czwartek, 30 maja 2024

 




Fragment z "Powrotu rzeki do źródła" IV


Rok 1966. W piątek Natalia po lekcjach poszła do ciotki Gosi Zalejskiej na Ligonia 10. Zanim wyszła  do niej, żartowała: – Oni wciąż mają ten sam adres, tak jak my, ale my jesteśmy młodsi.

            Ciotka nadal lubi swoją siostrzenicę, lubi z nią porozmawiać, lubi jak się jej słucha, a Natalia nie wpada w ciotki słowo i nie twierdzi, że to co chce powiedzieć jest ważniejsze od tego, co Gosia chce powiedzieć.  Dlatego Natalia jest potrzebna. Jest wtedy zadowolona i cieszy się, że może tak szczerze porozmawiać z osobą jej bliską. Nata wraca też zadowolona i opowiada mężowi, ile ciocia Gosia zarobiła z ubytków owoców i warzyw. To jest ważna pozycja w jej wynagrodzeniu. Każdy by tak chciał… Poza tym były cytrusy pod ladą i ciocia dała siostrzenicy trzy cytryny. Trzeba dzielić sprawiedliwie. Wujek Karol Zalejski, który rozwozi towar do sklepów, też wraca po osiemnastej. On nie przywiózł cytryn, ale dobre papierosy. To Natalię nie interesuje.

Rafałek Krzysiu wymienił dziś litery ś, ć, ź, ż, ą, ę. Kłopot z o z kreską? O z kreską – powiedział. Dobrze. Wszyscy Rafałka chwalą, że taki zdolny i bystry, i dowcipny. Rodzice z tego powodu już zakwitli chcieli jeszcze kilka polskich liter dorzucić             i dorzucili: ł, ń… szkoda, że jeszcze nie ma jakichś na przykład w z kreską albo d z ogonkiem. No nie ma.

– Więcej nie ma – powiedziała Natalia.

– To ja też wymyślę polskie litery, niech będzie u ze szlajfką… – cieszył się Rafałek.

 W szkole przy ulicy Powstańców: Nauczyciel Józek Dwornik nie wywiązał się z nałożonego dodatkowego obowiązku. Każdy nauczyciel ma zadania społeczne: opiekuje się organizacją młodzieżową, prowadzi sklepik szkolny, koło sportowe, zbiera makulaturę, prowadzi samorząd szkolny, organizuje apele szkolne, urządza apele, grabi z młodzieżą liście w parku... Pisze protokóły z posiedzeń rady pedagogicznej... Nie ma zwolnionych od dodatkowych obowiązków, no, chyba że dyrektor chce inaczej. Józef Dwornik odpowiedzialny jest za zbiórkę makulatury. W całym kraju młodzież zbiera makulaturę. To pożyteczny obowiązek. Nie każdy uważa, że to pożyteczne i że na pewno nauczy „czegoś” kogoś. Dwornik nie zadbał o zbiórkę, nie rozmawiał z wychowawcami, nie urządził dnia zbiórki i transportu. Powstał kolaps. Ludzie z miasta poskarżyli się na szkołę. Dyrektor był niezadowolony i szukał okazji, aby mu to wytknąć. Józek zapytał dyrektora, czy będzie miał zapłacone zastępstwa z matematyki (Józek uczy matematyki). Dyrektor nie odpowiedział na pytanie. Natomiast sięgnął po makulaturę. – Pan za mało pracuje społecznie. Nie zbiera makulatury. Dwornik nie poczuł się jednak zmobilizowany. Coś mruknął pod nosem i wyszedł. Dyrektor mając w pobliżu Radeckiego, powiedział: – To widzicie (już nie przez pan) jaki jest Dwornik. A trzeba wam zabrać LOK, bo macie poważną funkcję, i kto to ma wziąć? Wiecie, że aby coś zrobić, to trzeba włożyć w to sporo wysiłku. Liwiusz pomyślał: „Żeby tylko nie stało się tak, że mój punkt widzenia zmieni się i będzie zależał od miejsca siedzenia”.

