Wszędobylski
Planowali wyjazd do Nowego Jorku i Chicago, ale plany
spadły poniżej poziomu morza. Zwrócili się więc w kierunku Bałtyku, lecz i nad
polskie morze ich dochody nie wystarczały. Adela miała wciąż zapewnioną
podstawową pensję, lecz Dytmar zarabiał licho. Firma, która przejęła
przedsiębiorstwo po latach bardzo dobrych wyników ekonomicznych, zatrudniające
trzy tysiące ludzi, zostało zmuszone do reorganizacji, polegającej głównie na
zwolnieniu dwóch trzecich załogi. Rozgłaszano, że mimo to, zakład nie ma się
dobrze. Zagraniczny główny „wziątek” rządził się osiemnastowiecznie. Nie powiedział,
że szybko chce się wzbogacić cudzym kosztem, ale załoga tak myślała. Kilka osób
było zdania, że to desperat i wcześniej czy później wysiądzie z tej lektyki.
Zarobki były zatem niewolnicze, a robota jak w XIX wieku. Ludzie się nie
buntowali, może tylko wewnątrz, bo żadnej Solidarności nie dopuszczono do
głosu. Chodzili do roboty, jak żądano, często o dziwnych porach doby, na
przykład na dwudziestą czwartą… dyndając spokojem z pasa planetoid.
Przebudowa
niosła nowe porządki, twierdzono, że demokratyczne. W latach przemian Dytmar
skończył technikum elektryczne, jeszcze przyzakładowe, tego znanego producenta,
z którego ojciec zdążył pójść na emeryturę, mimo to zabrakło tam miejsca pracy
w jego zawodzie. Podjął robotę jaka była.
Gdy
nadeszły chore dni, pojawił się problem: Dytmar bał się pójść do lekarza, bo to
oznaczało: fora ze dwora. Pracował więc wydając wewnętrzne jęki i pokonywał
dolegliwości kosztem własnego zdrowia, mówiąc sobie, że przecież jest mężczyzną…
W końcu po skrętach i zakrętach, otrzymał tydzień urlopu. Ten krótki czas
spędzili z żoną, która miała wakacje, praktycznie w domu. Robili kilkugodzinne
wypady do parku. Ponieważ była piękna pogoda, Park Kultury kraśniał i zachęcał,
zwłaszcza w tej części, gdzie dewastacja jeszcze nie zdążyła wykorzystać swoich
możliwości i tu urządzali pikniki na zielonych i nieco dzikich terenach.
Opalali się i podziwiali błękit
nieba. Pili kawę z termosu i
przyglądali się źdźbłom soczystej trawy. Wiatr rozwiewał promienie słoneczne
między konarami drzew, a muzyczny szept liści namawiał Dytmara z Adelą do
odczucia miękkiego dywanu zieleni w sposób szczególny i poddania się igraszkom
myśli, słów, a później czegoś więcej. Wąż pragnienia zagłębiał się i pełzł po każdej cząstce
ciała, chcąc wywołać absolutną ochotę i rozkosz.
W
ostatnim dniu urlopu długo jeszcze pieszczoty zasłaniały im rzeczywistość, lecz
w końcu musieli ją zauważyć i wydostać się z siebie i zamieszkać na zewnątrz.
Poczuli się jakby doszli do krzewu głogu. Dytmar popatrzył na zalotną
kalinę i pomyślał, że będzie
się czerwienić, a jego już rozsadza niechęć do roboty, jaką będzie wykonywał.
Ale wstał. Chciałby się z niej wyzwolić, jednak wciąż coś mu przeszkadzało. –
Teraz zdaję sobie sprawę, jak wielką bohaterką była gen. Elżbieta Zawacka –
powiedział bez związku. Adela jeszcze patrzyła na krzewy irgi, której czerwone
kwiaty już pogasły. Czuła ich ukłucia, jakby to był szary, codzienny trud. –
Niedługo będą się żółcić i czerwienić owoce… – powiedziała... – Nie musimy tacy być. Teraz
bohaterstwo to nie pozostać na lodzie.
Niebawem
dowiedzieli się, że jednak firma produkująca tramwaje i wagony do warszawskiego
metra nie splajtowała z
powodu nieobecności Dytmara i mógł wrócić do ciężkiej, fizycznej roboty, która
przerażała nawet bezmyślne grzmoty burzy. Niebawem też pojawiły się kolejne
problemy, byli jednak na to przygotowani psychicznie. Gdy zapomnieli o
wielogłosowej muzyce owadów, o chwilach jedności i fioletowych dzwonkach,
zaskrońcu wygrzewającym się na słońcu, mogli trzeźwo spojrzeć przed siebie.
W domu wchodząc w piżamę Dytmar pomrukiwał: – Mam dość…
Adela to słyszała.
– Chyba nie mnie – żartowała.
– Oczywiście. Ja zawsze robię to,
czego nie chcę – powiedział. – Myślę, co dzisiaj będzie. Nigdy jeszcze nie
miałem pracy, którą bym wykonywał z zadowoleniem…
–
Coś już osiągnąłeś, nie uważasz? To kim ty chciałbyś w końcu być? Masz prawie cztery
dziesiątki i co byś... Może jeszcze chcesz budować następny ustrój
sprawiedliwości społecznej?
–
Jeden już budowano w tym kraju i wiesz, jak się to skończyło. Człowiek musi
wciąż czegoś pragnąć, to jest paliwo do dalszego ciągu, ale... Żałuję, że nie
podjąłem studiów na politechnice.
–
Daj spokój… Teraz demokracja daje większe możliwości, jeszcze musimy chwilę
poczekać. Ona jest szansą dla każdego.
– Nie jestem pewien. Lubię
rośliny. One rozpraszają trucizny. Zniekształcona demokracja wpędza ludzi do
grobu. Staje się niewdzięcznym dźwięcznikiem. Często bez tłumika się nie obejdzie.
Wyrasta też w okresie babiego lata, gdy na drzewach pełno owoców. Co innego
miłość… Może mieć roztrąb, jak u oratora, pokona każdy krzyk.
–
Bądź bardziej ufny i nie uciekaj, świata nie zmienisz.
–
Zmienię robotę, jak znajdę… Zawsze czegoś człowiek żałuje. Czegokolwiek…
–
To może zostań ogrodnikiem? Popatrz, pamiętasz? Wtedy od razu z lasu wyszły
sarny na równinę seradeli, zające siedziały między rodzącymi się główkami
kapusty i pałaszowały liście – Adela
weszła w świat przyrody.
–
W szkole podstawowej grałem w sztuce
lekarza. Sceną były deski wypożyczone od chłopów, a potem założyłem na twarz
maskę, którą sam wykonałem z papieru i klajstra z mąki. Biegałem z patykiem za
felgą od roweru, a jeszcze potem strzelałem siarką z kluczy do szaf, a przedtem
grałem w klasy i pan Julio Cortazar przytakiwał głową… Budowałem śnieżny labirynt,
pasłem kozy razem z Amalteją, zmontowałem z kolegami furmankę na dachu domu,
wypadłem z łodzi do jeziora i złapałem grypę, a szczupak zwiał; robiłem miotły
z wikliny i sprzedawałem pani, która dbała o porządek przy ulicy 3 Maja, wyplatałem
z rogoży kosze obfitości, które nie chciały się zapełnić… Uwielbiałem brodzenie
w wysokich, dzikich trawach, poprzeplatanych kwitnącymi roślinami, których
barwy czyniły polanę rajem, nie tylko dla tysięcy owadów, jeleni i saren, a także zwisałem z gałęzi drzew
jak koala, budowałem szałasy z
gałęzi olchy, nie wracałem do domu w porę, aż zaczęto mnie szukać, a ja wśród
czarnych jagód i pasikoników spałem jak suseł, potem zbierałem szyszki i...
pędziłem po lodzie na sankach z tyczką między nogami, z łukiem polowałem na
miłość. Boże, co ja robiłem… Jak to w reżimie. A ostatnio używam klawisza
komputerowego, zatwierdzającego wykonaną operację, ale kaj tam co do czego.
