pcheł z dwóch źródeł: podrzuconych przez nieżyczliwych ludzi i podarowanych przez zasłużonego dla sprawy szczekania psa Burka. I one urządziły koncert na twoich pośladkach. Mówisz:
     – A może to nie były pchły, lecz sumienie mnie gryzło.
   Przyznaj się, komu dziś dokuczyłeś? Nie dokuczyłeś? Bujasz, jak zwykle, niezwykle serdecznie.
     Wnet się przebudziłeś i stwierdziłeś, że myślisz, złościsz się, szukasz w miejscach ukrytych. Wiercisz się i robisz ze słomy sieczkę. Dotleniłeś się. Zobacz. Siennik nie wytrzymuje nacisku i tarcia, słoma wysypuje się na podłogę. Jest sieczka. Zobacz. Coś ty zrobił, człowieku? Oj, Filipie, rano będziesz miał dużo roboty. Zanim wyruszysz w swój świat, będziesz uzupełniał słomą siennik i zamiatał, aż się może będzie kurzyć, przestaniesz myśleć o nieważnych wydarzeniach nocy. Oburzasz się.
Wiem, każdy drobiazg ma swoje znaczenie, ale ty też wiesz, że bez drobiazgów nie da się normalnie żyć. Tu mnie przyłapałeś. Puść już.
     Jak to było? Położyłeś się pierwszy do zimnego łóżka i drżysz. Lodowata pierzyna, lodowata poduszka, ciało się buntuje i streszcza. Zima na dworze, wdarła się do pokoju, weszła pod pierzynę, żeby się ogrzać. Taki ziąb! Zima. Położyła się nawet szronem na ścianie od strony północy. W piecu jeszcze i już się nie pali. Szkoda opału. Ściany jak lód. O, tu to nawet można by na łyżwach… „Nie do wytrzymania” – myślisz i starasz się szybko rozgrzać. Jak to zrobić? „Jakby to było fenomenalnie, gdyby tak ona była tu ze mną” – wyobrażasz sobie. I zaraz jest ci zimniej. „Ciekawe, dlaczego?” – zastanawiasz się. W tym momencie drzwi się otwierają i do pokoju wchodzi twoja kochana siostra, Patrycja. Jej nie jest zimno. Kładzie się do swojego łóżka, nagrzanego przez siostrę, Karolinę i owiniętą w ręcznik, gorącą cegłę w nogach, i natychmiast zaczyna opowiadać. Po prostu mówi i zagłusza twoje myśli. W ten sposób zostały rozproszone twoje obawy i niewygody. Poślizgnęły się na lodowych myślach. A ona tymczasem zachwyca się deszczem, który padał kiedyś latem. Mówi, że lubi patrzeć, jak krople wody spadają na taflę jeziora i tworzą drobne kółka. Rozchodzą się i zanikają. To są falki. Takie małe niewinne, drobne falki. Deszcz pada spokojnie, rzadko, śpiewnie. Przybywa wody w jeziorze. Pod warunkiem, że jest to niewielki i spokojny, niemal romantyczny deszcz, małokroplisty, perlisty, padający po to tylko, by się nim zachwycać, taki, który widzi twoja siostra Patrycja. Taki, żebyś go zobaczyła, siostro i przeżyła coś więcej niż fakt, że jest mokro. A na koniec przed snem Patrycja powiedziała:
    – I zauważyłam, że po tym padaniu wyraźnie przybyło wody  w Przedwieśni. Czy to nie cudowne, zauważyć, jak tysiące kropel spowodowało podniesienie się poziomu jeziora? Wszystko jest możliwe. Ja może dokładnie tego nie widziałam, ale jestem przekonana, że wody przybyło.
     Długo nie mogłeś zasnąć, bo chciałeś wsłuchać się w te krople padającego deszczu, tymczasem wokół panowała kwintesencja ciszy i chłodu. I myślałeś, jak zmierzyć ciszę, a potem obmyślałeś, jak zmierzyć o jaką część milimetra przybyło wody w tym jeziorze. Jak zmierzyć? Od tych uporczywych myśli lód na jeziorze zaczął się topić i zacząłeś myśleć,  o jaką część milimetra stopił się pod wpływem twoich upartych, gorących myśli. A potem  nadeszły  upały, stałeś  przez  godzinę  na brzegu jeziora i się zastanawiałeś, o jaką  część  milimetra  woda  wyparowała  i jest jej mniej. Byłeś o tym przekonany, tak samo, jak przed chwilą Patrycja, która już zamilkła, bo zasnęła.
     Natomiast twoja Hortensja nie słyszała twoich myśli, nie wiedziała o czym rozmyślałeś i dlaczego. Będziesz musiał jej opowiedzieć. To cię też dręczyło. Istniała jednak obawa, że rano to, co było takie ważne i barwne w nocy, stanie się nieważnym głupstwem. Nawet możesz nie pamiętać. Czy więc nie szkoda takich płochych, jednak cennych rozważań? Na pewno tak. Pewien żal gdzieś tam w tobie się skryje i obudzi się na starość. Zobaczysz.  

     Zjawisko nocy po długich godzinach wreszcie odsunęło się gdzieś na zachód i do izby zawitała szarość poranka. Szarość pochłaniał świt. Za nim szybko kroczyło słonko. Ach, wtedy poczułeś smak snu. Stan błogości znowu zniewolił twój umysł. Ciepłe łóżko, radość z jasnego dnia. Warto zachować to ciepło na następny wieczór i noc.
     Jakby ciebie to nie dotyczyło, znalazłeś się na powrót w krainie Morfeusza i nie zamierzałeś stamtąd wschodzić. Tak przyjemnie, że ciężar dnia zmieścił się na aptekarskiej szali.
     Nagle budzik bezczelnie wtargnął swym warkotem w twoją prywatną nieświadomość i narobił takiego rwetesu, że wszyscy domownicy się pobudzili i powyskakiwali z łóżek. Najpierw tata, potem mama. Na końcu Patrycja. Karolina przypomniała ci, że rozpoczął się nowy dzień, ale ty jej odparłeś, że nie wierzysz. 
A mama powiedziała głośno:
     – Pierzyny trzeba przewietrzyć.
     Zanim wstałeś, i mróz ścisnął cię w kilku miejscach, pomyślałeś, że jak będziesz urządzał swoje mieszkanie, to kupisz materace napełniane morską trawą, a nie żytnią słomą, a jak się pozbierasz finansowo, to kupisz sobie materace gąbkowo-sprężynowe i będziesz spał jak lordzisko.
     Niemal ekspresowo minęło ponad pół wieku. Czas galopuje na najszybszym rumaku. No i...?

                                                                                     23.02.2020









czwartek, 6 lutego 2020

Piramidy w Beskidach
Proza poetycka


Idziemy w dolinę, w niemałe wczoraj, zwijamy oczarowania, chociaż pogwizdujemy i wspinamy się, droga jest wlekąca. Idziemy pod górę, jakbyśmy stali w miejscu. Tamtego roku już nie ma, jest ten i niewiadome. Co jest za tym szczytem marzeń? Czyje to zwierzenia latają nad nami? Latem, gdy owoce podążały w dojrzałość, świat miał dzieci lub był w ciąży, a kos i wilga opisywały gwizdem Babią. Ulica Miła wiła się jak boa wśród piramid i kwiatów. Piramidy bieliły horyzont figurami geometrycznymi. Ile zapłacimy za dobowy pobyt? Kto wpadł na ten pomysł, by nadać domom wczasowym taką formę? Nie martw się, nie zapłacimy, prześpimy się w schronisku. Kto wpadł… W kwietniu pokazują swoje piękno azalie łudząc i trując. Piramidy, których nie znaliśmy, wciąż lśniły bielą. Śnił się nam Egipt, skąpany w Nilu, a tu tak umiarkowanie, gdzie przyglądał się nam kos i wydra pana Paska… Co ty mówisz. Daniel z muflonem zbierają zioła, będą parzyć herbatę. Sokół zmęczony wędrówką usiadł na najwyższym świerku, orlik ma ochotę zamienić go w kuropatwę, a może przetworzyć na gniazdo elektronów i puścić wolno, załapać się na miejsce i pobrać delegacyjne, a my już sięgaliśmy po jaskółkę pod szczytem jak skała fatamorgana, skąd mogliśmy ślizgiem przedostać się do ogrodu Semiramidy
            Nad nami dwuznaczny prostokąt pałacu ze snów i leśny park przymusowo otoczonych dzikich zwierząt, gdzie niedawno dzik pozował dzieciom do fotografii, a bielik chwytał w locie jutrzejszy dzień.
            Wracaliśmy tu wielokrotnie, wybierając nie tylko między ptactwem a ssakami. Zachwycając się czerwonymi makami i nagietkami, sadowiliśmy się pod uśpionymi Baranią i Babią, na stokach do opalania, ogarniając łakomie dolinę Wisełek i szarpiąc szarfę Wisły. To przecież jest rzeka wciąż podążająca do Bałtyku.
            Ozdobione emocje barwiły wzgórza niby chmura z farbami, pobierając kolory z palety i machając  artystycznie ogonem jak pędzlem. A w dole brodząc po kamienistym dnie rzeki czuliśmy pod stopami kłujące głazy. To tu, gdzie rzeczka Janowiec wpada do królowej polskich wód i jest oaza wspomnień, a woda szumi wodnymi kryształami. Wiszący most pod nami nazwaliśmy pomostem między pokoleniami.

