Samotność parowozu
Stał na półce nad stołem w
gościnnym,
zmartwiony bezruchem, za mały,
by ciągnąć wagony z pasażerami.
Okazały, żywy model w oczach
dziecka,
jeżdżący nocą po mieszkaniu
wyobraźni,
radosny, gdy pociągano linkę
gwizdka.
Do podziwu w każdej części
pasującej do całości.
W międzyczasie model dziadka, dobrze
karmiony,
wyrósł na prawdziwą lokomotywę parową i zawiózł
wnuka do fabryki. Tu tłoki w cylindrach sprężały
jego ciekawość, zawory regulowały brawurę,
korbowody pociły się i zmieniały ruch
posuwisty
na obrotowy, przepustnice wpuszczały do złotych
czasów. Tłoczyska wciskały tłoki powodzenia,
a on wybuchał kłębami pary podziwu
i chwytał dźwignię dyszy.
Cieszył go syk i wydech. Patrzył jak w
zegarek
na obracające się koła podwozia,
na drągi stawideł i suwaki, schodząc w
głąb
tajników kultowej maszyny.
Otwierał oczy na tender i zamykał drzwi
dymnicy,
cały będąc przegrzewaczem.
Stał się przednim wózkiem i rusztem,
zbiornikiem z wodą i kominem, osmalonym
palaczem, reflektorem i hamulcowym,
i maszynistą w muszce, z fajką w zębach.
Aż wrócił na półkę i słuchał opowieści
babci i uśmiechniętych cioć.
Fabryka wciąż chciałaby żyć
słynnym Fablokiem
i miastem powleczonym lakierem
świetności,
jak przed i po zakończeniu produkcji,
aż po zmianę profilu, i unosi się
w jutro
z kwiatów paproci. 3.2014