Fot. Anna
23.07.2024
NA
SPOTKANIE
W
KLUBIE
PEGAZ
w Chorzowie
MDK
Eugeniusz
Rychlicki
Kompan
Ten wiersz chodzi za mną
a gdy się do niego zwracam
udaje że mnie nie widzi
Chowam się więc w kwitnącej
kukurydzy i robię niewinne miny
Wącham puentę różowej koniczyny
Mówię że to nie są zadziory
i uśmiecham się do
rozgwizdanego kosa i słucham
Wiersz wyszedł z udawania
jest już w łanach pszenicy
patrzy na mnie a ja nie potrafię
po niego sięgnąć - sięgam do donicy
Może to pomyłka
Widzę że to nie moja
młodość z każdą godziną
staje się coraz
bardziej kwiecista
Żółknie różowieje
bratkami pachnie
i wysypuje się z niej lato
czerwienieje makami
Odurzony chabrami
chwytam wiersz
i niosę w dojrzałość lata
W czas wzlotów
i twardość postanowień
Zakładam na twarz emotikon
Bądź moim kompanem
mówię
i podaję łokieć
Eugeniusz Rychlicki
Słodka Cila
Cila
Maszkiytno z Kokotka
Dla
kilku facetów jest słodka,
Ale gdy
bierze ją Gustaw,
Rozpuszcza
mu się w ustach
I nikaj
nie można jej spotkać.
Eugeniusz Rychlicki
Tam, gdzie nic
w
Kosmosie nic nie jest pewne
a ja chciałbym na grzbietach
fal grawitacyjnych
latać po wszechmocnej pustce i
wracać
ale nie ja będę próbował
bo nie zdążę nauczyć się wieczności
inni za dwa wieki może sobie
poradzą
kto wyczuje delikatne pieszczoty
nakrywającego nas wieczoru
ten będzie wiedział więcej o
wartościach
ponadczasowych i będzie zdążał
otrzeźwi go nie tylko ukłucie
cierniem
politycy nie – podzielili naród
wepchnęli w dwoistość ideową
i rzucają kłodami w czas
na blacie stołu leży rozłożysta
czujność
pan Albert powiedział że
najważniejsza
jest wyobraźnia i ja mu ufam
lecz ktoś jej nie ma
– próbuje lewitować i ściemnia...
tysiące poetów wydobywa z siebie
złoto platynę i minerały które
krzyczą
lub śpiewają arie i budzą zwodnicze
lilie
lecz nikt ich nie słucha
ciężko oddycha gwiazda
neutronowa
nie otwiera ust nawet na sekundę –
kosmiczne monety czasu
mają kosmiczną wartość
nasz czas donosi rzeczy śmiertelne
do miejsca
tam
gdzie nic
Eugeniusz Rychlicki
Gdy
klatka opadała w dół
Nieprzerwanie żłobił artystycznie
zawiłą
drogę do przyszłości. Picasso
dorysował nos
i uszy, tak powstał człowiek...
Elektryk gapił się na „Siedzącą
odaliskę”
Matisse’a i jeszcze nie wiedział o
knowaniach.
Maszynista wyciągowy normalnie
puszczał
klatkę szybową w dół i w górę,
błyszczał węgiel,
w szybie zapychacz wypychał wagony
z klatki,
wywrot obracał je do góry kołami
i do głównego zsypu spadały złote
myśli rębaczy.
Na dole łapak aresztował rozbrykane
wagoniki.
Było optymalnie. Nagle na poziomie
xyz
Tąpnęło, tak soczyście, że stempel
łupnął
w stempel, runął strop i z grubego
kabla
posypał się ogień jak z garści
fajerwerków.
Na powierzchni w rozdzielni prąd
skończył
rycie ścieżki i korzystając z
okazji urwał się
z łańcucha, przepłynął gęsto między
frazami spokoju.
Odezwał się piorunująco zwarciowy
Zeus
i nagle cięcie – głucha cisza zlana
potem.
Jedność w mroku.
Kopalnia pełna zgiełku zamarła w
bezruchu,
przez moment świat przestał
istnieć.
Zaległo osłupienie i słychać było
obce myśli,
strasznie rozlazłe i beczliwie
splątane.
Po dwóch sekundach przeraźliwy
dźwięk –
elektryk myślał, że z wrażenia
spadła szklanka.
Przytknął kilofek do ucha, słucham,
a telefon
wrzeszczy na całe gardło. Chwycił
słuchawkę
i usłyszał serię z kałasznikowa.
Leciały epitety.
To mógł być dyspozytor, a może
naczelny…
Stanęła maszyna wyciągowa, kołowrót
dostał
zawrotu głowy, kamienie zgubiły
adres
i zamiast na hałdę wybrały się do
elektrowni.
Ukazały się duchy z karbidówkami.
Ludzie szukali prądu. Gwiazdy
śmiały się
zwodniczo i niszczycielsko, chyba
spadały
meteory, ale gasły nad ziemią i
znowu nic.
Sztygar wdepnął w bajoro, rzucił w
czerń
kilogram mięsa i poczłapał na
sortownię.
Naczelny obiecał obcięcie premii,
ale w tym momencie rozbłysły
latarnie,
powierzchnia zaszumiała i nadbiegła
ulga, jakby śpiewano hymn do
Słońca.
Sygnalista zakomunikował zjazd
klatki w głąb.
Ach, kiedy to było…
Eugeniusz Rychlicki
Kos
Ach ten kos, ten kos -
czarne pióra, żółty nos.
Jak wpadł w budyniowy sos?
To proste, dobrał się do deseru,
a nie zsiadł z roweru.
Raz mu się to przydarzyło
i zaraz go sparzyło.
Ach ten kos, ten kos -
powiecie, piękny ma głos.
Już wczesnym rankiem śpiewa
radośnie,
przeważnie o wiośnie.
Obserwuje, jak dzionek wstaje
i wcale nie udaje.
Biega i lata między krzewami,
łowi też owady.
Jest indywidualistą, nie lubi
gromady.
Śniadanie zjada, gdy się
wyśpiewa,
a po śniadaniu ziewa.
Taki z niego solista -
wielki i słynny artysta.
Eugeniusz Rychlicki
Najważniejsi
Pamięci Rodziców
Cóż takiego uczynili rodzice
że zapełniają wszystkie
ważne miejsca
są w naszych myślach
tańczą na naszych weselach
bawią się z nami jak z dziećmi
zajmują jasne strony życia
życie wychodzi z życia -
to ich zasługa
W półcieniach pory snu
powołali nas na nowych
świadków rzeczywistości
Cóż takiego uczynili -
są naszym wyzwaniem
jestestwem
i pełnią
Eugeniusz Rychlicki
Świętość
Dr. Andrzejowi
Rowińskiemu
Życie to słoneczna nadzieja
– świeci i na końcu nieznanej drogi
Dominantą nie jest porażka
lecz szlachetne zamiary
Efekty mogą się jednak kruszyć
i łzawić
a satysfakcja popękać
jak kryształ
Lekarz dotyka tajemnicy życia
Jego wiedza i doświadczenie
są cudem
ale czasem to życie ucieka
Eugeniusz
Rychlicki
Panorama Tatr
Wielka to rzecz umieć zobaczyć
piękno w każdej rzeczy.
Tatry to piękno demonstracyjne.
Z tego miejsca widać Tatry jakby po drugiej
stronie zamglonego wąwozu.
Nad naszymi plecami oprawione zdjęcie
z Kawiarni Mieszczańskiej Józefa Rzankowskiego.
Siedzieliśmy w tej kawiarni, Samanta
na Krupówkach,
mieliśmy krótkie plany, wcale nie oryginalne,
nie mamy skrzydeł...
Idziemy grzbietem Gubałówki,
a z nami wiele postaci historycznych,
które chciały nas sprawdzić.
Usłyszeliśmy płacz.
To dorodny modrzew ronił żywiczne łzy.
To tu...
Nad miedzianą tablicą poszarzały
drewniany krzyż.
Przechodniu i Turysto!
Urodziłeś się a już wyrok wydany.
Żyj w zgodzie z Bogiem i sumieniem,
bo nie wiadomo kiedy będziesz powołany.
W 21 wiośnie życia rażone piorunem
zginęły w dniu 17 lipca 1968 roku
Maria Ignasiak, Halina Skrzypkowiak
z Rogoźna Wlkp.
Jesteśmy tam 40 lat później, zimą w 2008.
Lecz w wyobraźni nagle jest lato i niebo szaleje...
W styczniu 2012 ciekawość znów wiedzie nas
do tego miejsca.
Ze smutkiem i gniewem stwierdzamy,
że tablicy już nie ma.
Pozostał zmurszały krzyż.
Modrzew znowu płacze żywicznymi łzami.
Usłyszałem od górala,
że w majowy weekend 2011 roku,
kiedy to od soboty 30 kwietnia do wtorku 3 maja,
nastąpiła powódź turystyczna, jeden,
a może kilku barbarzyńców ukradło tablicę,
być może ze względu na miedź...
W takim momencie zamykają się
usta z bezsilności.
O bohaterkach tego dramatu zapomniano.
A ja wracam do tej chwili i widzę to zdarzenie,
i gotuję się w środku, i grzmię na Zeusa.
W życiu często przejściowa bezradność
stawia nas pod ścianą.
Eugeniusz
Rychlicki
Dążenie do wieczności
Do nowych superistotowych konstrukcji
na biologicznych elementach nie tak znowu
daleko – poszukiwanie wieczności robi
postępy. Stawiamy na wymianę części,
aż żaden element nie będzie ludzki.
Cwałujemy niby gepard,
gdzie świadomość nie ma zegara.
