niedziela, 24 stycznia 2021

Wątek popołudnia

Wątek popołudnia       

 

mechanicy wieczoru przyspieszyli

noc i drzewa spacerujące po duktach

nie trafiały na swoje miejsca

gnomon wskazywał dzień który nadejdzie

 

wiewiórki zaczęły używać dziadków

do orzechów

mówią że te tylko które starły

swoje zęby a odrosty nie nadeszły

 

w połowie drogi do ust szklanki

pękały ze śmiechu a mówią że z żalu

wszystkie te urocze chwile dostrzegano

zaledwie kątem oka

 

następnej doby wątek dnia składał

się z samych węzłów gordyjskich

aż nerwy puściły korzenie i trudno

cokolwiek wyrwać z kontekstu

 

przypuszcza się że się puszczał

z nietoperzami ale

nie wątek wyrwał się z laboratorium

w szeroki świat by siać lęk i kres

 

chcemy przedostać się na drugą stronę

nieskończoności i zamieszkać w Edenie

chcemy przekroczyć prędkość światła

i rozmawiać z Lillą Wenedą...

                                                                         2020

 

 

 

 

Tam, gdzie nic

 


 

Tam, gdzie nic

 

w Kosmosie nic nie jest pewne

a ja chciałbym na grzbietach fal grawitacyjnych 

latać po wszechmocnej pustce i wracać

ale nie ja będę próbował 

bo nie zdążę nauczyć się wieczności

inni za dwa wieki może sobie poradzą

 

kto wyczuje delikatne pieszczoty

nakrywającego nas wieczoru

ten będzie wiedział więcej o wartościach

ponadczasowych i będzie zdążał

otrzeźwi go nie tylko ukłucie cierniem

 

politycy nie – podzielili naród

wepchnęli w dwoistość ideową

i rzucają kłodami w czas

 

na blacie stołu leży rozłożysta czujność  

pan Albert powiedział że najważniejsza

jest wyobraźnia i ja mu ufam

lecz ktoś jej nie ma 

– próbuje lewitować i ściemnia...

 

tysiące poetów wydobywa z siebie

złoto platynę i minerały które krzyczą

lub śpiewają arie i budzą zwodnicze lilie  

lecz nikt ich nie słucha

ciężko oddycha gwiazda neutronowa  

nie otwiera ust nawet na sekundę –

kosmiczne monety czasu

mają kosmiczną wartość

nasz czas donosi rzeczy śmiertelne

do miejsca 

tam

gdzie nic

 

Czy ogień zamarza

 


 

Czy ogień zamarza

 

Sprowadzamy z zagłębia ciekawości wiele pytań.

Nie wiem, gdzie się uprawia pytania, ale pytam.  

Czy ogień zamarza?

Czy epoka ściśnięta do zera wybucha?

Czy za dużo człowieka jest w człowieku?

Czy człowiek jest zbyt odczuwalny?

Czy przestrzeń mogą zająć same cienie?

 

Dlaczego w znanej kwiaciarni trwa protest     

przeciw nietrwałości ciętych kwiatów…

Dlaczego ludzkie etapy życia są takie krótkie?

 

Gromadzimy się w pakiety,  

upychamy w grobach,

zmieścimy się w kostce do gry,

rozpraszamy jak światło.

Gdy zaniknie czas i pytań nie będzie.

Ale jeszcze jesteśmy, więc pytamy.

 

Wyobraźnia bez ustanku znajduje nowe sfery,

które mogą nas opętlić w niskim nominale,

utworzyć nowe węzły mikrosekund,

aż do buntu wszystkich elektronów.

Pola magnetyczne pod powierzchnią

Słońca są splątane jak my.

Rozplątują się w koronie gwiazdy i generują

niespotykane temperatury.

Niech z nimi zmierzy się koronawirus...

Teoria i praktyka często mijają się,

bez względu na obowiązujące rękawiczki...

Na razie plączemy się między sobą 

w dezynfekowanej przestrzeni.

A jednak strach zadać kolejne pytanie.

 

 

 

czwartek, 14 stycznia 2021

Wszędobylski

 

Wszędobylski

 

Planowali wyjazd do Nowego Jorku i Chicago, ale plany spadły poniżej poziomu morza. Zwrócili się więc w kierunku Bałtyku, lecz i nad polskie morze ich dochody nie wystarczały. Adela miała wciąż zapewnioną podstawową pensję, lecz Dytmar zarabiał licho. Firma, która przejęła przedsiębiorstwo po latach bardzo dobrych wyników ekonomicznych, zatrudniające trzy tysiące ludzi, zostało zmuszone do reorganizacji, polegającej głównie na zwolnieniu dwóch trzecich załogi. Rozgłaszano, że mimo to, zakład nie ma się dobrze. Zagraniczny główny „wziątek” rządził się osiemnastowiecznie. Nie powiedział, że szybko chce się wzbogacić cudzym kosztem, ale załoga tak myślała. Kilka osób było zdania, że to desperat i wcześniej czy później wysiądzie z tej lektyki. Zarobki były zatem niewolnicze, a robota jak w XIX wieku. Ludzie się nie buntowali, może tylko wewnątrz, bo żadnej Solidarności nie dopuszczono do głosu. Chodzili do roboty, jak żądano, często o dziwnych porach doby, na przykład na dwudziestą czwartą… dyndając spokojem z pasa planetoid.

            Przebudowa niosła nowe porządki, twierdzono, że demokratyczne. W latach przemian Dytmar skończył technikum elektryczne, jeszcze przyzakładowe, tego znanego producenta, z którego ojciec zdążył pójść na emeryturę, mimo to zabrakło tam miejsca pracy w jego zawodzie. Podjął robotę jaka była.

            Gdy nadeszły chore dni, pojawił się problem: Dytmar bał się pójść do lekarza, bo to oznaczało: fora ze dwora. Pracował więc wydając wewnętrzne jęki i pokonywał dolegliwości kosztem własnego zdrowia, mówiąc sobie, że przecież jest mężczyzną… W końcu po skrętach i zakrętach, otrzymał tydzień urlopu. Ten krótki czas spędzili z żoną, która miała wakacje, praktycznie w domu. Robili kilkugodzinne wypady do parku. Ponieważ była piękna pogoda, Park Kultury kraśniał i zachęcał, zwłaszcza w tej części, gdzie dewastacja jeszcze nie zdążyła wykorzystać swoich możliwości i tu urządzali pikniki na zielonych i nieco dzikich terenach.

            Opalali się i podziwiali błękit nieba. Pili kawę z termosu i przyglądali się źdźbłom soczystej trawy. Wiatr rozwiewał promienie słoneczne między konarami drzew, a muzyczny szept liści namawiał Dytmara z Adelą do odczucia miękkiego dywanu zieleni w sposób szczególny i poddania się igraszkom myśli, słów, a później czegoś więcej. Wąż pragnienia zagłębiał się i pełzł po każdej cząstce ciała, chcąc wywołać absolutną ochotę i rozkosz.

            W ostatnim dniu urlopu długo jeszcze pieszczoty zasłaniały im rzeczywistość, lecz w końcu musieli ją zauważyć i wydostać się z siebie i zamieszkać na zewnątrz. Poczuli się jakby doszli do krzewu głogu. Dytmar popatrzył na zalotną kalinę i pomyślał, że będzie się czerwienić, a jego już rozsadza niechęć do roboty, jaką będzie wykonywał. Ale wstał. Chciałby się z niej wyzwolić, jednak wciąż coś mu przeszkadzało. – Teraz zdaję sobie sprawę, jak wielką bohaterką była gen. Elżbieta Zawacka – powiedział bez związku. Adela jeszcze patrzyła na krzewy irgi, której czerwone kwiaty już pogasły. Czuła ich ukłucia, jakby to był szary, codzienny trud. – Niedługo będą się żółcić i czerwienić owoce… – powiedziała... – Nie musimy tacy być. Teraz bohaterstwo to nie pozostać na lodzie.

            Niebawem dowiedzieli się, że jednak firma produkująca tramwaje i wagony do warszawskiego metra nie splajtowała z powodu nieobecności Dytmara i mógł wrócić do ciężkiej, fizycznej roboty, która przerażała nawet bezmyślne grzmoty burzy. Niebawem też pojawiły się kolejne problemy, byli jednak na to przygotowani psychicznie. Gdy zapomnieli o wielogłosowej muzyce owadów, o chwilach jedności i fioletowych dzwonkach, zaskrońcu wygrzewającym się na słońcu, mogli trzeźwo spojrzeć przed siebie.   

W domu wchodząc w piżamę Dytmar pomrukiwał: – Mam dość…

Adela to słyszała.

– Chyba nie mnie – żartowała.

– Oczywiście. Ja zawsze robię to, czego nie chcę – powiedział. – Myślę, co dzisiaj będzie. Nigdy jeszcze nie miałem pracy, którą bym wykonywał z zadowoleniem…

       – Coś już osiągnąłeś, nie uważasz? To kim ty chciałbyś w końcu być? Masz prawie cztery dziesiątki i co byś... Może jeszcze chcesz budować następny ustrój sprawiedliwości społecznej?

       – Jeden już budowano w tym kraju i wiesz, jak się to skończyło. Człowiek musi wciąż czegoś pragnąć, to jest paliwo do dalszego ciągu, ale... Żałuję, że nie podjąłem studiów na politechnice.

       – Daj spokój… Teraz demokracja daje większe możliwości, jeszcze musimy chwilę poczekać. Ona jest szansą dla każdego.

– Nie jestem pewien. Lubię rośliny. One rozpraszają trucizny. Zniekształcona demokracja wpędza ludzi do grobu. Staje się niewdzięcznym dźwięcznikiem. Często bez tłumika się nie obejdzie. Wyrasta też w okresie babiego lata, gdy na drzewach pełno owoców. Co innego miłość… Może mieć roztrąb, jak  u oratora, pokona każdy krzyk.

       – Bądź bardziej ufny i nie uciekaj, świata nie zmienisz.

       – Zmienię robotę, jak znajdę… Zawsze czegoś człowiek żałuje. Czegokolwiek…

       – To może zostań ogrodnikiem? Popatrz, pamiętasz? Wtedy od razu z lasu wyszły sarny na równinę seradeli, zające siedziały między rodzącymi się główkami kapusty i pałaszowały liście –  Adela weszła w świat przyrody.

       – W szkole podstawowej grałem w sztuce lekarza. Sceną były deski wypożyczone od chłopów, a potem założyłem na twarz maskę, którą sam wykonałem z papieru i klajstra z mąki. Biegałem z patykiem za felgą od roweru, a jeszcze potem strzelałem siarką z kluczy do szaf, a przedtem grałem w klasy i pan Julio Cortazar przytakiwał głową… Budowałem śnieżny labirynt, pasłem kozy razem z Amalteją, zmontowałem z kolegami furmankę na dachu domu, wypadłem z łodzi do jeziora i złapałem grypę, a szczupak zwiał; robiłem miotły z wikliny i sprzedawałem pani, która dbała o porządek przy ulicy 3 Maja, wyplatałem z rogoży kosze obfitości, które nie chciały się zapełnić… Uwielbiałem brodzenie w wysokich, dzikich trawach, poprzeplatanych kwitnącymi roślinami, których barwy czyniły polanę rajem, nie tylko dla tysięcy owadów, jeleni i saren, a także zwisałem z gałęzi drzew jak koala, budowałem szałasy z gałęzi olchy, nie wracałem do domu w porę, aż zaczęto mnie szukać, a ja wśród czarnych jagód i pasikoników spałem jak suseł, potem zbierałem szyszki i... pędziłem po lodzie na sankach z tyczką między nogami, z łukiem polowałem na miłość. Boże, co ja robiłem… Jak to w reżimie. A ostatnio używam klawisza komputerowego, zatwierdzającego wykonaną operację, ale kaj tam co do czego. Enter. Tak, dalej i dalej… Nagle okazuje się, że jest za dużo fachowców, za dużo bezdomnych… Ludzie wyjeżdżają do Anglii, do Niemiec, i kaj tam jeszcze, bo kraj leży na łopatkach. Używanie takiego klawisza jest grzechem.  

