Z ulicy Gagarina do dworca kolejowego w Chorzowie Batorym
jest spory kawałek drogi. Jeszcze przed 1989, ale i później trudno było
wydostać się z domu do wyznaczonego celu inaczej, niż piechotą. Dojście do
autobusu dwadzieścia dwa też zajmowało
do dziesięciu minut. Często więc ten łamany odcinek ulicznej trasy
przebywało się idąc pieszo szybciej lub wolniej.
Pamela
pracowała w szkole podstawowej przy ulicy Racławickiej, to znowu plus kawał
drogi, a jej mąż Herbert dojeżdżał do pracy w Gliwicach. Posiadali dwoje dzieci
i z obowiązków rodzicielskich starali się wywiązywać jak najlepiej.
Zdarzało
się tak, że nie miał kto zostać z dziećmi, by się nimi opiekować. Wtedy
dwuletnią córeczkę Kamilę Pamela odprowadzała do babci, to też kawałek drogi, a
czteroletniego Jacka zabierała ze sobą do szkoły albo przez godzinę-dwie zajmowała
się nim życzliwa sąsiadka.
Tego dnia
o siedemnastej Pamela miała międzyokresowe spotkanie z rodzicami swojej
klasy. Zabrała Jacka i poszli pieszo na
dworzec, by gdy przyjedzie pociąg z Gliwic, Herbert zabrał syna do domu, a ona
w te pędy pospieszy na zebranie. Jak zawsze, zawczasu miała przygotowany
materiał dla rodziców i o tym nie musiała myśleć. Czekali piętnaście minut dłużej, bo pociąg się
spóźnił. Już się niecierpliwiła, a Jacek jako bardzo aktywne dziecko, wciąż się
wyrywał, chciał biegać po hali dworcowej, a Pamela nie miała zamiaru
za nim biegać. Wreszcie Herbert ukazał się na parterze dworca i Pamela
odetchnęła z ulgą.
Po
przywitaniu się z Herbertem, i ucałowaniu przez ojca swojego synka, odezwała się
uśmiechnięta:
– Już się
bałam, że nie zdążę. Jacuś, to teraz idziesz z tatą do domu. We dwójkę będzie
wam raźniej – podała prawą rączkę Jacka Herbertowi.
W tym
momencie Jacuś wyraził swoje zdanie: – Ja nie pójdę z tatą, pójdę z tobą do
szkoły.
– Ależ
Jacusiu, ja mam spotkanie z dorosłymi rodzicami, będziesz się tam nudził.
– Ja chcę
z tobą…
Ojciec
chwycił dziecko za rękę i zamierzał skierować się w stronę mostu kolejowego i
dalej ulicą Stefana Batorego… ale Jacek mu się wyrwał i sam wybiegł przed dworzec.
Wobec tego wszyscy troje poszli kilkanaście metrów w stronę mostu.
–
Jacusiu, proszę cię, idź z tatą.
Jacek
stał w miejscu. Tata powiedział: – To goń mnie – i poszedł w kierunku domu.
Jacek się nie ruszył. Pamela też się oddalała w przeciwnym kierunku, spieszyła
się, nie chciała się spóźnić. Odległość między rodzicami zwiększała się i
Pamela zaniepokojona, zwróciła się do milicjanta, który wyszedł z dworca i
zobaczył samotne dziecko.
– Jacku,
pan władza zaraz przyjdzie do ciebie, bo jesteś niegrzeczny. Potem do
milicjanta powiedziała: – Panie władzo, niech pan mu coś powie, ja tak się
spieszę, a on jest taki uparty.
Milicjant
spojrzał na dziecko, spojrzał na matkę i rzekł podniesionym głosem: – Dlaczego obywatelka
straszy dzieci milicją? Tak pani je wychowuje? A poza tym, co to dziecko samo
robi na ulicy? Pani naraża swoją pociechę na niebezpieczeństwo. Jak wlepię pani
mandat, to pani się nauczy…
– Panie
milicjancie, niech pan mnie nie straszy. Niech pan pouczy i da spokój.
Ludzie,
którzy wychodzili z dworca, przyglądali się scenie i szli dalej, ale dwoje z
nich przystanęło. Jacek stał tam gdzie stał, a kobieta, którą to denerwowało,
powiedziała do milicjanta: – Niech pan wlepi jej mandat, to może się opamięta.
Kto to widział zostawiać dziecko na ulicy.
Herbert
już był za zakrętem i pod mostem. Milicjant nie zamierzał być milszy.
–
Obywatelko, proszę wziąć dziecko i idziemy na posterunek. Proszę! – polecił.
– Ależ,
panie władzo, ja mam spotkanie z rodzicami.
–
Obywatelka nauczycielka, to jeszcze gorzej.
Pamela
płakała, a Jacek pocieszał mamę.
Weszli z
powrotem na dworzec i do izby dyżurów milicji.
Tu miała dyżur milicjantka.
– Przejmij sprawę, ja muszę spieszyć się do
komendy. Obywatelka ci powie o co chodzi. W każdym razie zostawiła dziecko na
ulicy…
– To
będzie mandat.
Pamela
płakała.
– Proszę
dowód osobisty. Proszę opowiedzieć jak to było.
Pamela
chciałaby teraz razem z dzieckiem zniknąć, przemieścić się do celu i zapomnieć.
Poczuła się strasznie bezsilna i osamotniona.
Zaczęła
opowiadać i prosić o zwolnienie, bo jak się nie zgłosi o właściwej godzinie w
szkole, to dyrektorka da jej naganę.
Tymczasem
kobieta w mundurze nie miała zamiaru być mniej harda. Zanosiło się na klęskę,
ale zdarza się też tak, że w chwilach zgryzoty i zmartwienia, pojawi się iskierka nadziei, która
rozpala płomień czegoś dobrego.
Do biura
wszedł milicjant w stopniu starszego sierżanta.
– Co tu
się dzieje? Dlaczego pani płacze? – zwrócił się wprost do Pameli starszy rangą.
Boże,
pomyślała, znowu wszystko od początku, jak chyba oszaleję. Kiedy powiedziała,
jak to się stało, starszy rangą milicjant o nic już nie pytał, tylko zwrócił
jej dowód osobisty i rzekł:
– Proszę
już iść. W przyszłości proszę nie zostawiać dziecka samego na ulicy, nawet na
krok. Dzieci są spontaniczne, nigdy nie wiadomo, jaki mogą wykonać ruch.
Dziecko może wbiec na jezdnię… – nie dokończył. Pamela podziękowała i wyszła z
komisariatu. Zatrzymała taksówkę i pojechała z dzieckiem do szkoły. – A z tatą
to ja sobie pogadam, powiedziała do Jacusia. Jacek był teraz grzeczny i nie
mówił, że chce przekornie do taty, był posłuszny. Kiedyś w domu skacząc na
jednej nodze, podskoczył do mamy i powiedział: – Czy mogę prosić panią do
tańca? Teraz nawet nie pomyślał o takich żartach. – Zatańczmy w naszym
ogrodzie – dodał. – My mamy ogródek?
– Trzy
doniczki na parapecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz