wtorek, 28 stycznia 2025

 




Z Kroniki Parafialnej

      Dowiadujemy się, że wieś Gościeszyn, położona nad rzeką Ganiną na południowy wschód od Rogowa, znana była już w XIV w., a jej nazwa związana jest z imieniem Gościsza, który prawdopodobnie był jej założycielem.

Gościeszyn, Budzisław, Palędzie Kościelne, 3 Strzyżewa, Gąsawa, Gniezno, Gołąbki, Mogilno, Trzemeszno, Rogowo oraz wiele innych wsi wokół Żnina od wieków należało do dóbr stołowych kapituły gnieźnieńskiej. Dobra te zatwierdzone zostały bullą papieża Innocentego II w 1136 roku i stanowiły podstawę utrzymania arcybiskupstwa.

Nieznane są z dokumentów związki tych ziem z dobrami Pałuków, chociaż tradycja mówi, że ziemie, na których położona jest parafia gościeszyńska to również Pałuki.

Po ustanowieniu prawa średzkiego (od Środy Śląskiej; odmiana prawa magdeburskiego), opartego na pouczeniu z 1235 roku, lokowano na tym prawie ponad 507 miast i wsi w całej Polsce, w tym Kalisz i Żnin, również Gościeszyn, Budzisław i inne wsie.

     W związku z tym tworzono sołectwa, które swoim zasięgiem obejmowały jedną dużą lub kilka wsi. Na czele samorządu wiejskiego stał sołtys, który spełniał rolę łącznika kapituły gnieźnieńskiej: dbał o interesy kapituły, zapewniając prawidłowe funkcjonowanie wsi w stosunku do arcybiskupstwa w Gnieźnie, przewodniczył sądowi ławniczemu na wsi. W zamian posiadał przywileje, które pozwalały na utrzymanie rodziny w dostatku.

Przydzielone przez kapitułę kilku łanowe gospodarstwo wolne było od opłat, ponadto otrzymywał udziały w podatkach, a także zyski z działalności karczmy, młynów i kuźni.

Według J. Korytkowskiego „Brevis descripto historico geographica ecclesiarum archidiecezi Gnesnensis et Poznaniensis, Gniezno 1888”: Kapituła Metropolitalna Gnieźnieńska posiadała w 1357 r. wieś Gościszyn (Gosczissimo) z kościołem parafialnym, w powiecie Mogilnickim, która należała do dóbr stołowych kapitulnych.

 W 1345 (według Rocznika Archidiecezji Gnieźnieńskiej, w 1355 roku) kapituła gnieźnieńska wybudowała w Gościeszynie kościół drewniany i założyła parafię, pełniąc zarazem obowiązki proboszcza. Pierwszym duszpasterzem – plebanem          w 1431 roku był Maciej, ale możliwe jest również, że w tamtych latach posługę kapłańską spełniał także pleban Jan, a może obaj kolejno pełnili posługę duszpasterską. Następni duszpasterze, aż do 1784 roku nie są znani.

      Pierwotnie kościół był pod wezwaniem Zwiastowania NMP.

W 1747 roku kościół gościeszyński stał się kościołem filialnym i został przyłączony do parafii w Niestronnie. W 1760 roku kapituła gnieźnieńska w miejsce starej, zniszczonej świątyni, postawiła nową, również drewnianą i przywróciła godność kościoła parafialnego. W nieznanym roku lat 1810-1814, kościół został przewrócony przez huragan i zniszczony aż do fundamentów. Po stracie świątyni przez kilka lat trwały przygotowania do budowy nowego kościoła. Parafia była biedna i natrafiała na wielkie trudności            w podjęciu dzieła odbudowy. W związku z tym proboszcz zwracał się z prośbą o datki do okolicznych parafii.

W latach 1815-1826 ksiądz proboszcz Karol Boromeusz de Hoyden podjął się realizacji wielkiego dzieła i zbudował nowy kościół drewniany, nie szczędząc własnych pieniędzy, przy ofiarnym wsparciu parafian, parafian z sąsiedztwa oraz fundacji Ludwika Lamczewskiego. Koszt budowy wyniósł 1200 talarów, w tym 861 talarów pochodziło z osobistych oszczędności księdza de Hoyden. Pozostała suma 339 talarów i 1 złoty, to pieniądze ofiarowane przez wiernych.