       – Miałeś wybór i wybrałeś. Ja też wybrałam, chciałam być nauczycielką i jestem. Technik elektryk to piękny zawód.

       – Ale nie w kapitalizmie… demokratycznym… jakby. Okazuje się, że nie mogę pracować w swoim zawodzie jako technik elektryk, a gdybym wyjechał, to byłbym jakimś sprzątaczem… Też źle.

       – Ale byś nieźle żył.

       – Chcesz abym wyjechał?

       – Ależ. Nigdy.

 Aleją parkową spacerował Gerard z żoną. Gerard przywitał Dytmara: – Co za spotkanie.

Żona pana Gerarda zauważa: – Podziwiam… „Zakochany Szekspir”. Gerard tak mówi. Ale on też jest zakochany… w parku.

            – Widzieliście państwo? Świetny film, prawda? – powiedziała Adela.

Przystanęli, by pogawędzić. Co chwilę przejeżdżali aleją rowerzyści, wrotkarze i deskorolkarze.

       – Pędzą do demokracji – żartował Gerard.

       Pana Gerarda Dytmar znał od wielu lat. Razem budowali garaże przy ulicy Janasa. Założył stowarzyszenie Nasz Park i całkowicie poświęcił się dobru tego obiektu. Stawał w obronie jego drzewostanu, roślin i wyposażenia technicznego. W ogóle interesowała go zieleń miasta. Nie zdążył już przeciwstawić się egoistycznej wycince dwudziestu drzew przy ulicy Krakusa. Ale był przez wiele lat bardzo zaangażowany w sprawy, bo koleje losu Parku Śląskiego wiodły przez jego rozkwit i dewastację,  i przez prywatny interes… i dobrze, że znalazł się ktoś, kto stanął w jego obronie.

       – To dorobek wielu ludzi – mówił Gerard. – Ten system ma to do siebie, że są tacy, którzy potrafią się w nim bogacić, na ogół cudzym kosztem – powiedział. – Najbardziej boli to, że za tę nienawiść, tak bardzo już zadomowioną, odpowiadają wszystkie strony, wzajemnie się wykluczające. Zwichnięci korzystają z ułatwień i czują się w swoim żywiole. Tego, co dzieje się obecnie nigdy dotąd nie było. Trzy lata nagonki. Hejt goni hejt. Aż do tragedii na scenie... Zamilkli.

       Po chwili Dytmar przytaknął i próbował nawiązać do swojej roboty. – Mamy takiego majstra, który pasuje do tego. Jest gończym. To Ben Koda, dla załogi obcy...

       – Dytmar nazywa go przyjacielem mobbingu – uzupełnia Adela. Wywalił z roboty kolegę Dytmara, Jacka Golańskiego, za to, że musiał z żoną pojechać na pogotowie i spóźnił się godzinę do pracy. Popędzał robotników, stosował szykany: ośmieszał, ganił, straszył, zapominając zupełnie o marchewce i o tym, że kiedyś może znaleźć się na ich miejscu. Dytmar obserwował go i szukał u niego słabych stron, ale Ben jakby się domyślał i jego przyklejanie się do pracownika trwało krótko; na końcu przygany było polecenie i brak czasu na otwarcie ust. Do chwili, aż zdarzyło się, że Benowi puściły nerwy i wtedy pracownik przejechał się po nim wprost, w tym samym stylu. Koda nie zmalał, ale zaczął unikać pewnych ludzi.

       Przeszli może sto metrów.

       – Proponuję żonie, aby została asystentką prezesa banku centralnego – mówi żartem Dytmar. – Moglibyśmy za pierwszą wypłatę kupić pół domu, ale jej na tym nie zależy. Te prywatne „folwarki”, należące do państwa, są źródłami nieprzyzwoitości. Bez względu na to, co partia ma w tytule, to pod jej flagę zawsze dostaną się cwaniacy, którzy chcą i mają, a brak przejrzystości im służy. 

       Dytmar zaczął się denerwować. – Niech odbiorą komu trzeba... Mienie można odebrać tym, co kradną. Podwyżek cen za energię elektryczną na razie nie będzie… ale co się odwlecze... Energetyka i nafta to dobrzy sponsorzy. Jak więc może nie być… dobrze. Paliwo nie drożeje, ale zdrożeje... Ktoś za krótki, zaśniedziały występ powinien zarobić stówę, bo to artysta… i zarabia.

       – Ja też jestem zdania – mówi Adela – że nie ma na świecie takich ludzi, którzy by zasługiwali na miliony… A gdy odświeżymy, co zaschłe, to dopiero będzie... Wytykanie im jest zawsze aktualne. Chyba żeby zrezygnowali...

            Pan Gerard z żoną nie mieli ochoty na dalszą rozmowę w tym stylu. Inne swoje wątpliwości raczej trzymali na uwięzi. Coś, z czym nie można się pogodzić, trzeba starać się wykorzystać na swoją korzyść. To mobilizuje, a mówienie na ten temat nic nie da, trzeba działać.

            – Tak było i będzie – podsumował pan Gerard. – Ludzka chciwość działa nawet w czasie powodzi i po wybuchu wulkanu. Człowiek jest ułomnym stworzeniem. Chciwy… Widzę to w naszym parku.

            Obie małżonki również interesowały się parkiem, bo im piękniejszy, tym więcej dobrego samopoczucia. Ale gdy niebo zalało się atramentem, a od zachodu w wolnej przestrzeni zaczęło krwawić słońce, pomyśleli, że czas się rozstać.

Bo cóż to takiego mądre rządy? Liberalizm, parlamentaryzm, tyrania większości i tyrania mniejszości? W co zatem się ubrać? Człowiek bez względu na okoliczności, udaje, że będzie sprawiedliwy i budujący, a potem niezależnie od opcji, zwyciężają własne potrzeby. Często też szuka się dziury w całym, niezależnie od pogody. Nie można wycofać się z krytyki mediów, zwłaszcza tych, które mówią to, co im odpowiada, a niewygodne problemy się przemilcza albo przeinacza, potępia, szuka osób, które można obciążać, podejrzewać i podkreśla się swoje dokonania, a bezstronność ma się w pogardzie. 

            Pan Gerard patrzył na życie w sposób, z którym się Dytmar zgadzał. Bo co w życiu jest takiego, że powinno się wciąż ważyć, mierzyć i liczyć? Co… wszystko, co czynią ludzie.

            Dytmar nie tylko dźwigał ciężkie elementy składowe wagonu i pakował w folię, aż pojawiły się bóle w kręgosłupie. Po sporym czasie awansował na majstra, którego funkcja miała polegać na pędzeniu ludzi do roboty i wtedy powiedział, że woli zamiatać, ale nie być nadzorcą… Toteż w domu miał nie tylko    w snach, dziwne marzenia, w których zmieniał świat, miejsca pobytu i systemy rządzenia, by sprawdzić, co jest najlepsze. One zastępowały realia. We śnie był kimś, o którym marzył na jawie. Chciałby wrócić do zawodu, a nie dźwigać i popędzać ludzi, chciałby pomagać, żeby nie być świnią. Zdarzały się więc dalsze ucieczki. Podróże piesze i pociągiem. Samolotem, bo lot jest delikatesem ruchu. Bywało, że odzywał się w nim serdeczny śmiech ironii, czuł, że to fantasmagorie. Fragmenty opowiastek z dowcipami, pukanie w drzewo zamiast w drzwi, jedzenie zupy widelcem, orka na betonie… Zaczął chodzi z młodością na randki. Pamięć dobrze pilnowała porządków, ale gwiazdom dał się otumanić. Mówił: znikaj! I nie brał udziału w procesji przez las, nie zbierał w takim czasie jagód. Nie patrzył wzrokiem nieświadomości, ale czuł jak wszyscy zapach kwiatów smogu i go wdychał, i lubił zapach kwiatów, które zdobiły kamienie. Mówił, że gdy klasa średnia zaniknie, a klasa robotnicza wydobrzeje, świat stanie na nogi, a ci inni będą się od niej uczyć. Czy to będzie jeszcze klasa robotnicza?

