środa, 5 stycznia 55 r.
Emiliana, Edwarda
Szkoda, że to już piątego. Jutro wyjazd do szkoły. Trudno będzie się przestroić. A gdy Liw jest w domu, to ma już dość tej wiejskiej nudy, patrzenia w wykonywaną rzecz finalną albo w książkę.
Trudno się dziwić, że czasem chodzi po dachach, włazi na podniebne topole, płynie po niebie jak latawiec. Anegdot i fraszek stworzono już wystarczająco dużo, jemu się marzy, aby ich życie było opowieścią, pełną przygód, anegdot i fraszek. Wówczas może nie miałby dość.
A czy nie jest? Zachowujesz się czasem jakbyś był sam na świecie i żył w pustce. Czasem milczysz... Zdarza się. Dobrze, że to zauważyłeś. Ojciec pojechał rowerem z koszatami do Gniezna na Zielony Rynek, do takiego sklepu, który kupuje od nich co kilka tygodni kilkadziesiąt sztuk produktu finalnego. Krystyna do południa zajęła się obiadem, bo tak mama zarządziła: przygotowała wczoraj zamoczoną fasolę, ucięła pięć kawałków mięsa z wędzonki, obrała kilka
271
marchwi i pietruszkę, dodała dwa ząbki czosnku i majeranek, a Pola „nastrugała pyrek”, opłukała je i po pół godzinie wkroiła do garnka, w którym już się gotowały wszystkie produkty. Matka narzekała trochę na nerki, ale cerowała bielizną i skarpetki. Liwiusz obrał dwa snopki roguzi, usuwając z pałek części zewnętrzne i rozbierając część wewnętrzną na elementy. Po obiedzie zrobili sobie czas wolny. Pola od razu wiedziała, co zrobić: Wyszła z domu do wsi. „Idę do Irki.” Z Ireną obie uczą się w Inie. Poza tym Liwiusz już się spakował do odjazdu.
*
Idę przez życie niepewnie i zadumany,
niosę na głowie kosz winogron,
w parku już kwitną kasztany.
Chyba zaspałem, może zapomniałem,
że mam do wykonania ważne zadanie,
zdaję maturę... i oniemiałem.
Przebudzony jednak w porę,
zabrałem się do pracy,
i „orę et laborę”...
*
Wcześnie rano, bo o świcie
Jestem w łóżku na suficie.
Mówią o tym już w powiecie.
Czy wy też coś o tym wiecie?
Ach, rozumiem, ze mną pewnie coś nie tak.
Matka z córką dały nurka,
ojciec pływa „wznak”.
Koniec ferii i sznurka.
*
Michał Ujmowski napisał artykuł o grze pozorów, wyjaśniając o co chodzi, poruszył w nim sprawy polityczne, produkcyjne, wspomniał o nagonce na ludzi politycznie niezaangażowanych po stronie słusznego ustroju i podpisał się pseudonimem. Ponieważ
272
napisał piórem, a nie na maszynie, zatrudniono grafologa, poszukując wroga władzy ludowej. Po pieczątce na znaczku trafili do Włocławka, ale gościa nie znaleźli. Przekopali całą redakcję pisma w województwie i nic. Donos uczynił gość, który był opiekunem ze strony urzędu bezpieczeństwa. Naczelny, aby samemu nie wpaść niewinnie, posprzątał dokładnie i skrupulatnie. Ale i tak go wywalili, tego donosiciela też, był już spalony. Dlaczego o tym Liw myśli? Opowiadał mu Zdzisiek Matraj, że ta sprawa wywołała zamęt w komitecie wojewódzkim i należy się spodziewać większej kontroli prasy i widowisk, nawet szkolnych przedstawień. Gdyby dorwali jego dziennik, to pewnie nie skończyłby szkoły. Należy do ZMP i jego poglądy są zlewicowane, ale niesłuszne... Przewodniczy kołu Rysiek Kotas, który jest nawet w zarządzie szkolnym. Rysiek to solidna firma i chodzi do kościoła. Wszyscy tacy są, ale ziarno niepokoju wzrasta w nich. Bywanie na zebraniach w czerwonym krawacie to za mało. Władza liczy na nowe szeregi, oni liczą na swobodę wyboru sposobu postępowania i pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz