Fabryka Maszyn Elektrycznych
Opowiadanie wrocławskie
Praktykę zawodową uczniowie klasy Icel
TPP odbyli w Dolnośląskich Zakładach Wytwórczych Maszyn Elektrycznych,
Przedsiębiorstwo Państwowe Wyodrębnione M-5, Wrocław, ul. Pstrowskiego Nr 12,
C.Z.P.E., telefony: centrala 50-81; 50-82... telefony do użytku służbowego. Zadzwoń.
Dyrekcja: 42-19; personalny: 49-19.
Miałeś dzwonić. Spróbuj jeszcze raz.
Ale ja nie wiem jak to się robi.
W zaświadczeniu napisano, że L. R. pracował w przedsiębiorstwie od dnia
3. VIII. do dnia 29. VIII. 195... roku w charakterze praktykanta. Podpisał:
Szef Biura Personalnego (-) K. Świta (skreślony) pieczątka z nazwiskiem:
Winnicki Michał, podpis nieczytelny. Po skończonej praktyce Liwiusz Leoniusz przekazał ten dokument w
sekretariacie szkoły we Włocławku.
Było ich dziesięciu z ukończonej Icel TPP. Dość zgrana paczka, która
potrafiła też narozrabiać. Potrafili przyjaźnić się ze studentami
politechniki, ale i toczyć bitwę o miejsce na ziemi przywalonej cegłami. I
chociaż nie o to chodzi, miło jest walnąć tego lub tamtego deską z rozbiórki
zakładu pogrzebowego z 1935 roku. Nazywali to oddechem. Nadszedł dzień odjazdu na praktykę
do Wrocławia.
Uczeń pożegnał
się z rodzicami, siostrami i Henią, która
w tym dniu wracała do Inowrocławia. Henia Ubiakówna była w czasie wakacji
specjalnym rozdziałem, samodzielną osobą pięknej płci do specjalnych zadań. Nic
o niej nie wiedział, nie wiedział, czy ona naprawdę jest mu bliska, czy on jej
jest bliski. Mimo to stała się w krótkim czasie źródłem pomysłów, czuł się w
jej obecności jak słonecznik i stała się dla niego sympatią na czas
nieokreślony. Wydawało się, że Henia to dziewczyna z kwiatów, dziewczyna jak
bogini, ta która sięga do jego uczuć, manipuluje nimi, a może zna lub pozna
kogoś innego... Dziewczyna z wykwintnego albumu piękności.
Chłopcy znają po
kilka dziewczyn, jednak on zna tylko tę jedną. Ale zaraz, on przecież zna
Stefanię i Halinę... To celowe egoistyczne zapominanie. Henia miała w sobie
tyle czaru, w jej spojrzeniu było tyle czułości i uniesienia, że w tej chwili
była tylko ona.
Liwiusz spalał się w
sobie, gotował wewnątrz wrzątek. Jej głos pewnego chłopaka powalił, a jego wodził
na pokuszenie. Mówiła ciepło, wyraźnie, akcentując niektóre słowa, jakby
chciała powiedzieć przez to jeszcze więcej i żeby jej słowa były poezją. To poetka głosu. Patrzył na nią nie mogąc
oderwać oczu. Ona trzymała go wzrokiem przy sobie. Co za dziewczyna. Henia ze
stolicy północnych Kujaw. Przeżywał finał
wątpliwości i już za nią tęsknił. On jako melodramatyczny aktor, trwający w
roli zawiedzionego, okolicznościowego chłopaka dziewczyny z powodzeniem. Zagajnik
przygód. Las symfoniczny. A mimo to. A co ze Stenią i Haliną? Podjeżdżały
gigantyczne maszyny i ścinały go jak nożyce chwasty. Odgryzały kłody od części
podziemnej. Przedtem kilkanaście bursztynowych a może żywicznych kubków... Usta
koralowe. Fascynacja miedzą i wiedzą. Ale ciekawa wiedza przekracza granice.
Kiedyś w pewnej chwili oboje dymili zapałem. To była zapachowa ciekawość, jak
zawsze. Równoważyli namiętność... Szale nie były w równowadze. Duch i materia w
jedności. Miotanie ogniem... to spełnienie pragnienia. Aż odłożyli kwortę z
wodą ze studni.
Rozstanie z tylu bliskimi osobami było więc
smętne. Za dużo naraz. Dlaczego ludzie muszą się rozstawać? Gorące i serdeczne
do widzenia, do zobaczenia, nawet za chwilę, to trudne. Niestety, to będzie
bardzo długa chwila. Konieczność wyjazdu zmąciła jego uczucia. Nie było mu tak
przykro, to była inna sytuacja, jak podczas pierwszeg w życiu wyjazdu z domu, ale też przeżywał katusze.
Udawał, że jest opanowany. Walizkę, którą wczoraj spakował, przywiązał sznurkiem
do bagażnika roweru. Starał się być bardzo zajęty tą czynnością, jednak tak
naprawdę to bał się odezwać, ponieważ czuł w oczach łzy i nie chciał, aby wypłynęły spod powiek pod
wpływem bodźca, jakim mogła się stać ewentualna dalsza rozmowa.
Spojrzał na swoją rodzinę, jeszcze raz na Henię, ale krótko, bo mógł się
przewrócić z rowerem, udawał spokój, uśmiechał się wsiadając, zajmując miejsce
na siodełku i kreśląc krzywe.
– Jedź z Bogiem – powiedziała mama. – I zaraz
napisz – dodał tata. – Liwuch,
pamiętaj... – usłyszał aksamitny głos Heni. – Napiszę –
tyle udało mu się powiedzieć bez żadnych następstw.„Napiszę” – myślał, „do wszystkich napiszę”, a koła
roweru wężykiem kreśliły linie na piaszczystej, wiejskiej drodze.
Pokiwał ręką.
Rower nabierał rozpędu. Walizka przechyliła się na bok jakby chciała zeskoczyć, ale nie dała rady. Sznurek za mocno ją trzymał. Jechał w najbliższą przyszłość. Po kilkuset metrach koła wtoczyły się w koleinę i rower zaczął się rzucać, chcąc Liwiusza zwalić na ziemię. Zachowywał się jak nieujeżdżony koń i dalsza jazda została zachwiana przez wykolejoną teraźniejszość. Jego bliscy zostali daleko w tyle, już ich nie widział. Koła roweru kulały się po łące Włodzimierza Polewicza, dalej przez łąkę Malinowskich, obok zabudowań Galewskich na Łomnie, przez Kurzegrzędy, Jastrzębowo, Dąbrowę... Niewolno, nie szybko do Trzemeszna.Miejscami „łąkowy asfalt” zwężał się do szerokości nieco ponad pół metra i łatwo można było zjechać na manowce, spaść na łąkę lub do torfnika czyli torfowiska. Były dziury, nie było sęków. Najlepiej jechało się szosą wykonaną z drobnych kamyków, nazywanych szutrem. Już uspokojony zaczął obserwować okolicę. Przejeżdżał obok pola, na którym przed laty rósł tytoń. On z chłopakami nakradli liści, złożyli w stos i liście zgniły. Nie wiedzieli, co trzeba zrobić, aby otrzymać tytoń, a chcieli palić... Teraz kawałek przewiewnego lasu. Właśnie. Liście się rozwiesza na sznurku. Sam ze sobą rozmawiał. Nie będzie przecież mówił do fagotu albo do klarnetu. Ojciec już dzieciom opowiedział jak te instrumenty wyglądają, a nawet jaki mają dźwięk. Instrumenty narysował na kartce papieru.
Podobały mu się wiejskie krajobrazy, chciał je zwinąć w rulon, były piękne, chociaż znane. Mówi się, że to, co blisko nas, co widzimy na co dzień, z czasem brzydnie i przestajemy zauważać. Kiedy podniósł głowę na dłużej, przyglądając się topolom, wierzbom i akacjom, rower znowu zaczął wariować i przywoływać Liwiusza do porządku. Głowę zaprzątnęły mu aksamitki i macoszki. Przestał się więc gapić, przecież znał te okolice i niech się nie wygłupia.
Taka melancholia ścieliła się wokół jak roztrząsane siano, taka tęsknota z ostentacją. Za światem niewyobrażonym, za światem znanym i pozostawionym... i za czymś, czego już nie ma. Przed nim znana kraina, pełna zwykłości. Nie odjeżdżał na długo, na cztery tygodnie, mimo to nie umiał znaleźć równowagi duchowej.