            A z kartonu żona wyjmuje buty. Jeden wysoki, brązowy, za kolana, drugi półbut czarny, w następnym kartonie damska szpilka i męski trykot… Dukaty sprzed trzydziestu lat. Zapali pan? A może płaskiego? W tramwaju? Jak to nie, przecież                 w tramwaju wolno palić… Paliło się, ale od dawna nie. Nie pamiętasz? Kwiaty surrealizmu.

            Do klap marynarki zamiast opornika przypięty tranzystor, z jednej strony i tyrystor z drugiej, z opisem: emiter E, kolektor C, baza B oraz drugiego przyrządu: anoda A, katoda K, bramka G… Nowa odmiana protestu? Tak wyposażony udał się do Paryża, by poprzeć „żółte kamizelki”… i wrócił. Nie przymknęli go. Odwiedził muzeum d’Orsay. Wyobraźnia jest najważniejsza. Gdy zobaczył impresjonistów, to jakby go przybyło.

Adela zwiedzała d’Orsay wcześniej i naprawdę. Czy on może obrazić się na Edgara Degasa? Edgar malował tancerki i konie. Pasjonował się czy fascynował cierpieniem ćwiczących baletnic? Ćwiczące baletnice nazywał „małymi małpkami”, stary kawaler, formalista, mruk jeden. Porównywał kobiety do koni (one go również zachwycały), godzinami potrafił siedzieć  w operze za kulisami i obserwować baletnice w ruchu. A jak jest nam?  – pytał Dytmar. – A które idee leżą najbliżej mnie, ciebie…?

            Nie tylko „Lekcja tańca” i „Błękitne baletnice”… pozostały po utalentowanym artyście, nawet poza wyobraźnią Dytmara. Jego dorobek jest wielki – zazdrościł Dytmar. Mówi się czasem, że malował tak, jak myślał i czuł, z pewną dozą niedbałości, bez troski o szczegóły, wystarczyła impresja… – Nie wszyscy impresjoniści  tacy byli. Ja im wybaczam – mówi Adela.

            Degas nie pakował elementów wagonu metra. Nie wiedział, co to takiego. Mógł więc… Nie wyprawiał w nocną podróż gotowego wagonu, załadowanego na wielką ciężarówę.

A potem Dytmar z Adelą, która o tym nie wiedziała, udał się w inne miejsce. Skomponował song o milczeniu. Gapił się na padalca w parkowym słońcu, a gdy nadjeżdżał traktor, pomógł mu usunąć się z drogi. Może to była taczka? Słuchał szumu liściastych drzew, które tak wymownie szeptały do siebie, a on uważał, że do nich i o nich.

            Za moment wynosił się stamtąd. Wchodził na Mont Blanc Demos, takiej, z której cała ludzkość była rada. Bo teraz to toniemy w sobie i tracimy przyzwoitość, myślał. 

            Chciałby być wulkanem, tym wspaniałomyślnym... Wróciłby do kraju i założył partię wspaniałomyślnych.

Wszedł na szczyt. Pozdrawiam Kordiana! On mu odpowiada: „Jam jest posąg człowieka na posągu świata”.