Biorąc pod uwagę wymienioną kwotę i całkowity koszt budowy, trzeba  jeszcze  raz  stwierdzić,  że  parafianie  nie należeli do ludzi zamożnych. Po zebranej sumie widać, że był to dla nich duży ciężar: 12 lat zbierania ofiar złożyło się na około 29% całkowitego kosztu budowy świątyni. Odnotowano jednak wszystkich ofiarodawców.

 W 1815 roku pozycję pierwszą zajmuje Piotr Nowak z Gościeszynka, który ofiarował 10 talarów, dać przyrzekł 5 talarów, oddał 5 talarów; pozycja 26 to Kaptur                      z Niewolna, dać przyrzekł 3 talary, oddał 1 talar. W ciągu całego wymienionego roku zebrano: składka przyrzeczona 93 talary, 2 złote; oddanych (zebranych) 77 talarów i 1 złoty. W 1816 roku Jaśnie Wielmożny Fryderyk Skórzewski – Graff z Lubostronia nad Notecią (posiadał znaczne włości w okolicach Bydgoszczy, Rogoźna i w Rawskiem; wychowany przez światłą matkę z domu Ciecierską, należał do oświeconych obywateli polskich, lubił wygodę i pędził życie pełne swobody w swym pięknym pałacu, wspierał biednych, przyjmował na dworze podupadłą szlachtę; poeta Stefan Florian Garczyński znajdował się pod opieką ciotki – Antoniny, żony Skórzewskiego i mieszkał u nich; poeta przyjaźnił się z Adamem Mickiewiczem) – dać przyrzekł 100 talarów, oddał 50 talarów; Józef Chudaś – owczarek ze Zdziechowy, ofiarował i oddał 46 talarów. Pozostałe ofiary są znacznie skromniejsze i wynoszą od jednego do kilku talarów lub złotych.

Wnętrze świątyni ukończono i ozdobiono dopiero w 1880 roku. Powodem opóźnienia był brak pieniędzy.


                 Sanktuarium NNMP  w Gościeszynie w 2002 r. Świątynia wybudowana  w czasach 

                duszpasterskich ks. Szczepana Webera. Fot. E. R.


poniedziałek, 6 stycznia 2025

 



MIEJSCE DLA PRZYJACIELA


          Ryszard KOTAS

 


  Urodził się w Wolicy koło Włocławka. W 1955 roku ukończył Technikum Przemysłowo - Pedagogiczne CUSZ we Włocławku. Jest absolwentem Wydziału Techniki Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. Jest profesorem szkoły średniej oraz byłym działaczem związkowym i społecznym. Mieszka w Mikołowie. Pełnił funkcje kierownicze w różnych podmiotach. Uczył przedmiotów z zakresu elektrotechniki w średnich szkołach zawodowych Katowic i Mikołowa. Wyróżniony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Złotym Medalem Solidarności oraz innymi odznaczeniami. Napisał wspomnienia „Ślady życia" oraz trzy tomiki poezji „Refleksje", „Okruchy" i „Fascynacje".



W czasie spotkania u Danuty i Eugeniusza Rychlickich w Chorzowie przy ulicy Miechowickiej 1/2: od lewej Rysiek Kotas, Usia Kotas, Genek... Zdjęcie wyk.: Danusia Rychlicka,

31. 08. 2002 r. Około 17.00.

 

Ryszard, Bożena - córka Urszuli i Ryszarda,Eugeniusz, Urszula.

Włocławek

W środku Polski jest ziemi skrawek,

na którym wyrósł piastowski Włocławek.

Historia miasta w kamieniach zaklęta

jest czczona, jak księga święta.

Miasto zbudowano z cegieł i kamieni,

jest stolicą kujawskiej ziemi.

Ziemia ta kryje cenne zasoby

i naszych praojców kurhany i groby.

W tym grodzie Polanie mieszkali

- chronieni przez Wisłę i otoczkę z pali.

Milenijne miasto z zabytkową szatą,

posiada skarbnicę cenną i bogatą.

Odwiedzam po latach to miasto znajome,

od zniszczeń wojennych cudem ocalone.

Miasto żyje w zapachu mimozy,

aromacie kawy i ługu z Celulozy.

