BRAMA TRIUMFALNA
Świat to nie chaos. Podlega
prawom, które znamy, ale nie wiemy skąd się wzięły. Nauka ma co robić, inaczej
by jej nie było… Przewidujemy i planujemy. Wiele zdarzeń ma swoje miejsce w stu
latach dziejów oświaty na Śląsku i w kraju! Ile z nich zależało od nas?
Przed wielu laty przebywałem
w szpitalu z sympatycznym Bronkiem Kolendą. To było na drugim piętrze przy
ulicy Karola Miarki. Pomijając wszystko to, co dzieje się w lecznicy, Bronek i
ja mieliśmy jeszcze jedno zajęcie: długie rozmowy. Można też powiedzieć, że
zastosowaliśmy znany rodzaj terapii. To nam pomagało. Obaj pracowaliśmy w
szkolnictwie. Nauczyciele lubią mówić… Obaj też przez teraźniejszość wracaliśmy
do przeszłości, by pochwalić albo tylko podkreślić niektóre fakty.
Bronek gdy miał pięć lat chwytał pierwsze muchy na
marglowej ścianie w marcowym słońcu. Gdy skończył jedenaście, pasł krowy na
nasłonecznionych ugorach i gonił zające. Gdy słońce zbliżało się do zenitu,
rysował tarczę zegara, wstawiał w środek patyk i odczytywał godzinę, wtedy
pędził krowy do obory. W wieku siedemnastu lat umiał kosić zboże i gdy Ikar poprzetrącał skrzydła żniwiarce, dołączał
do grupy kosiarzy i wlókł się za nimi, by w piekącym słońcu kosić łany żyta.
Nauczony pracowitości nie poprzestał na sianiu i zbieraniu plonów i pomnażaniu
dóbr. Budował z ojcem dom, ścinał drzewa…
Mieszkali w pobliżu lasu i chętnie czerpali z magazynu energii
słonecznej - co roku leśniczy wyznaczał ojcu pewne drzewa do wycięcia na opał,
które nie mogły być uszczerbkiem w fabryce tlenu - by nikt nie odczuwał jego
niedostatku. Mimo bliskości kopalni, węgiel nie był opałem łatwo dostępnym.
Dobry gospodarz i organizator mógł osiągać wiele pożytków ze słońca… Rozbierając się pod Słońcem, Bronek myślał o
aktywności gwiazdy, o tym, gdy pola magnetyczne anihilują i dochodzi do
gigantycznej erupcji plazmy, gdy wyrzucane są strumienie cząstek o wielkiej energii
i wieje w naszą Ziemię wiatr słoneczny, który może rozbroić całą ziemską
cywilizację... Lubił fizykę. Ale myślał też, dlaczego jedni posiadają ziemię, a
drudzy nie. Przecież to nie jest sprawiedliwe, bo ziemia nie jest niczyją
własnością, jest jak powietrze… Postanowił skończyć ważną szkołę…
To przy takich rozważaniach, gdy jeszcze choroba w
niczym nam nie przeszkadzała, wracaliśmy do tego co było, do tych marcowych
much na marglowej ścianie, gdy żadne słoneczne tsunami ani pandemia nam nie
zagrażały, a o tej sprzed wieków nie pamiętaliśmy i przyszłość wydawała się być
czymś wytęsknionym.
Rozmowę dokończyliśmy dwa
lata później w Domu Nauczyciela w Jaszowcu. Wspierał nas Jerzy Surman – prezes
śląskiego ZNP, który z zakresu szkolnictwa przedwojennego miał dużą wiedzę i
potrafił się nią dzielić. W pewnej rozmowie zwrócił uwagę na Śląskie Techniczne
Zakłady Naukowe w Katowicach, utworzone w nowym, bardzo dobrze wyposażonym
gmachu przy ulicy Krasińskiego, uruchomione w roku szkolnym 1930/31, nazywane
„pałacem techników”. Dostęp do tej elitarnej szkoły był ograniczony, także
opłatami – najwyższa wynosiła 106 zł i uiszczali ją uczniowie z kierunku
chemicznego. Przedtem działały szkoły zawodowe
w Chorzowie, Katowicach, Tarnowskich Górach Bielsku, Dąbrowie Górniczej…
dostosowane do potrzeb przemysłu górniczego, włókienniczego, hutniczego i
budownictwa.