            A na to żniwiarz na nizinie wielkopolskiej: A jam jest kosiarz na łanie żyta… I skaczę w lata czterdzieste XX wieku.      Druga połowa lipca. Jest upał. Trwają żniwa. Pięciu kosiarzy ścina żyto. Cztery kobiety i młodzian wiążą zboże w snopy. Całkiem sprawiedliwie. Dochodzi godzina dziesiąta. Nadchodzi gospodyni z koszykiem wiklinowym, kanką i wiadrem. W koszu ma kromki chleba z kiełbasą, w wiadrze kompot z wiśni, mało słodki, jako napój i herbatę w kance. Jest jej ciężko, ale spocona dociera do końca łanu zboża. Tu żniwiarze kończą pokos, siadają, jedzą drugie śniadanie… Oto wola większości, ale czy parlamentarna, a może liberalna? „I będę się wtrącał…” i będzie się wtrącał do rządzenia jakiś nacjonalista. Myśli: Odrzucasz nacjonalistów, zakopujesz się w większości, ale boisz się, że ona nie ma przy sobie twojej demokracji, i co dalej, pytasz marabuta w Afryce. Twoje pojęcie o równości praw i obowiązków jest zakłócane przez korupcję tych, co mienią się sprawiedliwymi, chyba tylko dla siebie. Co to jest władza ludu, pytasz twoich domowników, masz troje dzieci: tylko niczego nie zepsuj, bo oni będą tacy sami. To znaczy? Właśnie. Wciąż te dylematy. Słychać ostrzenie kos.

            Wielu jest takich, którzy toczą koło wojny, by poczuć się lepiej. Pycha zachodu i pycha wschodu… Liberalizm narzucany innym. Poprawa klimatu? Którego?  – pyta powietrze. Troska.  

Liczą się narody, które mają nowe idee? A jak po 1989 roku żadna się nie narodziła, to co? Środkowowschodnie państwa ciągnęło do zachodu, teraz się przekonują, że tam jest wolność Tomku w swoim domku? Albo upór przy czymś, co nie w pełni zasadne? Niedawno oni uważali, że ciągną się za zachodnią Europą w długim ogonie, że za nimi nieskończoność… Teraz to się odwraca i uważa się, że zachód jest rozlazły, niezdecydowany, przewlekły, bezradny z dobrobytu, liberalny i anty w niektórych sprawach. Mówi się na zachodzie o takim wschodzie, że to populiści, a ideologia fałszu to woda na młyn. A religia nieustępliwości swoje…

            Kryzys na zachodzie to szansa dla państw w kierunku wschodnim? Zrzucić zachodni liberalizm, nie dać im niektórych imigrantów, tu wykształconych, niech się męczą z islamistami. Lecz co zrobić z biedakami w Afryce i Azji? W Ameryce ich upchnąć się nie da. To gdzie leży przyszłość Europy?

            Dytmar z Adelą wrócili już z Ekwadoru. Tak. Byli w Parku Yasumi pośród tubylców. Jedli z nimi banany i inne egzotyczne owoce, słuchali w dżungli przecudnej muzyki nocy, tylko pieczone nad ogniskiem lub na patelni skwierczące, jak kiełbaski larwy, nie przechodziły im przez usta i wtedy woleli pokarmy z ulepszaczami, nie miały takiego wyglądu, przynajmniej tyle. 

Znów opanowali swoje mieszkanie. Ta robota... Zagląda przez szpary.

            Żona pracująca, ale ma dla ciebie obiad. To kobieta zorganizowana. Już wczoraj przyrządziła co nieco i jest godzinę wcześniej w domu od ciebie. Ale ty już się naczytałeś w przerwie śniadaniowej i straciłeś apetyt. A miałeś… Wokół ciebie dziwne biopole. Płynie aura dwustu ulepszaczy. Machasz rękami wśród słodzików, przeciwutleniaczy, konserwantów, emulgatorów, wzmacniaczy smaku, sztucznych barwników, są też azotyny i tobie robi się nie tak jak powinno. Nie masz astmy, ale ją czujesz, nie masz alergii, ale cię swędzi w nosie, nie masz kamieni nerkowych, ale kto wie… a co jeszcze? Nie pijesz słodkich soków, nie jesz gotowych ciasteczek z cukierni, nie jesz parówek, lodów i innych wędlin, boisz się pięknej, wyrośniętej nad podziw marchewki i pietruszki, czujesz te środki chemiczne. Potem się pytasz, czy jeszcze żyjesz? Kupujesz kilka dużych donic i będziesz siał i sadził własne warzywa… Ale skąd weźmiesz naturalny nawóz? I myślisz… Udasz się do Afryki po dżakfruta. Ale do jakiego kraju? Taki owoc ponad dwudziestokilogramowy, starczy wam na urządzenie przyjęcia… Niepotrzebna będzie dotacja. A może sięgniesz po jagody goji? Nie, nie hiszpańskiego malarza, wspaniałego romantyka. To nie Goya. Może zjesz kilka pałek cibory albo kilka orzechów tygrysich? Nie tylko modne…