     A w „TR”: Nowoczesne pawilony handlowe dla mieszkańców Chorzowa. To przeczytał Radecki, ale gdzie one są zbudowane? Jakoś tego nie chciał wiedzieć. Chciałby, aby to było na Miechowickiej 1, może też być na Piechowickiej… Na innych ulicach, to jakby mniej ważne. Przy której ulicy? Radecki słucha              w radiu koncertu fortepianowego G-dur Ludwika van Beethovena w wykonaniu Malcolna Flagera. Flager mówi trochę po polsku: – Bardzo trudno znać, co grać Beethovena.

            Natalia to co innego, ona słucha w szkole muzycznej.

Na bis zagrał fragment kantaty Bacha. Ale nie Radecki…

          Sobota to nadzieja na niedzielę. Chociaż Natalia idzie po południu do pracy, to i tak jest zadowolona, że jutro będzie dzień wolny.  Obowiązki się powtarzają i w tym też cały ich urok. Nie trzeba o nich za dużo myśleć. Nie zaciąga się przy tym firan.

Zwłaszcza, że jutro będą na imieninach u Krysi Ryllowej w Chorzowie Starym to będzie. Przy ulicy Mazurskiej, nad apteką. To jest apteka, która zawsze będzie działać.

W polityce gruchanie człowieka do człowieka. Napad człowieka na człowieka. Ludzie skaczą sobie do gardeł. O co im chodzi? Dlaczego tak zostali zaprojektowani? Też już na zawsze.                               

     Prezydent Sukarno oddał władzę generałom. Straszyli go i przestraszyli. Czy można powiedzieć biedna Indonezja? Pułkownik Untuke z czasów Sukarno, został skazany i powieszony. No właśnie, człowiek przeciw człowiekowi.

      Jeżeli chodzi o pakty wojskowe, to generał De Gaulle chce kontrolować wojska NATO we Francji. USA się nie zgadzają, wobec tego trzeba NATO wyprowadzić z Paryża. Tak Francja pozbędzie się OTANu, a państwa pod „patronatem” Związku odetchną z ulgą.

       To ten niedzielny trzynasty marca, u Krysi Ryllowej na imieninach. Przygotowała małe wesele. Chociaż zmęczona, bo pracuje także po południu, i w sobotę w spółdzielni dentystycznej w Rynku, razem z Jurkiem Grellą, nie narzekała. Miała humor i rozdawał dobre samopoczucie, żartowała. Nie izolowała się, dobrze przewodziła. Pewnie i Dionizos z konwią wina tu się zjawi... Właśnie spojrzał w dół na miejsce gdzie jak sądził odbywały się wiosenne Dionizje bez jego udziału, chociaż do wiosny jeszcze trochę, spojrzał na laskę owiniętą bluszczem i zwieńczoną szyszkami pinii, ujął mocno w dłonie swój atrybut i tam, gdzie krzyżują się ulice Bożogrobców-Mazurska i Siemianowicka, rozdarł tyrsem błonę nieba i zjechał po długiej lasce w sam środek skrzyżowania. Skrócił tyrs  i się rozejrzał, usłyszał wesołe głosy zabawy i natychmiast udał się w tym kierunku, na ulicę Mazurską, do mieszkania nad apteką, co należy jeszcze raz podkreślić, chociaż trudno powiedzieć, dlaczego.  Broda ustawiła mu się w poziomie, poprawił na ramionach skórę z pantery i jako efeb zapukał do drzwi. On jako ekstaza, tu potrzebna jak ostra papryka i cukier waniliowy. Drzwi otwarła córka Ryllów, panna Elżbieta.   

– Święty Mikołaj w marcu? Skąd się tu wziąłeś, Mikołaju?  O tej porze roku?

– Nie jestem Mikołajem, jestem Dionizos. Czuję się zaproszony na imieniny pani domu.

Elżunia miło się uśmiechnęła, wykonała powitalny gest i Dionizos wpłynął do wnętrza komnaty.

To znaczy wszedł bez wahania i Elżunia nie zdążyła poprosić mamy.

– Witam wszystkich – powiedział donośnym podniebnym głosem, a towarzystwo ponad dwudziestoosobowe zamarło w bezruchu, zaskoczone i nieco przelęknione, obłędnie wzięte w szczypce sensacji. Przebieraniec natychmiast poczuł się na miejscu.

– Przepraszam za tę ciszę. Proszę sobie nie przeszkadzać.

  I Dionizos przemienił się w dodatkowego gościa, podobnego do pozostałych facetów z kieliszkami w dłoniach.

  Miał szczęście. Dziś nie rozmawiano tylko o samochodach i wyjazdach do Jugosławii na wczasy czy w sprawach co można kupić i sprzedać z zyskiem. Jedynie pani Zofia Bylińska, posiadają z mężem sklep z krawatami i drobiazgami przy ulicy Wolności 21,  coś tam mówiła, nie starając się specjalnie pozostać przy temacie. Między nieznajomymi była pani Irena Silbert. Liwiusz siedział między Marysią Grellową a Ireną. Ktoś rzucił hasło: Tysiąc bruderszaftów na Tysiąclecie!  Liw jak Napoleon, to powtórzył... Irena rzekła: – Bardzo chętnie. Nic nie szkodzi, możemy wypić brudzia. Radecki próbował się wycofać. – To nie wypada... – zauważyła. Pomyślał: On nie będzie proponował nikomu. Pani Irena jednak była rozochocona i skrzyżowała ręce z kieliszkami z Liwiuszem. Padły imiona i spotkały się usta. Przylgnęła. Jemu było też dobrze ale głupio. Zapytała, która pani jest jego żoną. Powiedział. – O, jaka ładna.  Zazdrosna? – Tak. Natalia zareagowała szybko. Przepiła bruderszaft z panem, który należał do tej pani. Natalia dała do zrozumienia Liwiuszowi, że najchętniej dałaby mu w papę...

    Rozmowy toczyły się od żartu do żartu, od kilku krytyk do pewnego polityka, stamtąd do innego polityka... Tematów do żartów w PRL jest ci niemnoszko, od czorta do czorta. Potem się okazało, pod koniec, że różne pary nawzajem miały do siebie pretensje i wnioski na przyszłość. Ale to były tylko niewinne podflirty, takie fifty-fifty flirty galotowo-reformowo-polityczne. Tadeusz Ryll nie żałował wódki czystej i kolorowej. Miał nawet do dyspozycji sanki do zjeżdżania po schodach oraz polewaczkę, ale do czego w marcu polewaczka, chyba że chodzi o tę do alkoholu. Kiedy nad ranem śpiąc na stojąco i opowiadając tylko po pół dowcipu, nieznana z nazwiska osoba biesiadna rzekła stanowcze: – Basta! Wtedy wszyscy zrozumieli, że czas na powroty. Zaczęto się rozglądać za tajemniczym gościem, lecz on gdzieś zniknął. Elżunia już spała i zaczęto się tłoczyć do sanek. Każdy chciał zjechać na parter na sankach. Przed apteka stała już polewaczka do zraszania ulic i na wstępie zabrał czterech gości: Grellów i Radeckich.

       Wracając z przedszkola z tatą, Rafałek rzecze: – A jest mama   w domu?

– Nie ma, jest w szkole.

– A co mi mama kupiła?

– Nic. Nie może codziennie coś kupować. Nie ma tyle pieniążków.

Przyszli do domu. Na stole leżał nowy „Świerszczyk” – pisemko dla dzieci. Które Krzysiu bardzo lubi.

– O, kupiła. Jest na stole. Ty cyganie. Liwiusz nic nie powiedział. O tygodniku nic jeszcze nie wiedział, bo po synka poszedł prosto ze szkoły.

– Ty tak żartowałeś, że mama nic mi nie kupiła, prawda? Tak, tatusiu?

– Tak. Chciałem ci sprawić niespodziankę – usprawiedliwiał się tata i pocałował malucha w główkę. – Ja jestem śmieszkiem – powiedział Rafałek Krzysiu. Każe sobie poczytać. Ogląda obrazki i opowiada, co się dzieje na obrazku. Potem prosi tatę, żeby czytał, a on będzie to robił, gdy się nauczy… Gdy mama jest domu, to cały świat jest w domu. Mama to fundament. Jest najważniejsza. Dzisiaj dopiero będzie i Rafałek już się cieszy.

            Gdy Natalia w pokoju prowadzi lekcje, Krzysiu opowiada tacie bajki, mówi wierszyki. Szybko uczy się zabawnych rymowanek. Mama wpada do kuchni i śpiewa. On siedzi przy stole od strony okna i rysuje kredkami. Przerywa i też śpiewa. Po  rysunkach buduje domki. Mówi wyraźnie. Jest bardzo rozgarnięty, pojmuje wszystko w lot. Wie, że jest kochany. To mu chyba dodaje skrzydeł.

       W szkole Radecki ma tylko trzy lekcje: dwie godziny maszyn elektrycznych i urządzenia elektryczne, to w sali numer 7 na parterze. Tu nie ma pomocy naukowych i nauczyciel nosi ze sobą to, co udźwignie, weźmie na ramię. Wygląda jak dźwig, waga, imadło. Każdego tygodnia na piątej lekcji do klasy pomyłkowo zagląda nauczyciel pan Józef Wolny, zawsze zdyszany, zawsze ostatni. Wchodzi. –  A przepraszam – i idzie dalej, bo najzwyczajniej myśli, że to jego sala lekcyjna. Początkowo było to normalne. Młodzieży wydaje z siebie krótkie chichry i cichnie, bo Radecki czuwa.  Przeprasza, wychodzi. Dlaczego się myli? Ma w inne dni. Jest tak przyzwyczajony, że wydaje mu się, iż tylko tu ma zajęcia.

  A tu Liwiusz Radecki także majsterkowicz. Wykonał lampę nad stołem, wprawił zamek w ubikacji, wykonał półkę na lekarstwa i zabrał się do wykonania stojaka pod kuchenkę gazową, żeby nie stała na taborecie. Natalia nic nie mówi. Bo mąż powinien umieć takie rzeczy… To naturalne, że facet dba o dom. Żona woli to, niż jego gryzmolenie picassowskich rysunków w zeszytach. Pasja się rozwija i może będzie z tego obcasja. Może zostanie producentem mebli albo lamp oświetleniowych, albo ilustratorem... producentem świeczników... Po obejrzeniu osiągnięć technicznych otwiera drzwi i idzie na skróty do pracy do SOM przy ulicy Styczyńskiego do SP 13.

     Uczący lubi jak na lekcjach są wszyscy uczniowie, ale uczeń Lasoń z klasy pierwszej pracującej nie chodzi tylko na elektrotechnikę. Nie lubi prądu elektrycznego. Wolałby lampę naftową. Liwiusz żartuje, że pewnie nie ma w domu czym świecić. A może oczami… W tej klasie regularnie na każdej lekcji obojętnie jakiej nie ma pięciu uczniów. Zdarza się, że na lekcjach nie ma pół klasy. Oni są przyszłością stronnictwa nieuków oraz cechu rzemiosł nieodkrytych.