W tym miejscu magicznym czuję się młody,

gdyż tu promieniują fluidy przyrody.

Tutaj szczęście zawsze mi sprzyjało,

bo twórczym życiem wciąż owocowało.

Tutaj czarowały piękne Kujawianki

- pachnące i barwne, jak wiosną sasanki.

Uroczył mnie szept wiatru w kominie

oraz koncert świerszczy w ozdobnej bylinie.

Uroczyły mnie bezcenne zabytki,

katedra gotycka i nurt Wisły płytki.

Uroczyły mnie uliczki zadbane,

przez mieszkańców tłumnie odwiedzane:

Warszawska, 3-go Maja, Zduńska,

Kościuszki, Kilińskiego, Kaliska, Toruńska.

One wszystkie wiodą do Placu Wolności,

choć się różnią gradacją ważności.

Na placu kwitły róże, jaśminy,

marzenia, uczucia i piękne dziewczyny.

Odkrywałem z radością epizody życia

i wielu mieszkańców pogodne oblicza.

Z żalem żegnałem rodzinne strony,

gdyż byłem ich pięknem zauroczony.

Wspomnień z Włocławka nikt mi nie odbierze,

boje zapisałem wierszem w komputerze.

 

         

 

 


        Nasza szkoła

Włocławska szkoła z logo PKZNT i TPP,

mimo rytu czasu nie starzeje się.

W czołówce szkół zawsze się lokuje,

gdyż talenty młode z czułością szlifuje.

W pięćdziesiątych latach w murach tej szkoły,

gnieździły się piękne orły i sokoły.

Wśród tego zbioru ja również byłem,

więc ogrom wiedzy praktycznej zdobyłem.

Z tego okresu mam żywe wspomnienia,

ponieważ je chronię od zapomnienia.

Pamiętam szkołę śliczną przed laty,

boisko nad Wisłą i duże warsztaty.

Dobrze pamiętam zacnych dyrektorów

i szacowne grono naszych profesorów.

Pamiętam przyjaciół ze szkolnej ławy,

chętnych do pracy i dobrej zabawy.

Lata nauki w prestiżowej szkole,

wzmacniały intelekt, charakter i wolę.

Szkoła nas wdrażała do twórczej nauki,

z zakresu techniki i belferskiej sztuki.

Tu kształtowaliśmy prawe wartości,

szacunek do wiedzy i pracowitości.

Tu biło źródło empirycznej wiedzy,

z którego czerpali z radością koledzy.

Tu nas uroczyły gwiazdy ARTOSU,

prezentując sztukę i walory głosu.

Tu się rodziły wyższe uczucia

- miłości Ojczyzny, dobra i współczucia.

Tu nam zdobiono laurami głowy,

za dzieła wybitne i wyczyn sportowy.

Tu każdy z nas ścigał się z czasem,

zmierzając do mety z busolo - kompasem.

Szkoła zawsze była twórczą przystanią,

z galerią mędrców i serdeczną nianią.

Ona nam dała posag bogaty,

z magicznym kluczem do polskiej oświaty.

Dała nam również wiarę w człowieka

oraz wykładnię słowa eureka.

Za wszelkie dobra szkole dziękujemy

i hołd wdzięczności jej oddajemy.

 

              

       Chorzowskie spotkania

Spotkania u Rychlickich w centrum Chorzowa,

to flirt ze sztuką i uczta duchowa.

Pod skrzydełkami uroczej Danusi,

Gienek dużo tworzy oraz muzy kusi.

Białą poezją budzi charyty,

a potęgą magii przywołuje mity.

Prawdziwe życie wciąż go epatuje,

gdyż je z miłością stale opisuje.

Obok muz, Rysiek i Urszula,

strofami poezji mile się rozczula.

Liczne utwory rodem znad Wisły,

bawią do łez i pieszczą zmysły.

Poezja kolegi zmusza do myślenia,

bo jest dokumentem czasu odrodzenia.

Piękne słowa, jak kwiaty lotosu,

zdobią gniazdko wyroczni losu.

Wiersze opisują różne epizody,

ubrane skąpo według reguł mody.

Gdy strudzony poeta utwory już spina,

wspaniały koncert Danusia zaczyna.

Wirtuoz w spódnicy budzi nasze ego,

gdy gra Chopina i Paderewskiego.

Nutki falują, jak zielony las

i gamą estrów zniewalają nas.

Cudowne utwory krzepią nasze serca,

bo są, jak malwy z polskiego kobierca.

Kujawiaki, krakowiaki, polonezy i mazury,

tworzą wizytówkę ojczystej kultury.

Liryczne piana oraz forte glorii,

opisują wątła milenijnej historii.

Multum wrażeń Danusia nam dała,

bo dzieła wybitne doskonale grała.

Słowa poezji i muzyczne fascynacje,

poprzedzają zawsze wystawną kolację.

Wspomnienia, dyskusje oraz pyszne dania

stanowią otoczkę każdego spotkania.

Cykliczne spotkania nas integrują

i uroki życia skutecznie promują.

Tradycja tych spotkań trwa pięćdziesiąt lat

kształtując sztuką nasz wewnętrzny świat.

 

 

 

  Refleksje

 

Jesień życia – od zarania,

jest okresem przekwitania.

Od narodzin lat przybywa,

o czym świadczy głowa siwa.

Ciało więdnie, nerka koli,

rozum słabnie, serce boli.

Każdy człowiek się starzeje,

choć jak kogut rano pieje.

Często grają Pytii rolę,

kiedy mają silną wolę.

Czas nie sprzyja emerytom,

tylko władczym celebrytom.

Część nestorów żyje w nędzy,

bo brakuje im pieniędzy.

Gdy zabraknie starcom chleba,

będą zjadać mannę z nieba.

Młodzi ludzie też głodują

i wbrew władzy protestują.

Czas na zmiany – w trawie piszczy,

bo rząd leni naród niszczy.

Polsce grozi wykluczenie,

gdyż wciąż rośnie zadłużenie.

chociaż blotki w kartach ma.      

  Stan finansów martwi ludzi

i upory ze snu budzi.

Rząd z narodem w brydża gra,

     2011

Misterium

 

Kiedy rano świecą zorze,

cuda dzieją się na dworze.

Księżyc gaśnie, słońce wschodzi,

zmrok zanika, dzień się rodzi.

W tej scenerii wilga śpiewa,

kryjąc się w listowiu drzewa.

Sławi florę, faunę, góry

 oraz cenny dar natury.

Również kogut koncertuje,

pieje głośno i stepuje.

Budzi kury z odrętwienia,

gdyż ma rolę do spełnienia.

Rym wokalny wiedzie spółka

- barwny słowik i kukułka.

Duet ptasi talent miał,

bo na zmysłach ludzi grał.

Śpiewał, bawił i czarował,

kiedy utwór modulował.

Spektakl kończy zdolna sowa,

gdy powtarza mędrców słowa.

To misterium się powtarza,

z czynną rolą inwentarza.

                                         Czerwiec 2011 






W ogrodzie przed domem Urszuli i Ryśka w Mikołowie:

Danusia Rychlicka, Genek Rychlicki i Usia Kotas.

Fot. Rysiek Kotas,  05.09.2003 r.










środa, 27 listopada 2024

 

                                  

     Chałupnik

 Rok 1939. Francja i Anglia obiecały pomoc Polsce, do której lada dzień wybierał się rozwścieczony rozbójnik. Obiecanki cacanki, a głupiemu można powiedzieć co się chce. Stefan zmartwiony sytuacją polityczną, podsycaną jeszcze przez niektórych miejscowych, przed wiekami Niemych, obiecujących nowe porządki i wreszcie sprawiedliwość dla zasłużonego narodu, który jest jedyny taki na globie, bo oni tu są traktowani poniżej godności, robił mimo to swoje, to co zaplanował. Ale nie kłamał cynicznie i nie oszukiwał. O tym się mówiło wprost, ale co z tego? Ludzie politykowali i bali się najbliższych miesięcy, tygodni, nawet jutra.

Mimo wszystko dla Stefana Radeckiego wciąż najważniejszą była sprawa znalezienia stałego zatrudnienia.