            Co masz robić? Siadasz do stołu. Żona opowiada, co nowego u niej w szkole, a ty jesteś już w zamku Krzyżtopór w Ujeździe, gdy Szwedzi go jeszcze nie rozkradli w latach 1655-60. Zachwyca cię ogrom budowli, chwalisz budowniczych Jerzego  i Krzysztofa Ossolińskich. Siadasz w najwspanialszej na świecie jadalni z emporą dla orkiestry. Czekasz na posiłek. Bez konserwantów. Czekasz i czekasz… Budzisz się, a to same potężne ruiny. Tylko makolągwy i dzwońce odzywają się w tobie. To walka bytów. Rury ciągów wyobraźni. Niebezpieczny pokój zagadek.

            Dytmar zjadł obiad i pomyślał, gdzie jeszcze się uda, może znów z żoną, ale czy ona zechce? Wędrówki Dytmara jeszcze się nie skończyły, a odezwała się pani Ść. Powiedziała, że ludzie zza grobu także mają swoje racje i oczekiwania. Co o tym myślisz? Lecz Dytmar miał zamiar jeszcze długo, długo się tam nie udawać, bo to nie wycieczka i nie ucieczka.

Wreszcie niespodziewane, lecz oczekiwane zmiany. Kadry wezwały Dytmara, jak za dawnych czasów i rzekły: – Kierujemy pana na kurs i będzie pan nam potrzebny w innej robocie. Jakiej? Niebawem się pan dowie.

            Gdy skończył intensywną naukę montażu układów elektrycznych i elektronicznych w tramwajach, zaczął zarabiać znacznie więcej i poczuł chęć do działania. Dowiedział się nie bez zdziwienia, że we współczesnych tramwajach stosuje się silniki prądu zmiennego asynchroniczne, a nie prądu stałego szeregowe. Że nowoczesny tramwaj ma cztery napędy. Odbierak prądu doprowadza prąd stały do falownika, który przetwarza prąd stały na prąd przemienny trójfazowy i doprowadza go do każdego silnika prądu przemiennego. Sterownik falownika śledzi proces pracy silnika i sygnały przyspieszenia oraz hamowania. Przekładnia jest dostosowana do napędu… a obroty reguluje się napięciem i częstotliwością prądu. Ach… najwyższy czas. Dytmar przemeblowany. Dytmar od nowa. Dytmar poczuł się jak klucz tranzystorowy – jakby zainstalowano w nim układ przełączający na wymarzony kierunek drogi.

Aż do tramwajów autonomicznych, które on za parę lat wyposaży w swoje najnowsze pomysły. Do hodowli winogron i patatów na Księżycu…

            Od tego czasu zaczął widzieć system istnienia z innej strony. Dytmarowi i Adeli zaczęło się wieść lepiej i złagodnieli, mają więcej światła w oczach i ochotę na wiele... Adela na razie nie ma zamiaru pójść na chorobowe z powodu grypy, ujawnia tylko obawy, co do kolejnej reformy oświaty i marzy o statusie nauczyciela o wysokości Równicy. W systemie globalnym?

            Na stole w pokoju leży najnowszy smartfon z szeroką gamą możliwości. Jest bezprzewodowo sprzężony z aparaturą nagłaśniającą.

            – Chcę posłuchać koncertu fortepianowego… – wyraża życzenie Adela.

            Po chwili przestrzeń pokoju gościnnego zapełnia się perłami chopinowskiej muzyki. Gra Rafał Blechacz.

 

                                                                                                                       2018