Bronek pochodził ze Śląska
Cieszyńskiego i był ode mnie starszy. Można powiedzieć, że we wszystkim mnie
wyprzedzał. Trudno było ustrzec się dyskusji o naszych przygodach w szkole i w życiu pozazawodowym. Jego ojciec
był powstańcem śląskim, a mój jako młody mężczyzna został w czasie drugiej
wojny wywieziony do kopalni na Zaolziu… Nasze matki nie pracowały zawodowo.
Nasze rodzeństwo nie było nam obce…
W najbardziej
uprzemysłowionym mieście Śląska znaleźliśmy się też z pewnego przymusu, Bronek
wcześniej, ja znacznie później.
W dość krótkim czasie
wrośliśmy w to miasto, a nasze korzenie rozcapierzyły się obszarowo na całą
krainę. Tu też urządziły się nasze dzieci i wnuki…
Obaj w naszych rozmowach
„przeszliśmy” przez Bramę triumfalną przy ulicy Wolności 26-27. Bronek
miał dużo do powiedzenia na ten temat. W dniu 23 czerwca 1922 roku przeszło
przez nią wojsko polskie i władze, a za nimi mieszkańcy Królewskiej Huty. Każdy
chciał przez nią przejść. Po drugiej stronie czuł się już kimś innym, lepszym,
tym właściwym człowiekiem w kraju od nowa powołanym. Zaleźć się po dobrej
stronie… Przejść przez Bramę triumfalną… To było ważne nie tylko
emocjonalnie. Patrzono na nią z podziwem. Zbudował ją Antoni Kopieczny w 1922
roku. Ta brama była zwieńczeniem zmagań nie tylko powstańców. Przechodzono więc
przez nią kilka tygodni.
Kopieczny pracował w
komitecie plebiscytowym, brał udział w trzecim powstaniu. Prowadził firmę
budowlaną i miał uczniów, którzy, gdy ruszyło śląskie szkolnictwo, posyłał ich
do szkoły. To był warsztat przy ulicy Powstańców 19. Po drugiej wojnie
światowej, po drugiej stronie ulicy pod nr. 24, działał przez wiele lat
warsztat introligatorski Jana Bociańskiego, który także uczył młodzież zawodu,
a na naukę teoretyczną uczniowie uczęszczali do szkoły przy ulicy Powstańców
6a. Przed wojną działało w gmachu przy tej ulicy Gimnazjum Klasyczne im.
Odrowążów, w czasie wojny Arbeitsamt, a w latach 70. XX w. Zespołowi Szkół
Technicznych Nr 2 nadano imię Mariana Batko – nauczyciela zamordowanego przez
hitlerowców w czasie II wojny światowej.
– Skończyć gimnazjum w
latach trzydziestych, to było coś – mówił z dumą Bronek. – Cztery lata nauki i
aby zdać maturę, należało skończyć liceum, ale wojna odebrała możliwości – mówił Bronek. – Po wojnie zdałem
maturę i studiowałem jako jeden z pierwszych na Politechnice w Gliwicach. W
Cieszynie chodziłem do siódmej klasy. To już lata wcześniejsze, bo te po
pierwszej wojnie, to toporny czas. Po powstaniach wszystko działo się jakby na
przekór. Nie miał kto uczyć i nie było wiadomo, czego należy uczyć, oprócz
polskiego i matematyki, i jaka to ma być szkoła. Obowiązek szkolny nie
obejmował wszystkich dzieci, bo rodziców nie było stać na posyłanie ich do
szkoły. Jeszcze odbył się plebiscyt i wypadł niezupełnie po myśli powstańców…
Niepiszący przeplatali się z potrafiącymi się podpisać. W rodzinach ubogich
nawet nie zdawano sobie sprawy z wartości nauki.
- Nosiło się ze sobą
tablicę, na której rysikiem gryzmoliłem koślawe litery – wspominał Bronek - a
później stalówką w obsadce, tonkaną w kałamarzu z atramentem,
pisałem w zeszycie.