Po powrocie z lekcji Radecki pisze pracę semestralną z rosyjskiego. Ma też tekst rosyjski do przetłumaczenia. Próbował, ale otrzymał tylko tróję. Tak oceniła Kasia Wiczuk, nauczycielka rosyjskiego w tej szkole. Wtedy poprosił ją, aby jakoś wpłynęła na niego, aby dostał cztery. I ona to zrobiła… Niech to będzie zagadką. Dlaczego nie miałaby „ustawić” pracy koledze nauczycielowi. Zrobiła tę grzeczność. Podpowiedziała, resztę dorobił Liwiusz w domu i teraz się spodziewa... Nawiasem mówiąc, Kasia Wiczuk hoduje w pokoju nauczycielskim rośliny ozdobne. Dała Radeckiemu odłamaną – odciętą gałązkę z liśćmi pnącza grubolistnego, które on zainstalował w doniczce  w domu. Gałązka rośnie podśpiewując.

 Wieczorem „Kobra” przedstawiła „Zbrodnię” ze Stanisławem Mikulskim, który gra majora. Lubiany i popularny aktor.

W Indonezji generał Suharto oświadczył, że Sukarno dał mu jedynie pełnomocnictwo do przywrócenia porządku w kraju.  Nie zamierza grać w żadnej Kobrze.

 Prawica chce usunąć ministra spraw zagranicznych Subandrio. To będzie się jej opłacało, chyba, że ktoś urządzi kobrę…

       Idy marcowe. Na wsi koty na dachach. Piosenka śpiewana przez ojca Liwiusza, Stefana Roberta. Mamy rok sześćdziesiąt sześć. „Wczoraj grałem w sześćdziesiąt sześć, a dzisiaj nie mam co jeść”. Mama Marianna: O Maryjanno, gdybyś była zakochana, nie spała byś całą noc... 

   Uczennica Natalii dziś z kwiatkiem jako przeprosiny za nieobecność nieusprawiedliwioną. To by się nie mogło zdarzyć w szkole, w której uczy Radecki. Przepraszam, że jestem?

     Wieczorem wszyscy troje są razem i czytają. Liwiusz pokazuje Krzysiowi helikoptery kolorowe, taka amerykańska książeczka i opowiada, co one robią... Mogą na przykład pomagać kontrolować sieć energetyczną, ale to dla Rafałka Krzysia jeszcze niezrozumiałe, natomiast Radecki wykorzystał te informację na lekcjach urządzeń elektrycznych. Obserwator wyposażony w noktowizor może zauważyć wieczorem, które elementy połączeń w sieci nagrzewają się niebezpiecznie. Krzysiu śmiał się, gdy  tata mu opowiadał, że taki helikopter może stanąć na górze jak motyl na kwiatku... A na linię energetyczną powiedział, że to sznury, na których mama wiesza pranie.  


niedziela, 5 maja 2024

PIERWSZY DZIEŃ W UE

 sobota, 01 maja 2004 r.

  Pierwszy dzień w UE. JESZCZE NIE W PEŁNI TO SOBIE UŚWIADAMIAMY, TEN FAKT, LECZ SIĘ CIESZYMY I MAMY NADZIEJĘ...

I MAMY WIELKĄ NADZIEJĘ NA WIĘCEJ DOBRA!

    Wstępowanie rozpoczęło się w 1991 od układu stowarzyszeniowego. Jak zwykle były rozmowy - słuszne słowa i puste gadanie. Dochodzenie do prawdy i rozdzieranie szat, ale decyzja wreszcie podjęta. Polacy generalnie wyrazili poparcie do wstąpienia do Unii Europejskiej. Jaka będzie ta Unia? Czy dla wszystkich, czy też znajdą się ci najważniejsi, którzy zapragną, by ich racje stały się racjami całej UE, chociaż będą fałszywe i egoistyczne? Na pewno bardzo wiele skorzystamy i wyjdziemy z naszej zapaści, lecz co jeszcze?

    W dniu 1 maja byliśmy w Parku Kultury, gdzie Z TEJ OKAZJI odbywało się wiele imprez. 

   Tłumy ludzi. Urządzano dla dzieci konkursy, grały orkiestry, ludzie pili piwo, kawę, jedli kiełbasę z rożna... Rozdawano unijne cukierki, chorągiewki i papierowe czapki upamiętniające dzień 1 maja jako wejście Polski do UE. Wykonałem kilka zdjęć.

  Prawdziwie świąteczny nastrój, podnoszący na duchu. O 19-tej pojechaliśmy do Klimontówka do Joli Rodziców : Adasia i Halinki.   

   Pogoda zmienna, ale skorzystaliśmy ze spacerów i zabaw z Kubusiem i Piotrusiem. W Klimontówku żadnego śladu, że weszliśmy do UE, a sąsiad Adama i Halinki, który daje Adamowi litr mleka, powiedział , że nie jest zadowolony z wejścia do UE. Pasł krowę – pierwszy wypas. Krowa miała zakolczykowane uczy i swój paszport. Na tle dojnej muuu wykonałem Kubusiowi zdjęcie.

 

 


                                       W dniu przyjęcia do UE, 01.05.2004 r. w WPKiW w Chorzowie: 

                                       Piotruś, Robert – tata i Kubuś. Fot. E. R.

 


                                       W dniu przyjęcia do UE 01.05.2004 r. w WPKiW w Chorzowie. 

                                       W środku dziadek Kubusia i Piotrusia.


                                        Halinka  weszła do UE z balkonu...

niedziela, 02.05.2004 r. poniedziałek, 03 maja 2004 r. Klimontówek

      Święto Królowej Polski. Uroczystości w Częstochowie.  

   „Czy w Unii Europejskiej Bóg będzie miał prawo obywatelstwa?” – zapytał arcybiskup Kowalczyk.

    Przed południem deszcz, później się uspokoiło. Wyszliśmy z Danusią Piotrusiem na spacer w stronę kolonii Pękosław, przez wieś gdzie pod nr 57 wisi tabliczka emaliowana: Jeżeli pies cię nie zagryzie, to ja cię zastrzelę. Potem w dół przez mokre pole łąkowe do dziurawej szosy prowadzącej do Pękosławia. Po drodze Danusia narzekała, że nie lubi wsi, nie lubi chodzić po polach, całe buty ma w glinie. Wszyscy troje mieliśmy buty obklejone rędziną. Właściwie to Piotruś nas zmobilizował, abyśmy zeszli w dół do szosy. Przystanęliśmy i ja zabrałem się za czyszczenie w trawie butów. Piotruś bardzo się śmiał, cieszył się z tej przygody. Powiedział, że on nam bardzo współczuje, że my tak się zamartwiamy z powodu spaceru... Potem dodał, że „dziadek jest kochany, taki zabawny i wciąż nam przygody organizuje”, a babcia też jest bardzo kochana i urozmaica nam czas inaczej...

    Adam nazwoził drewna z lasu, chyba już cztery metry sześcienne, sam się z tym męcząc, a ponieważ ma kłopoty z biodrami, bardzo czuje się obolały.

   Jola i Robert pięknie zajmowali się dziećmi, mają dużo cierpliwości i bardzo kochają smyków. Są znakomitymi rodzicami.

   Robert od jutra  nie ma stałej pracy... To nasze największe zmartwienie. Taki to trzeci dzień w UE

 


                                             W ogrodzie przed domem w Klimontówku. 02.05.2004 r.

                                               

                                         Z Kubusiem wśród mleczy za stodołą w Klimontówku. 02.05.2004 r.

                                         Do Chorzowa wróciliśmy o 18:00, Halinka przyjechała z nami. 

                                        Kubuś  miał dziś zły dzień: nie chciał jeść i dużo płakał.

                                                  


                                           Babcia Danusia z Kubusiem, 02.05.2004 r. w Klimontówku.

 



Kubuś i Piotruś z tatą i mamą Jola.