Człowiek wchodzi
w szerokie możliwości jak kwestarz,
sunie po traktach i ścieżynach cnoty,
podkręca układy scalone jutra,
bo oto wieczność na progu gmachu,
lecz oparcie ucieka i człowiek traci dom,
i boskość nie staje się codziennością.
Gdy nadejdą istoty bezpłciowe, jak szkło,
nic nie będzie wcześniej ani później,
nawet trudno to wymówić
nie trzymając się poręczy,
i trudno nie tonąć w zawiłościach
jak w soli i occie. Kombinacje z DNA mogą
świat wprowadzić w kwitnące słoneczniki.
Człowiek syntetyczny nie po...zna Boga.
Eugeniusz
Rychlicki
Poeta doctus
Współczesny poeta doktus nie miota się między
spaloną ziemią a zerem bezwzględnym -273,15 °C.
Współczesny poeta doktus chce wrócić stamtąd
do życia i stanąć ze swoim wyposażeniem na straży
elektrowni jądrowej Słońca, omijać rafy i gafy,
przestawiać planety i być z czarną dziurą w zmowie.
Sięgać wysoko jak żyrafa i patrzeć z góry jak żyrafa,
i podziwiać boskie dzieło jak Michał Anioł.
Współczesny poeta fd0ctus lubi
poetów, ale ma
własne plantacje i z innymi się liczy gdy chce liczyć.
Ernest Hemingway był pełen słów - tak uciekał przed
sobą z ładunkiem depresji, lecz ta i tak go dopadła.
Powiedział: „Walcz, nawet w przegranej sprawie”.
Eugeniusz
Rychlicki
Tam
W stulecie tamtej ograniczoności
wsiadłem do łodzi niezawisłości.
Ucząc się i pracując dojechałem do teraz.
Od razu przekonałem się,
że wcale nie jest łatwo płynąć
– łatwo trafić na mieliznę, dryfować
– każdy chce być sternikiem,
a co jeden to mądrzejszy,
a co drugi to hegemon,
zmieniający kurs na jedynie słuszny,
nie liczy się z przeszkodami,
powątpiewa w Europę,
i chce zaniku geometrii Euklidesa,
aż Tales wierci się w łożu...
Dryfuje rzecz, drżą miasta i wsie.
Być może to lato
już postanowiło pobić rekord i pokaże,
ile chce zniszczyć
i sprawdzi, czy człowiek potrafi
zajrzeć do przeszłości i zmądrzeć,
ile potrafi skubnąć z jądra kultury,
wydobyć z siebie więcej,
a potem wznieść się nad swoją
próżność i pychę.
O takiej porze roku i tej pogodzie
może zabraknąć monet,
ale i banknotów ratowniczych.
Eugeniusz
Rychlicki
To też kiszenie
Słońce zdjęło rękawiczki
Chlusta porcjami gorąca
wywołując skwar
i skwierczenie skwarków na patelni
i ziemniaków smażonych
do zsiadłego mleka
Na horyzoncie drapieżne ruchy
zazdrosnej przeszłości
Ona lubi ten zapach fotonów
Stajesz się więc nadświetlny
może będziesz elementem
fotonowego komputera
Twoich mgnień wiosen nikt nie zobaczy
ale będzie wiedział że jesteś
światem równoległym
i wtrajasz dokiszoną kapustę
twoich rodziców
i smażone ziemniaki ze skwarkami
i nagle jesteś w 20202 roku...
Niech tylko przelecą gęgawy
i nie pojawi się pandemia
– chętnie wrócisz do tej patelni
ze skwarkami i do żuru w piątek
Tyle satysfakcji
ile żuru na talerzu i coś do żuru,
byle bez chlustania upałami
Eugeniusz Rychlicki
Zabita deskami
Dojechaliśmy wreszcie do wsi
zabitej deskami.
Można sobie wyobrazić,
co się w nas działo.
Wieś wcale nie była zabita.
Miała się doskonale i nie
widzieliśmy żadnej deski.
W latach przełomu podobno
cały tartak rozkradziono.
Przez chęć posiadania, dlatego nie była zabita...
Zacząłem udawać, gdy z tego powodu
przez pomyłkę otrzymywałem dietę poselską,
tylko jak to się wyda, to z czego ją zwrócę.
Śniły mi się deski na jednoosobowy obiekt.
Odkryłem w sobie nowe witaminy
i zacząłem zupełnie chemicznie
wabić początek przez koniec,
teraz szukam witamin antagonistów,
bo tamte mi zbrzydły. Muszę zwrócić forsę...
Zainteresować sobą świat,
a potem zniechęcić,
może przez ćmy, to jest coś warte,
gdy wieczorem ta ciemnota pędzi
do światła, wtedy można by coś zrobić
i nie śmiać się na cmentarzu...
Wieś pachnie naturą.
Na wsi deski wykorzystuje się
do ostatniej deski.