Enter. Tak, dalej i dalej… Nagle okazuje się, że jest za dużo fachowców, za
dużo bezdomnych… Ludzie wyjeżdżają do Anglii, do Niemiec, i kaj tam jeszcze, bo
kraj leży na łopatkach. Używanie takiego klawisza jest grzechem.
–
Miałeś wybór i wybrałeś. Ja też wybrałam, chciałam być
nauczycielką i jestem. Technik elektryk to piękny zawód.
–
Ale nie w kapitalizmie… demokratycznym… jakby. Okazuje się, że nie mogę
pracować w swoim zawodzie jako technik elektryk, a gdybym wyjechał, to byłbym
jakimś sprzątaczem… Też źle.
–
Ale byś nieźle żył.
–
Chcesz abym wyjechał?
–
Ależ. Nigdy.
Aleją parkową spacerował Gerard z żoną. Gerard przywitał
Dytmara: – Co za spotkanie.
Żona pana Gerarda zauważa: – Podziwiam… „Zakochany Szekspir”.
Gerard tak mówi. Ale on też jest zakochany… w parku.
–
Widzieliście państwo? Świetny film, prawda? – powiedziała Adela.
Przystanęli, by pogawędzić. Co chwilę przejeżdżali aleją
rowerzyści, wrotkarze i deskorolkarze.
–
Pędzą do demokracji – żartował Gerard.
Pana
Gerarda Dytmar znał od wielu lat. Razem budowali garaże przy ulicy Janasa.
Założył stowarzyszenie Nasz Park
i całkowicie poświęcił się dobru tego obiektu. Stawał w obronie jego
drzewostanu, roślin i wyposażenia technicznego. W ogóle interesowała go zieleń
miasta. Nie zdążył już przeciwstawić się egoistycznej wycince dwudziestu drzew
przy ulicy Krakusa. Ale był przez wiele lat bardzo zaangażowany w sprawy, bo koleje
losu Parku Śląskiego wiodły przez jego rozkwit i dewastację, i przez prywatny interes… i
dobrze, że znalazł się ktoś, kto stanął w jego obronie.
–
To dorobek wielu ludzi – mówił Gerard. – Ten system ma to do siebie, że są
tacy, którzy potrafią się w nim bogacić, na ogół cudzym kosztem – powiedział. –
Najbardziej boli to, że za tę nienawiść, tak bardzo już zadomowioną, odpowiadają
wszystkie strony, wzajemnie się wykluczające. Zwichnięci korzystają z ułatwień
i czują się w swoim żywiole. Tego, co dzieje się obecnie nigdy dotąd nie było.
Trzy lata nagonki. Hejt goni hejt. Aż do tragedii na scenie... Zamilkli.
Po
chwili Dytmar przytaknął i próbował nawiązać do swojej roboty. – Mamy takiego
majstra, który pasuje do tego. Jest gończym. To Ben Koda, dla załogi obcy...
–
Dytmar nazywa go przyjacielem mobbingu – uzupełnia Adela. Wywalił z roboty
kolegę Dytmara, Jacka Golańskiego, za to, że musiał z żoną pojechać na
pogotowie i spóźnił się godzinę do pracy. Popędzał robotników, stosował szykany:
ośmieszał, ganił, straszył, zapominając zupełnie o marchewce i o tym, że kiedyś może
znaleźć się na ich miejscu. Dytmar obserwował go i szukał u niego słabych
stron, ale Ben jakby się domyślał i jego przyklejanie się do pracownika trwało
krótko; na końcu przygany było polecenie i brak czasu na otwarcie ust. Do
chwili, aż zdarzyło się, że Benowi puściły nerwy i wtedy pracownik przejechał
się po nim wprost, w tym samym stylu. Koda nie zmalał, ale zaczął unikać
pewnych ludzi.
Przeszli
może sto metrów.
–
Proponuję żonie, aby została asystentką prezesa banku centralnego – mówi żartem
Dytmar. – Moglibyśmy za pierwszą wypłatę kupić pół domu, ale jej na tym nie
zależy. Te prywatne „folwarki”, należące do państwa, są źródłami nieprzyzwoitości.
Bez względu na to, co partia ma w tytule, to pod jej flagę zawsze dostaną się
cwaniacy, którzy chcą i mają, a brak przejrzystości im służy.
Dytmar
zaczął się denerwować. – Niech odbiorą komu trzeba... Mienie można odebrać tym,
co kradną. Podwyżek cen za energię elektryczną na razie nie będzie… ale co się
odwlecze... Energetyka i nafta to dobrzy sponsorzy. Jak więc może nie być…
dobrze. Paliwo nie drożeje, ale zdrożeje... Ktoś za krótki, zaśniedziały występ
powinien zarobić stówę, bo to artysta… i zarabia.
–
Ja też jestem zdania – mówi Adela – że nie ma na świecie takich ludzi, którzy
by zasługiwali na miliony… A gdy odświeżymy, co zaschłe, to dopiero będzie...
Wytykanie im jest zawsze aktualne. Chyba żeby zrezygnowali...
Pan Gerard z żoną nie mieli ochoty na
dalszą rozmowę w tym
stylu. Inne swoje wątpliwości raczej trzymali na uwięzi. Coś, z czym nie można
się pogodzić, trzeba starać się wykorzystać na swoją korzyść. To mobilizuje, a
mówienie na ten temat nic nie da, trzeba działać.
– Tak
było i będzie – podsumował pan Gerard. – Ludzka chciwość działa nawet w czasie
powodzi i po wybuchu wulkanu. Człowiek jest ułomnym stworzeniem. Chciwy… Widzę
to w naszym parku.
Obie
małżonki również interesowały się parkiem, bo im piękniejszy, tym więcej
dobrego samopoczucia. Ale gdy niebo zalało się atramentem, a od zachodu w
wolnej przestrzeni zaczęło krwawić słońce, pomyśleli, że czas się rozstać.
Bo cóż to takiego mądre rządy? Liberalizm, parlamentaryzm,
tyrania większości i tyrania mniejszości? W co zatem się ubrać? Człowiek bez
względu na okoliczności, udaje, że będzie sprawiedliwy i budujący, a potem niezależnie
od opcji, zwyciężają własne potrzeby. Często też szuka się dziury w całym,
niezależnie od pogody. Nie można wycofać się z krytyki mediów, zwłaszcza tych,
które mówią to, co im odpowiada, a niewygodne problemy się przemilcza albo
przeinacza, potępia, szuka osób, które można obciążać, podejrzewać i podkreśla
się swoje dokonania, a bezstronność ma się w pogardzie.
Pan
Gerard patrzył na życie w sposób, z którym się Dytmar zgadzał. Bo co w życiu
jest takiego, że powinno się wciąż ważyć, mierzyć i liczyć? Co… wszystko, co
czynią ludzie.
Dytmar
nie tylko dźwigał ciężkie elementy składowe wagonu i pakował w folię, aż pojawiły
się bóle w kręgosłupie. Po sporym czasie awansował na majstra, którego funkcja
miała polegać na pędzeniu ludzi do roboty i wtedy powiedział, że woli zamiatać,
ale nie być nadzorcą… Toteż w domu miał nie tylko w snach, dziwne marzenia, w których zmieniał
świat, miejsca pobytu i systemy rządzenia, by sprawdzić, co jest najlepsze. One
zastępowały realia. We śnie był kimś, o którym marzył na jawie. Chciałby wrócić
do zawodu, a nie dźwigać i popędzać ludzi, chciałby pomagać, żeby nie być
świnią. Zdarzały się więc dalsze ucieczki. Podróże piesze i pociągiem. Samolotem,
bo lot jest delikatesem ruchu. Bywało, że odzywał się w nim serdeczny śmiech
ironii, czuł, że to fantasmagorie. Fragmenty opowiastek z dowcipami, pukanie w
drzewo zamiast w drzwi, jedzenie zupy widelcem, orka na betonie… Zaczął chodzi
z młodością na randki. Pamięć dobrze pilnowała porządków, ale gwiazdom dał się
otumanić. Mówił: znikaj! I nie brał udziału w procesji przez las, nie zbierał w
takim czasie jagód. Nie patrzył wzrokiem nieświadomości, ale czuł jak wszyscy
zapach kwiatów smogu i go wdychał, i lubił zapach kwiatów, które zdobiły
kamienie. Mówił, że gdy klasa średnia zaniknie, a klasa robotnicza wydobrzeje,
świat stanie na nogi, a ci inni będą się od niej uczyć. Czy to będzie jeszcze
klasa robotnicza?
A z kartonu żona wyjmuje buty. Jeden wysoki, brązowy, za
kolana, drugi półbut czarny, w następnym kartonie damska szpilka i męski
trykot… Dukaty sprzed trzydziestu lat. Zapali pan? A może płaskiego? W
tramwaju? Jak to nie, przecież w tramwaju wolno palić… Paliło
się, ale od dawna nie. Nie pamiętasz? Kwiaty surrealizmu.
Do klap
marynarki zamiast opornika przypięty tranzystor, z jednej strony i tyrystor z
drugiej, z opisem: emiter E, kolektor C, baza B oraz drugiego przyrządu: anoda
A, katoda K, bramka G… Nowa odmiana protestu? Tak wyposażony udał się do Paryża,
by poprzeć „żółte kamizelki”… i wrócił. Nie przymknęli go. Odwiedził muzeum
d’Orsay. Wyobraźnia jest najważniejsza. Gdy zobaczył impresjonistów, to jakby
go przybyło.
Adela zwiedzała d’Orsay wcześniej i naprawdę. Czy on może
obrazić się na Edgara Degasa? Edgar malował tancerki i konie. Pasjonował się
czy fascynował cierpieniem ćwiczących baletnic? Ćwiczące baletnice nazywał
„małymi małpkami”, stary kawaler, formalista, mruk jeden. Porównywał kobiety do
koni (one go również zachwycały), godzinami potrafił siedzieć w operze za kulisami i
obserwować baletnice w ruchu. A jak jest nam?
– pytał Dytmar. – A które idee leżą najbliżej mnie, ciebie…?
Nie tylko
„Lekcja tańca” i „Błękitne baletnice”… pozostały po utalentowanym artyście,
nawet poza wyobraźnią Dytmara. Jego dorobek jest wielki – zazdrościł Dytmar.
Mówi się czasem, że malował tak, jak myślał i czuł, z pewną dozą niedbałości,
bez troski o szczegóły, wystarczyła impresja… – Nie wszyscy impresjoniści tacy byli. Ja im wybaczam – mówi Adela.
Degas nie
pakował elementów wagonu metra. Nie wiedział, co to takiego. Mógł więc… Nie
wyprawiał w nocną podróż gotowego wagonu, załadowanego na wielką ciężarówę.
A potem Dytmar z Adelą, która o tym nie wiedziała, udał
się w inne miejsce.
Skomponował song o milczeniu. Gapił się na padalca w parkowym słońcu, a gdy
nadjeżdżał traktor, pomógł mu usunąć się z drogi. Może to była taczka? Słuchał
szumu liściastych drzew, które tak wymownie szeptały do siebie, a on uważał, że
do nich i o nich.
Za moment
wynosił się stamtąd. Wchodził na Mont Blanc Demos, takiej, z której cała
ludzkość była rada. Bo teraz to toniemy w sobie i tracimy przyzwoitość, myślał.
Chciałby
być wulkanem, tym wspaniałomyślnym... Wróciłby do kraju i założył partię
wspaniałomyślnych.
Wszedł na szczyt. Pozdrawiam Kordiana! On mu odpowiada:
„Jam jest posąg człowieka na posągu świata”.
A na to
żniwiarz na nizinie wielkopolskiej: A jam jest kosiarz na łanie żyta… I skaczę
w lata czterdzieste XX wieku. Druga
połowa lipca. Jest upał. Trwają żniwa. Pięciu kosiarzy ścina żyto. Cztery
kobiety i młodzian wiążą zboże w snopy. Całkiem sprawiedliwie. Dochodzi godzina
dziesiąta. Nadchodzi gospodyni z koszykiem wiklinowym, kanką i wiadrem. W koszu
ma kromki chleba z kiełbasą, w wiadrze kompot z wiśni, mało słodki, jako napój
i herbatę w kance. Jest jej ciężko, ale spocona dociera do końca łanu zboża. Tu
żniwiarze kończą pokos, siadają, jedzą drugie śniadanie… Oto wola większości,
ale czy parlamentarna, a może liberalna? „I będę się wtrącał…” i będzie się
wtrącał do rządzenia jakiś nacjonalista. Myśli: Odrzucasz nacjonalistów,
zakopujesz się w większości, ale boisz się, że ona nie ma przy sobie twojej demokracji,
i co dalej, pytasz marabuta w Afryce. Twoje pojęcie o równości praw i obowiązków
jest zakłócane przez korupcję tych, co mienią się sprawiedliwymi, chyba tylko
dla siebie. Co to jest władza ludu, pytasz twoich domowników, masz troje
dzieci: tylko niczego nie zepsuj, bo oni będą tacy sami. To znaczy? Właśnie.
Wciąż te dylematy. Słychać ostrzenie kos.
Wielu
jest takich, którzy toczą koło wojny, by poczuć się lepiej. Pycha zachodu i
pycha wschodu… Liberalizm narzucany innym. Poprawa klimatu? Którego? – pyta powietrze. Troska.
Liczą się narody, które mają nowe idee? A jak po 1989 roku
żadna się nie narodziła, to co? Środkowowschodnie państwa ciągnęło do zachodu,
teraz się przekonują, że tam jest wolność Tomku w swoim domku? Albo upór przy
czymś, co nie w pełni zasadne? Niedawno oni uważali, że ciągną się za zachodnią
Europą w długim ogonie, że za nimi nieskończoność… Teraz to się odwraca i uważa
się, że zachód jest rozlazły, niezdecydowany, przewlekły, bezradny z dobrobytu,
liberalny i anty w niektórych sprawach. Mówi się na zachodzie o takim wschodzie,
że to populiści, a ideologia fałszu to woda na młyn. A religia nieustępliwości
swoje…
Kryzys na
zachodzie to szansa dla państw w kierunku wschodnim? Zrzucić zachodni
liberalizm, nie dać im niektórych imigrantów, tu wykształconych, niech się
męczą z islamistami. Lecz co zrobić z biedakami w Afryce i Azji? W Ameryce ich
upchnąć się nie da. To gdzie leży przyszłość Europy?
Dytmar z Adelą wrócili już z Ekwadoru.
Tak. Byli w Parku Yasumi pośród tubylców. Jedli z nimi banany i inne egzotyczne
owoce, słuchali w dżungli przecudnej muzyki nocy, tylko pieczone nad ogniskiem
lub na patelni skwierczące, jak kiełbaski larwy, nie przechodziły im przez usta
i wtedy woleli pokarmy z ulepszaczami,
nie miały takiego wyglądu, przynajmniej tyle.
Znów opanowali swoje mieszkanie. Ta robota... Zagląda
przez szpary.
Żona
pracująca, ale ma dla ciebie obiad. To kobieta zorganizowana. Już wczoraj
przyrządziła co nieco i jest godzinę wcześniej w domu od ciebie. Ale ty już się
naczytałeś w przerwie śniadaniowej i straciłeś apetyt. A miałeś… Wokół ciebie
dziwne biopole. Płynie aura dwustu ulepszaczy. Machasz rękami wśród słodzików,
przeciwutleniaczy, konserwantów, emulgatorów, wzmacniaczy smaku, sztucznych
barwników, są też azotyny i tobie robi się nie tak jak powinno. Nie masz astmy,
ale ją czujesz, nie masz alergii, ale cię swędzi w nosie, nie masz kamieni
nerkowych, ale kto wie… a co jeszcze? Nie pijesz słodkich soków, nie jesz
gotowych ciasteczek z cukierni, nie jesz parówek, lodów i innych wędlin, boisz
się pięknej, wyrośniętej nad podziw marchewki i pietruszki, czujesz te środki
chemiczne. Potem się pytasz, czy jeszcze żyjesz? Kupujesz kilka dużych donic i
będziesz siał i sadził własne warzywa… Ale skąd weźmiesz naturalny nawóz? I
myślisz… Udasz się do Afryki po dżakfruta. Ale do jakiego kraju? Taki owoc
ponad dwudziestokilogramowy, starczy wam na urządzenie przyjęcia… Niepotrzebna
będzie dotacja. A może sięgniesz po jagody goji? Nie, nie hiszpańskiego
malarza, wspaniałego romantyka. To nie Goya. Może zjesz kilka pałek cibory albo
kilka orzechów tygrysich? Nie tylko modne…
Co masz
robić? Siadasz do stołu. Żona opowiada, co nowego u niej w szkole, a ty jesteś
już w zamku Krzyżtopór w Ujeździe, gdy Szwedzi go jeszcze nie rozkradli w
latach 1655-60. Zachwyca cię ogrom budowli, chwalisz budowniczych Jerzego i Krzysztofa Ossolińskich. Siadasz w
najwspanialszej na świecie jadalni z emporą dla orkiestry. Czekasz na posiłek.