Kilku chałupników-komorników zajmowało się wyrobem toreb, które nazywano koszatkami. To były koszyki z pałki wodnej, rogożyny, rosnącej w wielu okolicznych jeziorach na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Produkcję przed kilku laty, o czym Radecki wiedział, rozpoczął Jan Góral, uprawiał ziemię, a ponadto pracował dorywczo. Z żoną Władysławą posiadali czworo dzieci. Produkcją w okresie zimy zajmowała się cała dorosła rodzina. Właśnie jego znajomy z Budzisławia, Henryk Wymborek, wykonywał torby z rogoży, korzystając z tej rośliny rosnącej w pobliskim jeziorze. Widząc kłopoty z pracą swojego znajomego, doradził mu, aby się także zajął produkcją chałupniczą koszy. Jan szybko opanował rzemiosło. Udostępnił je też szwagrowi, Stanisławowi Hoffmannowi, który miał także dużą rodzinę. Zwłaszcza, że Stachu Hoffmann jako nastoletni chłopak stracił nogę pod koniec pierwszej wojny światowej i stanął przed problem, jak i z czego żyć. Przydzielono mu i założono nogę drewniano-skórzaną, na której potrafił się opierać i poruszać. Mimo inwalidztwa nie tracił wiary, pogody ducha i chęci do pracy. Ożenił się, razem z żoną Heleną wychowali czworo własnych dzieci i jeszcze syna siostry Stanisława. Tak więc już cztery rodziny produkowały kosze: Hoffmannowie, Góralowie, Wiewiórowie i Grzegorzewiczowie. Dla więcej nie było miejsca. Stefan Radecki mógł być poważnym konkurentem. W sytuacji przymusowej, co miał zrobić? Nad tym zaczął się zastanawiać.

Dyskretnie przepytywał ludzi, ile kosztują, skąd materiał... Zaczął zachodzić do sąsiadów, którzy zajmowali się koszatkami i obserwować ich pracę, ale kiedy zauważyli zbytnie zainteresowanie ich fachem po prostu przestawali te torby wykonywać, nagle mając coś pilnego do załatwienia. Nie mógł im też wyjawić swoich zamiarów, bo mogłoby dojść do awantury.

Jeszcze jedna konkurencja to ponad siły producentów.

    Kupił więc torbę za 40 groszy i rozebrał, następnie powoli złożył, tak ze dwa razy. Miał talent w palcach. Kiedy już się zorientował, że może spróbować wykonać całkowicie nową, pojechał do najbliższego jeziora, gdzie takie pałki rosły, wszedł do wody po pas, wyrwał kilkadziesiąt. Kilka dni wysychała z nich woda, potem je rozebrał na elementy. Wykonał odpowiedniej wielkości lekką formę drewnianą. Po paru dniach uplótł płaski koszyk. Jeszcze niezbyt udany, taki do domowego użytku. W ten sposób stracił na pewien czas przyjaciół. Nikt nie lubi konkurencji.

Musiał się z tym pogodzić. Odczekać.

   Patrząc na swoje dzieło obmyślał dalszy ciąg. Jak na samouka był z siebie średnio zadowolony. Bo Stefana w ogóle określano jako zdolnego mężczyznę, który szybko się uczy. Język angielski (amerykański) poznał w latach młodości w szkole powszechnej w Jonkers stan Nowy Jork. Chciałby też wykonywać wszelkiego rodzaju siatki i sieci, poczynając od siatek na włosy, a kończąc na sieciach na grube ryby albo ogrodzeniowe... O tym też jeszcze myślał i już kiedyś się rozglądał… W dalszym ciągu zastanawiał się i nad zajęciem tłumacza z angielskiego na polski. Ale póki co oboje z żoną Marianną mieli zajęcie i nadzieję... Tymczasem za kilka miesięcy został wywieziony przez okupanta na przymusowe roboty. 

 

Wykonanie: ER, lata dziesiąte XXI w



sobota, 23 listopada 2024

 

                      

                                                  Na okładce kokoszki...

                      niedziela, 23 października 2005

    Piotruś Rychlicki (9 lat)

 

    Bajeczki z górnej półeczki

 

    Wodne skrzaty

 

    Gdy na dworze pada deszcz,

    Wtedy mnie przechodzi dreszcz.

    Zaraz przyjdą wodne skrzaty,

    Mają z wody piękne szaty.

    Rozrabiają i fikają,

    Różne rzeczy przewracają.

 

    Nagle przyszła wróżka dobra,

    Za nią przyszła wielka kobra,

    Kobra zjadła wszystkie skrzaty,

    Wróżka zaś sprzątnęła szaty.

    Dość już tego rozrabiania!

              Czas do lekcji odrabiania

 


 

piątek, 15 listopada 2024

 

tom IX 2002 - 2004
(na okładce błędne lata...) 

          piątek, 20 grudnia 2002        

Kilka dni temu otrzymałem pismo z redakcji „Śląska”, że przyznano mi nagrodę specjalną marszałka województwa śląskiego w konkursie na opowiadanie i wspomnienia górnicze. Oczywiście, bardzo się... Danusia i Robert z Jolą też... Wczoraj odbyła się uroczystość wręczenia nagród. Pojechaliśmy oboje z Danusią. Dokładnie w 10. Rocznicę, o godzinie 12.00 (w godzinie podpisania aktu utworzenia Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w 1992 roku), pośród obrazów brązowo-brunatnych przypominających Pinokia, w sali Muzeum Śląskiego w Katowicach przy ulicy Korfantego 3, redaktor naczelny Śląska” i prezes GTL Tadeusz Kijonka otworzył spotkanie. Przybyli na nie znaczący ludzie Śląska: arcybiskup ks. Damian Zimoń, ks. Szurman..., Karpiński - wicemarszałek województwa śląskiego, niektórzy prezydenci miast, sponsorzy, pisarze, dyrektorzy firm... Prezes Tadeusz Kijonka przedstawił historię GTL, następnie wręczano zasłużonym grafiki i podziękowania, potem medale z okazji Dziesięciolecia Towarzystwa i wreszcie nagrody literackie w konkursie na tematy górnicze. Medale otrzymali między innymi ks. arcybiskup Damian Zimoń, ks. Szurman, malarz Duda Gracz...

             Po lampce szampana, toast... Wicemarszałek wręczył i mnie nagrodę. Potem kawa, kanapki, ciastka - na stojąco. Obecna Krystyna Bochenek, Basia Dziekańska...

            W kuluarach spotkałem Alojzego Lyskę - kolegę ze Studium Nauczycielskiego w Katowicach, które razem kończyliśmy, a potem byłem u niego w szkole górniczej w Lędzinach, gdy pracowałem w nadzorze pedagogicznym, który pisze dużo o Lędzinach… Nie zdążyłem go o to zapytać, a szkoda... Basia wręczyła kwiaty prezydentowi Rudy Śląskiej Andrzejowi Stani, który popiera i współdziała z GTL. Basia powiedziała, że mam porozmawiać z redaktorem Feliksem Netzem, może umówi się ze mną i będę mógł mu przedstawić kilka rzeczy... Rozmawiałem więc... Pamiętał mój nagrodzony „Dziennik pospieszny”, natomiast nic nie wiedział o opowiadaniu „Fascynacje”, godło „Eury”.  Moja nagroda Marszałka była jedyną. Brutto 1500 zł, netto 1350 zł.

            O 14.00 w Redakcji na ulicy Dworcowej 13, w Sali Portretowej Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego coctail urodzinowy z udziałem członków GTL i zaproszonych gości. Byliśmy, pijąc wódkę (drinki własnego wyrobu na miejscu) i piwo, jedząc kanapki, frankfuterki, sałatkę i częstując się ciastem, kawą... Jan Pierzchała, który ma 80 lat... kto jeszcze? Rozmawiałem także z panami Tadeuszem Kijonką i Włodzimierzem Paźniewskim - obu czytam, także Netza. Feliks Netz powiedział, że po przeczytaniu wszystkich prac nie wiedział kogo i jak ma ocenić, i nie wiedział, czy jest na dole w kopalni, czy też w niewiadomym miejscu. Paźniewski: - Laureacie, napij się piwa - nalał mi do zielonej szklanki z tworzywa. Zapytałem, dlaczego nie ma jego felietonów w „Trybunie Śląskiej”, były bardzo interesujące. „Trybuna” zrezygnowała z felietonistów. Powiedziałem, że nie lubię „Trybuny”, bo tak rzeczywiście jest od dłuższego czasu tylko raz w tygodniu ją... a przestaniemy w ogóle...

  

 

                                                                       ...i Basia Dziekańska