                                                                                2018


Baza wojskowa Babilon






 Baza wojskowa Babilon

    W ostatnich kilku miesiącach owego roku Piotruś i Kubuś widzieli i słyszeli w telewizji o państwie, które nazywa się Irak i że jest tam niebezpiecznie, wybuchają bomby  i giną żołnierze. Że giną też polscy żołnierze...
     Pewnego razu, kiedy rodzice Piotrusia i Kubusia byli razem z nimi u znajomych, od starszych chłopców znajomych otrzymali worek żołnierzy i wojskowego sprzętu. Dołączając do tego zabawki wojskowe, które już posiadali, stali się mocarzami i postanowili wybudować wielką bazę wojskową. Ten sprzęt mógł być nawet wystarczający dla całej armii. Toteż cieszyli się i zabrali do budowy.  
     - Zbudujemy taką bazę w Iraku, żeby chronić również ludność cywilną. Będzie się nazywała Babilon.
     - Babilon? Niech będzie. A jaką ludność? – zapytał Kubuś.
     - Cywilną, przecież mówię.
     - A jaka to jest ludność?
     - Ojej, on znowu swoje. To nie są żołnierze.
     - Są... To są żołnierze – Kubuś wziął do rączki – i to są żołnierze...
     - Są, ale tata ani ty, ani ja, nie jesteśmy żołnierzami.
     - Ja jestem żołnierzem - odpowiedział Kubuś.
     - Możemy się tak umówić, że jesteśmy wojskowymi, rozumiesz.
     - Dobrze – odparł Kubuś.
     - No to zabierzmy się do budowy wielkiej bazy wojskowej. Zajmie ona teren przed stopniem do wykuszu     i cały wykusz aż do okna w pokoju. Ty będziesz tu, poniżej progu. Ustaw sobie wojsko i samochody. Tu masz też czołgi – pokazał na pięć czołgów bez gąsienic. Jak chcesz je naprawić, to musisz odstawić do warsztatu.
     - Będę jeździł uszkodzonymi – odpowiedział Kubuś.
     - Daleko nie zajedziesz.
     - Daleko – upierał się młodszy wojskowy.
     - To się jeszcze okaże.
     Piotruś rozkładał w różnych miejscach zabawki: samoloty na lotnisku, w pobliżu biurka uczniowskiego, czołgi u podnóża wału ochronnego jakim był stopień między wykuszem a podłogą w pokoju, samochody pancerne po lewej stronie czołgów, karabiny maszynowe na wprost okien, szpital polowy na tyłach bazy, magazyny i kontenery mieszkalne dla żołnierzy również na zapleczu. Żołnierze rozstawieni zostali oddziałami w różnych punktach bazy. Bramy wejściowej pilnowało pięciu uzbrojonych wartowników, z których jeden pełnił rolę sekretarza.
     Budowa bazy zajęła Piotrusiowi i Kubusiowi cały dzień, co w rzeczywistości mogło wynosić około jednego miesiąca.
     Po przygotowaniu bazy obaj zarządzili ćwiczenia wojskowe i przy tej okazji stracili trochę sprzętu: dwa samochody ciężarowe, jeden ciężki karabin maszynowy i moździerz. Kubuś nie zgodził się na straty i na tym tle doszło do nieporozumień.
     Ponieważ nadeszła godzina pójścia Piotrusia do szkoły muzycznej, musiał pozostawić bazę pod opieką młodszego braciszka, zaznaczając żeby on niczego nie zepsuł i zaczekał do powrotu Piotrusia z lekcji fortepianu. Wtedy wyjadą w teren i będą szukać terrorystów. Kubuś oczywiście się zgodził.
     Po wyjściu Piotrusia Kubuś opuścił bazę i przeniósł się ze swoim ekwipunkiem dowódcy do pokoju z telewizorem. Ponieważ w telewizji nie było nic ciekawego, Kubuś wrócił do bazy, żeby sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu. 
     - Chyba nie jest – powiedział do siebie  i ustawił dwa czołgi przy bramie. – Muszę też przestawić żołnierzy, oni są teraz w zupełnie innym miejscu – mówił. – Powinni stać na lotnisku. 
     Przechodząc od jednego do drugiego posterunku, od jednego czołgu do drugiego, od działa do działa, zahaczał o niektóre zabawki nogą i je wywracał.
     W końcu powiedział: - Tu trwa wojna. Czołgi się wywracają, żołnierze się wywracają, samoloty gdzieś potraciły skrzydła... Ojej, jaka wojna! – powtórzył i chwytając helikopter ręką zrzucił go na szpital polowy. – Helikopter został zestrzelony! – zawołał.
Trzeba pomóc rannym. Proszę o natychmiastowe przysłanie ambulansu! – krzyczał do telefonu. 
     - O, nadlatują samoloty! – znowu krzyknął i zestrzelił rakietą samosterującą myśliwiec F16.
     I tak prowadząc tę wojnę nie wiadomo z kim, poniósł klęskę. Baza została rozbita. Znajdowała się w beznadziejnym stanie. Widząc jej stan potrafił jednak ocenić wojnę:
     - Brzydka ta wojna. Więcej nie będę się w nią bawił. To już lepiej obejrzę Pata  i Mata.
     Po powrocie Piotrusia ze szkoły rozpoczęła się druga wojna, niemal światowa. Piotruś szybko porzucił plecak, zdjął buty  i popędził do bazy Babilon. Kiedy zobaczył, co się stało w bazie, wybiegł z pokoju i do Kubusia: - Ty... niedobry... - zaczął się szarpać z Kubusiem. – Zepsułeś mi całą bazę wojskową! Zaczął płakać.
     A Kubuś na to:
     - To nie ja. Tu była wielka wojna! Wszystko zniszczyła... Samoloty straciły skrzydła, na ziemię spadł helikopter, bomba uderzyła w szpital, żołnierze są ranni... Ja już nie chcę się bawić w wojnę.
     Piotruś nadal płakał. Dopiero po kwadransie uspokoił się i powiedział:
     - Nie odbudujemy bazy. Pobawimy się w sklep? – zapytał Kubusia. Kubuś podszedł do Piotrusia i go przeprosił. – A może w szkołę? – zaproponował. - Ja będę nauczycielem a ty uczniem, ale jak będziesz większy, to zamienimy się rolami.
     Kubuś wolał zostać nauczycielem.
*

                             Widział i słyszał w 2007 roku
                              oraz protokół sporządził

                              Eugeniusz Rychlicki

Jaskółka

          
          
     Jaskółka   

         - Dymówka, oknówka czy brzegówka?
        - pyta Kubuś starszego brata, Piotrusia.
- Widzę, że kolega zna się na ptactwie.
- Wiadomo, żaden ptak nie siusia
- dodaje Kubuś. - Chyba, że nasze
                              ptaszki - śmieje się. 

- A czy wiesz, że gżegżółka
                to nie tylko kukułka?
- Nie wiem, ale mi powiesz.
- Oczywiście, to brzegówka jaskółka.
            - Popatrz, jaskółka to gżegżółka
                              i gżegżółka to kukułka?

       Chybka, śmigła i wytrawna w locie,
       pożyteczna i chroniona, dymówka
       nieporadna na ziemi, lata jak kocię.              
       Zagrożona przez ministra rolnictwa,

       bo mieszka w oborach nad krowami.
       Ma jej nie być dla czyjegoś
                                           wygodnictwa?
       Śpiewają jaskółki, że nie dobre spółki.
       A jedna jaskółka wiosny nie czyni.

       One mają sprawę do ciotki Maryni:

       Niech wymieni ministra na gżegżółki.

                                                 2003

Łoś


    Łoś


     Wyszedł z lasu na polanę, podniósł
                                           dumnie łeb,
   bo pochodzi z rodu leśnych hrabiów
   i ogłosił wszem, że udaje się do Teb.

   Patrzcie go – rzekła sarna – taki łoś,
   pewnie uda się tam na piechotę.
   Co ty wiesz – zganił jeleń – To jest ktoś!

   Przyjrzyj się jego porożu, jakie
                                                ma łopaty.
   Do kopania rowów w lesie – kpiła sarna.
   A ty co masz? – jeleń na to. Dostał je
                                                    od taty.

   On jest dumny z tego, co już ma,
   nie narzeka na sarny, nie pokpiwa –
   porykiwał jeleń, który się na łosiach zna.

   Sarna nieco zawstydzona, mamrotała:
   – Jak on taki gość, ten łoś, to ja bym
   z nim w świat poszła i w Tebach się
                                               przespała...

   Ale na to nie chciał przystać dumny
                                                      zwierz
  i łbem kręcąc odmówił sarnie rozkosznej
                                                     podróży,
   bo on lubi samotność, chociaż sarny też...
                                                         2003



środa, 5 lutego 2020

Na zielonej łące

        

 
 
      Na zielonej łące

      Na zielonej łące
     skaczą dwa zające.
     Gdy ten pierwszy kozła fiknie,
     drugi gdzieś pierwszemu zniknie.
     Jak ten pierwszy się rozgląda,
     to ten drugi go podgląda.
     Pierwszy skrył się za kępami trawy,
     drugi szuka lepszej sprawy.

     Przysiadł za pobliskim krzakiem
     i udaje, że jest ptakiem.
     Naśladuje głuszca i słowika,
     aż kompana dreszcz przenika.
     Z przerażenia też chce śpiewać,
     ale najpierw zaczął zwiewać.
     I miał rację biedaczysko,
     bo znane psisko
     było blisko.

     Pies zająca więc pogonił,
     zając kumpla tak obronił.
     Pies był zbyt zacięty
     i „słowika” zlekceważył,
     ośliniony usiadł w rowie
     i wyżywał się na krowie.
     Bestra słynie z cierpliwości
     i to burka bardzo złości.
     Wiedział, że u krowy też przegrywał,
     ale szczekał, wściekał się i zgrywał.
     Krowa pomyślała: Co za matoł,
     pewnie dostał jakiś medal za to.
     Skierowała rogi w jego stronę,
     chciała go nastraszyć, jak wronę,
     lecz on hałasując uciekł, gdzie
     pieprz rośnie, bo pies wie,
     jaką siłę bydlę w rogach nosi
     i o guza nie chciał prosić.

     A zające?
     Znowu widać dwa omyki
     podskakują dwa płomyki.
     Zawsze czujne
     i płochliwe,
     ale często są szczęśliwe.    




Kos

                Kos

             Ach ten kos, ten kos -
             czarne pióra, żółty nos.
             Jak wpadł w budyniowy sos?
             To proste, dobrał się do deseru,
             a nie zsiadł z roweru.
             Raz mu się to przydarzyło
             i zaraz go sparzyło.

             Ach ten kos, ten kos -
             powiecie, piękny ma głos.
             Już wczesnym rankiem śpiewa
             radośnie,
             przeważnie o wiośnie.
             Obserwuje, jak dzionek wstaje
             i wcale nie udaje.
             Biega i lata między krzewami,
             łowi też owady.
             Jest indywidualistą, nie lubi
             gromady.
             Śniadanie zjada, gdy się
             wyśpiewa,
             a po śniadaniu ziewa.
             Taki z niego solista -
             wielki i słynny artysta.


Kotek

                 
        


            Kotek

              Jestem kotek poliglotek,
              umiem miauczeć, gdakać,
              ćwierkać, skomleć, płakać,
              a ponadto kumkać, szczekać,
              kukać, ksykać oraz kwakać.

              A ty, potrafisz pięknie czytać, 
              Piłkę w locie chwytać,
              nakarmić chomika,
              włożyć jajka do koszyka?

              Chcesz się o coś mnie zapytać?
              No to wal, prosto z mostu,
              Odpowiem ci tak, po prostu...

              Ja nie umiem jeszcze czytać.