Bez konserwantów. Czekasz i czekasz… Budzisz się, a to same potężne ruiny.
Tylko makolągwy i dzwońce odzywają się w tobie. To walka bytów. Rury ciągów
wyobraźni. Niebezpieczny pokój zagadek.
Dytmar
zjadł obiad i pomyślał, gdzie jeszcze się uda, może znów z żoną, ale czy ona
zechce? Wędrówki Dytmara jeszcze się nie skończyły, a odezwała się pani Ść.
Powiedziała, że ludzie zza grobu także mają swoje racje i oczekiwania. Co o tym
myślisz? Lecz Dytmar miał zamiar jeszcze długo, długo się tam nie udawać, bo to
nie wycieczka i nie ucieczka.
Wreszcie niespodziewane, lecz oczekiwane zmiany. Kadry wezwały
Dytmara, jak za dawnych czasów i rzekły: – Kierujemy pana na kurs i będzie pan
nam potrzebny w innej robocie. Jakiej? Niebawem się pan dowie.
Gdy
skończył intensywną naukę montażu układów elektrycznych i elektronicznych w
tramwajach, zaczął zarabiać znacznie więcej i poczuł chęć do działania.
Dowiedział się nie bez zdziwienia, że we współczesnych tramwajach stosuje się
silniki prądu zmiennego asynchroniczne, a nie prądu stałego szeregowe. Że
nowoczesny tramwaj ma cztery napędy. Odbierak prądu doprowadza prąd stały do
falownika, który przetwarza prąd stały na prąd przemienny trójfazowy i doprowadza
go do każdego silnika prądu przemiennego. Sterownik falownika śledzi proces
pracy silnika i sygnały przyspieszenia oraz hamowania. Przekładnia jest
dostosowana do napędu… a obroty reguluje się napięciem i częstotliwością prądu.
Ach… najwyższy czas. Dytmar przemeblowany. Dytmar od nowa. Dytmar poczuł się
jak klucz tranzystorowy – jakby zainstalowano w nim układ przełączający na
wymarzony kierunek drogi.
Aż do tramwajów autonomicznych, które on za parę lat wyposaży
w swoje najnowsze pomysły. Do hodowli winogron i patatów na Księżycu…
Od tego
czasu zaczął widzieć system istnienia z innej strony. Dytmarowi i Adeli zaczęło
się wieść lepiej i złagodnieli, mają więcej światła w oczach i ochotę na
wiele... Adela na razie nie ma zamiaru pójść na chorobowe z powodu grypy,
ujawnia tylko obawy, co do kolejnej reformy oświaty i marzy o statusie nauczyciela
o wysokości Równicy. W systemie globalnym?
Na stole
w pokoju leży najnowszy smartfon z szeroką gamą możliwości. Jest bezprzewodowo
sprzężony z aparaturą nagłaśniającą.
– Chcę
posłuchać koncertu fortepianowego… – wyraża życzenie Adela.
Po chwili
przestrzeń pokoju gościnnego zapełnia się perłami chopinowskiej muzyki. Gra
Rafał Blechacz.
2018