A dziadek mówił, że pisał gęsim piórem.
-
U mojej ciotki na wsi – mówiłem - do szkoły chodził tylko kuzyn, na ogół boso…
Buty ubierali w niedzielę do kościoła. To była szkoła dwuklasowa, a dzieci
pewnie z cztery tuziny w różnym wieku i o różnym stopniu wiedzy. Nauczyciel
musiał się dwoić i troić, żeby czegoś nauczyć i żeby go dzieci słuchały Gdy
mówił do jednych, to drudzy wykonywali zadania pisemne, i tak przez kilka
lekcji. Szkoły nie ceniono.
Między nauczycielami a
uczniami dochodziło do nieporozumień. Posłowie sejmiku śląskiego podjęli
uchwałę, aby uczniowie mówili po śląsku, a nauczyciele często pochodzili z terenów poza Śląskiem i
mówili czystą polszczyzną i takiej uczyli dzieci. Zatargi zniechęcały jednych i
drugich, i należało je wyeliminować. Wymagano też, aby nauczycielki żyły w celibacie… Wanda Gołubowska ukończyła
seminarium nauczycielskie w Krakowie i podjęła pracę w szkole w Królewskiej
Hucie. Poznała hutnika, który był majstrem… Ze względu na wprowadzenie celibatu
nie mogła wyjść za mąż. Zarabiała 185 zł i przez kilka lat, zanim wymagania nie
zmieniono, spotykała się z przykrościami. Gdy zauważono ją z panem majstrem,
była podejrzana, bo może będzie chciała wyjść za mąż…
- Wiele razy nie przyznałem
się, że ponosiłem porażki – wyznał Bronek. - Dopiero potem doszedłem do tego,
że każdy człowiek je ponosi…
-
Bez kopalń i hut w Królewskiej Hucie, a potem w Chorzowie nie byłoby tak
rozwiniętego szkolnictwa… niczego nowego nie odkrywamy, ale warto mieć tę
świadomość. Nie powstałoby Gimnazjum Klasyczne w 1922 roku w Królewskiej Hucie,
ale także inne szkoły byłyby niepotrzebne. Powstały fundamenty przyszłości. A
my jesteśmy tylko kroplami deszczu… - Babcia opowiadała, że ona spała w nocnej
koszuli, a dziadek i dzieci we własnej bieliźnie. Na ogół klasa robotnicza miała mieszkania
jedno- lub dwuizbowe, bez łazienki, życie skupiało się w kuchni. Tu też przy
stole, na którym spożywano posiłki, dzieci odrabiały zadania domowe, a gdy stół
był zajęty, bo matka prasowała, to na kolanie…
Wprawdzie pokój sypialny był
wyposażony w stół, ustawiony w „nogach” łóżek, ale zimą pokoju nie ogrzewano ze
względów oszczędnościowych i tylko się w nim spało, a przed pójściem do
łóżka w kuchni paliło się w piecu tak
„mocno”, żeby ogrzać pokój przez otwarte drzwi. Babcia najpierw brała do łóżka
rozgrzaną cegłę, owiniętą w ręcznik albo w inny kawałek tkaniny, a gdy kupiła
termofor, nagrzewała wodę w garnku, wlewała do gumowego worka… Tak postępowano
na przykład w mieszkaniach przy ulicy Ligonia 10… Na Klimzowcu i w
Maciejkowicach dzieci chodziły do szkoły boso… W mieście chodzenie po „kocich
łbach” bez poranienia stóp było niemożliwe... Chodziło się w podniszczonym,
wciąż naprawianym obuwiu, które należało do rzeczy niezbędnych i znajdowało się
w sferze marzeń: mieć ładne buty... Młodszy brat nosił buty po starszym.
Młodsze dzieci nosiły niektóre części garderoby po starszych: spodnie, swetry,
marynarki, sukienki…
To były też lata, gdy kąpano
się w wannie, czekającej na balkonie – jedna woda, najpierw matka, potem dzieci…
Ojciec pracował na kopalni albo w hucie, to tam się kąpał. Zęby myli specjalnym
proszkiem, nabieranym na szczoteczki. Dzielili się łzami i uśmiechem. Babcia
nie narzekała na poprzedni świat, który ją nie wzbogacił, ale czekała na
lepszy.
W piwnicy był warsztat i tam
strugano kołki i heblowano deski na bieżące potrzeby… Co można było zrobić
samemu, to wykonywano we własnym zakresie.
W ochronkach były sieroty i
dzieci z biednych domów, często pozostawione tam do wychowania, miały
trudniejszy start w dorosłe życie. Milka Zastawna z Cieszyńskiej pracowała w
żydowskiej rodzinie przy ulicy Pocztowej, skończyła naukę w wieku trzynastu lat
i od razu tam… Nie rzadkością były panny z dzieckiem. Jeśli w wychowaniu
dziecka nie pomogła rodzina, w dużym mieście mogło się znaleźć miejsce dla
dziecka w ochronce.
Gimnazjum Klasyczne w Królewskiej Hucie ukończył Jan Macha z Chorzowa
Starego, przyjęty tam po ukończeniu szkoły ludowej w Chorzowie; w 1933 r. zdał
maturę i rozpoczął studia w wyższym seminarium duchownym w Krakowie. W 1934
roku nadano Królewskiej Hucie nazwę Chorzów. W czasie wojny ks. Macha starał
się wypełniać obowiązki kapłańskie i pomagał ludziom. W 1942 roku hitlerowcy
wydali wyrok na ks. Hanika Machę - został zgilotynowany w Katowicach. W 2021
roku został Błogosławionym.
W
latach siedemdziesiątych XX w. szkołę przy ulicy Powstańców 6a odwiedza dwóch
ponad sześćdziesięcioletnich mężczyzn, którzy
żywo interesują jej dziejami, a oprowadzający oszczędnie ich informuje o
teraźniejszości, najpierw wypytując kim są, dlaczego ta szkoła, a potem
objaśnia... Okazali się absolwentami Gimnazjum Klasycznego z 1933 roku,
czyli z tego roku, gdy Jan Macha
zdał maturę w tym Gimnazjum. Oczywiście, wymieniają kilka nazwisk, mówi się, że
jeden z nich został księdzem, że być może w czasie wojny został zamordowany,
ale oprowadzający nie wykazuje zbyt dużego zainteresowania, jednak coś w pamięci się utrwala. Jest
jeden powód, dlaczego, i on nie zostaje ujawniony. Obaj panowie mieszkają w
Chicago w Stanach Zjednoczonych, wyemigrowali jeszcze przed wojną, a w te
właśnie wakacje chcieli zobaczyć „swoją młodość”…
Grzecznościowo pochwalili
gospodarzy placówki, widząc dobre wyposażenie trzech pracowni: do przedmiotów
zawodowych i języka polskiego. To był okres gierkowski, były pieniądze na
sprzęt szkolny, a nauczyciele posiadali dobre pomysły i zapał, by unowocześnić
miejsca pracy z młodzieżą.
W
1922 roku, a więc w roku Bramy triumfalnej, z Bytomia do Chorzowa
przeprowadziła się Janina Omańkowska - działaczka niepodległościowa,
nauczycielka, redaktorka i posłanka na Sejm Śląski. Pochodziła z Wielkopolski,
egzamin nauczycielski zdała w męskim seminarium nauczycielskim w Bydgoszczy.
Jako nauczycielka w dworach, podejmowała działalność, za którą była ostro krytykowana
przez władze pruskie.
Przez
kilka lat mieszkanka Bytomia, potem, gdy zaczęto jej dokuczać ze strony władz
niemieckich, zamieszkała w Chorzowie
przy ulicy Wolności 22. Jako
marszałek Sejmu Śląskiego prowadziła obrady, jako pierwsza kobieta na świecie…
Zmarła w 1927 roku, pochowana jest na cmentarzu św. Jadwigi w Chorzowie. Za jej
czasów wykuwano zręby śląskiego szkolnictwa. Była osobą postępową i patriotką.
-
Przy ulicy Kościelnej miał swój lokal mieszkalny Ernest Malich z Hejdlą, który
pracował w Królewskiej Hucie i miał blisko do roboty. Posiadali pięć córek.
Dwie najstarsze, które urodziły się w początkowych latach XX w. skończyły
cztery lata nauki w niemieckiej szkole ludowej i po polsku pisać już się nie
nauczyły, ale pracując dawały sobie radę bez tej umiejętności… a trzy następne
uczęszczały do siedmioklasowej szkoły powszechnej w Królewskiej Hucie.
Ukończyły naukę i były z tego dumne. Na szkołę średnią rodziców nie było stać,
bo dalsza nauka była odpłatna. Wszystkie trzy uczyły się dobrze, opanowały
stenografię, bo taki przedmiot występował w programie, także prace ręczne… Cila
otrzymała pracę w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach, gdy już powstał nowy
gmach, Ziuta w kancelarii adwokackiej jako maszynistka, a Lodzia postarała się
o zatrudnienie jako ekspedientka w domu towarowym przy ulicy Wolności. Wówczas
rodzinie zaczęło się dobrze żyć i nie narzekano na niedostatek, ale wiedzieli,
jak trudno o pracę, widzieli wokół ludzi biednych, dzieci bez opieki i bez
szkoły…
Jeśli kontynuować dzieje
rodziny ze względu na edukację, to trzeba dodać, że cztery córki Ernesta i
Hejdli wyszły za mąż, a piąta nie miała szczęścia… Dzieci córek Malichów –
trzech synów i trzy córki, rozpoczęły naukę w polskiej szkole powszechnej, ale
dalsza nauka odbywała się w szkole niemieckiej, bo znowu wybuchła wojna…
Beata – córka Ziuty i
Jana Krasnych, wspomina takie wydarzenie z czasów wojny. Mama z Beatką szły do
ciotki Cili przy dzisiejszej ulicy Wolności. Znajdowały się naprzeciw siedmiu
kominów pieców martenowskich, z których buchały płomienie ognia. Za chwilę
miały dojść do szerokich, jakże filmowych schodów, prowadzących do poczty. Nagle wyłonił się z nich niemiecki policjant i energicznie kroczył w ich
stronę. Mama aż zadrżała. Ręce miała zajęte. W jednej niosła tornister córki,
bo Beatka miała u ciotki odrabiać zadania, a w drugiej tobołek z bielizną
pościelową, którą należało połatać.
Starały się nie patrzeć na
policjanta. W pewnej chwili usłyszały taki wrzask, jakby stało się coś
strasznego. To Niemiec wydarł się na mamę, dlaczego go nie pozdrowiła i nie
podniosła ręki! Wyrzucił z siebie pęk epitetów. Mama znała niemiecki, ale nie
potrafiła nic powiedzieć, tak był przerażona. Upuściła na ziemię oba pakunki i
tylko się po nie schyliła. Pomyślała, że teraz poczuje ból uderzenia, jednak
tak się nie stało. Policjant poszedł dalej.
Po wojnie nastąpił
powrót do polskiej szkoły, nie bez perturbacji w pierwszych latach, ze względu
na to, że dwie siostry zaliczono do kategorii blisko niemieckiej, a dwie do
blisko polskiej i z tego powodu nowa władza „przestawiała meble”…
W Polsce Ludowej
edukację postanowiono udostępnić dla wszystkich, jednak niektóre grupy
społeczne zostały uprzywilejowane, a inne były dyskryminowane. Mówiło się
przede wszystkim o klasach społecznych robotniczej i chłopskiej oraz
inteligencji pracującej, natomiast klasa burżuazyjna miała odpokutować za
grzechy… Mocno wiało ze wschodu. Rosjanie wtrącali się do wszystkiego i trzeba
było lawirować. Ale upowszechnienie wykształcenia było chwalone.
Po latach okazało się, że
wielu zdolnych ludzi o nieprawidłowym pochodzeniu społecznym musiało zastosować
różne wybiegi, aby osiągnąć swój cel, na przykład ukończyć wyższe studia. Ważna
była przynależność organizacyjna…
Przez trzydzieści
powojennych lat Chorzów rozwijał się prężnie. Ze 106 tysięcy mieszkańców przed
wojną, w latach siedemdziesiątych Chorzów z niestałymi mieszkańcami miał ponad
160 tysięcy obywateli. Wybudowano wiele osiedli mieszkaniowych i szkół.
Szkolnictwo posiadało wciąż niewystarczające wyposażenie, ale liczebnie było
imponujące, bo i potrzeby były duże. Można mieć wiele uwag i zastrzeżeń, lecz w
porównaniu do stanu przedwojennego to był niesamowity wzrost. Zlikwidowano
analfabetyzm i mimo topornego upolitycznienia, szkoła podstawowa i średnia
stały się dobrem powszechnym. Później wskutek błędów ekonomicznych i
politycznego zakalca zaczęło się dziać coraz gorzej. Przemysł upadł z powodu
restrukturyzacji i rozkradania, ubywało ludności, zaczęło się bezrobocie,
strajki, zapaść, zmiana systemu, znowu zapaść, rozgardiasz w szkolnictwie,
jednak nie można powiedzieć, że ograniczenia, ale nie każdy młody człowiek miał
dostęp do szkoły średniej w pierwszych latach przełomu, ponieważ polikwidowano większość internatów.
Obecnie znów mamy do
czynienia ze sporami, jaka ta szkoła ma być i każdy widzi to inaczej, co nie
sprzyja zajęciom dydaktycznym. Gdy już dostęp stał się szeroką bramą, pojawiła
się pandemia. Przerwy w nauce, kłopoty szkół z wyposażeniem w środki
multimedialne, uczniowskie podchody i zabawy w uniki… Zajęcia w trybie
hybrydowym i bezpośrednim. Luzowanie i zaostrzanie kontaktów szkolnych i
społecznych… Zaobserwowano też, że dzieci mają trudności z prawidłowym trzymaniem
w palcach długopisu i posługiwaniem się nim. Wolą używać klawiatury
komputerowej i komórek.
W czerwcu kończy się rok szkolny. W czerwcu i przed wojną kończył się rok
szkolny. W dniu 23 czerwca 2022 roku będziemy obchodzić stulecie oświaty na
Śląsku i sto lat od tego dnia, gdy przez Bramę triumfalną przeszło
wojsko polskie i władze, i bardzo wielu chorzowian… Sto lat
nieustannych zmagań, troski, reform i śmiałych dokonań oraz błędów.
Kilka lat temu odbywały się
przemarsze młodzieży i pracowników co roku i były oczekiwane. Na paradę się
szło. W takim dniu ulicą Wolności przemieszczał się kolorowy pochód z orkiestrą
i artystycznie ubranymi grupami młodzieży… Parada zachwycała mieszkańców
miasta. To było wspaniałe święto.
Już
trzeci rok trwa pandemia… Mówi się, że piąta fala może wznieść się nawet do
ponad stu tysięcy zakażeń na dobę… Ale zielone światełko w tunelu rośnie w
oczach, jest więc nadzieja na pokonanie zarazy w takim stopniu, że poczujemy
się wolni.
Stoję oto przed domem
przy ulicy Wolności 26, rozglądam się, to tu sto lat temu… Zatrzymuję wzrok na
pierwszym piętrze. Tu mieszkał przed laty Bronek Kolenda… Okna smutne,
opuszczone, w ogóle cała ulica Wolności, jakby nie ta, za mało żywa, taka
pusta… Sklepy same sobie się dziwią, że takie są, że jeszcze są… tyle
pustostanów, nadmiar pustki. Dzieci i młodzież po feriach zimowych wracają –
nie wracają do szkół... Nauka zdalna zdaje się utrwalać... Biura instytucji
państwowych i prywatnych pracują zdalnie… Już wracają do biur… Gromady przeciwników
szczepień jeszcze ciągną za sobą ogon niechęci, to jakaś dziwna
nonszalancja…
W Stulecie Śląskiej Oświaty
nie tylko duchy tamtego czerwca maszerowały ulicą Wolności i… ujrzały - nie
ujrzały nową Bramę triumfalną.
Głęboki miliard lat temu
powstało życie na Ziemi. Czy człowiek wie już, co z nim zrobić, biorąc pod
uwagę dotychczasowe doświadczenia?
luty 2022