Każdy chciałby
Wówczas fabryka kwitła i potrafiła mówić,
a myśmy szli przez halę od podszewki
do gotowego wyrobu,
zaglądaliśmy do rozłożystych kielichów
sukcesów zakładu i miasta –
śledziliśmy proces stawania się
narzędzi, napędzanych silnikami
elektrycznymi –
od tłoczenia blach (lecz nie w tłumie),
przez montaż kadłubów i wirników,
przez uzwajanie stojanów
do stanowiska prób (ale nie błędów).
W jaźni każdy z nas chciałby
posiadać taką maszynkę –
szlifierkę do wygładzania trudnych dni
i piłę do odcinania niepowodzeń,
i wiertarkę ręczną…
by dowiercić się do dobrobytu.
Gotowe produkty od razu trafiały
do stojącego w kolejce adresata.
Później na lekcjach przedmiotów
elektrycznych wiele razy
przywoływałem obrazy z fabryki,
ale ze zmiennym szczęściem.
Nie każdy adept na elektrotechnika
nosił je w pamięci jak piosenkę.
Wielu nie zostawiło ich nawet w domu
– ujęcia i wrażenia
pierzchły jak zające w Brennej.
Obecne lata to już czas niepewności
i żonglowania pływaków,
ścigających pieniądze w morzu
konkurencji i lata światów równoległych.
Niedawno rozmawiałem z absolwentem,
co słychać – zapytałem, a on odrzekł
– ja wciąż pamiętam tamtą wycieczkę…
W międzyczasie gorsze było już w drodze,
lecz optymizm jeszcze nie wdziewał
kombinezonów ochronnych, nie zakładał
maseczek na twarze
i nie chodził w rękawiczkach.
2020
(wspomnienia z wycieczki
do Cieszyna 18.5.65)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz