środa, 27 listopada 2024

 

                                  

     Chałupnik

 Rok 1939. Francja i Anglia obiecały pomoc Polsce, do której lada dzień wybierał się rozwścieczony rozbójnik. Obiecanki cacanki, a głupiemu można powiedzieć co się chce. Stefan zmartwiony sytuacją polityczną, podsycaną jeszcze przez niektórych miejscowych, przed wiekami Niemych, obiecujących nowe porządki i wreszcie sprawiedliwość dla zasłużonego narodu, który jest jedyny taki na globie, bo oni tu są traktowani poniżej godności, robił mimo to swoje, to co zaplanował. Ale nie kłamał cynicznie i nie oszukiwał. O tym się mówiło wprost, ale co z tego? Ludzie politykowali i bali się najbliższych miesięcy, tygodni, nawet jutra.

Mimo wszystko dla Stefana Radeckiego wciąż najważniejszą była sprawa znalezienia stałego zatrudnienia.

Kilku chałupników-komorników zajmowało się wyrobem toreb, które nazywano koszatkami. To były koszyki z pałki wodnej, rogożyny, rosnącej w wielu okolicznych jeziorach na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Produkcję przed kilku laty, o czym Radecki wiedział, rozpoczął Jan Góral, uprawiał ziemię, a ponadto pracował dorywczo. Z żoną Władysławą posiadali czworo dzieci. Produkcją w okresie zimy zajmowała się cała dorosła rodzina. Właśnie jego znajomy z Budzisławia, Henryk Wymborek, wykonywał torby z rogoży, korzystając z tej rośliny rosnącej w pobliskim jeziorze. Widząc kłopoty z pracą swojego znajomego, doradził mu, aby się także zajął produkcją chałupniczą koszy. Jan szybko opanował rzemiosło. Udostępnił je też szwagrowi, Stanisławowi Hoffmannowi, który miał także dużą rodzinę. Zwłaszcza, że Stachu Hoffmann jako nastoletni chłopak stracił nogę pod koniec pierwszej wojny światowej i stanął przed problem, jak i z czego żyć. Przydzielono mu i założono nogę drewniano-skórzaną, na której potrafił się opierać i poruszać. Mimo inwalidztwa nie tracił wiary, pogody ducha i chęci do pracy. Ożenił się, razem z żoną Heleną wychowali czworo własnych dzieci i jeszcze syna siostry Stanisława. Tak więc już cztery rodziny produkowały kosze: Hoffmannowie, Góralowie, Wiewiórowie i Grzegorzewiczowie. Dla więcej nie było miejsca. Stefan Radecki mógł być poważnym konkurentem. W sytuacji przymusowej, co miał zrobić? Nad tym zaczął się zastanawiać.

Dyskretnie przepytywał ludzi, ile kosztują, skąd materiał... Zaczął zachodzić do sąsiadów, którzy zajmowali się koszatkami i obserwować ich pracę, ale kiedy zauważyli zbytnie zainteresowanie ich fachem po prostu przestawali te torby wykonywać, nagle mając coś pilnego do załatwienia. Nie mógł im też wyjawić swoich zamiarów, bo mogłoby dojść do awantury.

Jeszcze jedna konkurencja to ponad siły producentów.

    Kupił więc torbę za 40 groszy i rozebrał, następnie powoli złożył, tak ze dwa razy. Miał talent w palcach. Kiedy już się zorientował, że może spróbować wykonać całkowicie nową, pojechał do najbliższego jeziora, gdzie takie pałki rosły, wszedł do wody po pas, wyrwał kilkadziesiąt. Kilka dni wysychała z nich woda, potem je rozebrał na elementy. Wykonał odpowiedniej wielkości lekką formę drewnianą. Po paru dniach uplótł płaski koszyk. Jeszcze niezbyt udany, taki do domowego użytku. W ten sposób stracił na pewien czas przyjaciół. Nikt nie lubi konkurencji.

Musiał się z tym pogodzić. Odczekać.

   Patrząc na swoje dzieło obmyślał dalszy ciąg. Jak na samouka był z siebie średnio zadowolony. Bo Stefana w ogóle określano jako zdolnego mężczyznę, który szybko się uczy. Język angielski (amerykański) poznał w latach młodości w szkole powszechnej w Jonkers stan Nowy Jork. Chciałby też wykonywać wszelkiego rodzaju siatki i sieci, poczynając od siatek na włosy, a kończąc na sieciach na grube ryby albo ogrodzeniowe... O tym też jeszcze myślał i już kiedyś się rozglądał… W dalszym ciągu zastanawiał się i nad zajęciem tłumacza z angielskiego na polski. Ale póki co oboje z żoną Marianną mieli zajęcie i nadzieję... Tymczasem za kilka miesięcy został wywieziony przez okupanta na przymusowe roboty. 

 

Wykonanie: ER, lata dziesiąte XXI w



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz