wtorek, 24 sierpnia 2021

środa, 5 stycznia 55 r.

 


 

środa, 5 stycznia 55 r. 

Emiliana, Edwarda 

Szkoda, że to już piątego. Jutro wyjazd do szkoły. Trudno będzie się przestroić. A gdy Liw jest w domu, to ma już dość tej wiejskiej nudy, patrzenia w wykonywaną rzecz finalną albo w książkę. 

Trudno się dziwić, że czasem chodzi po dachach, włazi na podniebne topole, płynie po niebie jak latawiec. Anegdot i fraszek stworzono już wystarczająco dużo, jemu się marzy, aby ich życie było opowieścią, pełną przygód, anegdot i fraszek. Wówczas może nie miałby dość. 

A czy nie jest? Zachowujesz się czasem jakbyś był sam na świecie i żył w pustce. Czasem milczysz... Zdarza się. Dobrze, że to zauważyłeś. Ojciec pojechał rowerem z koszatami do Gniezna na Zielony Rynek, do takiego sklepu, który kupuje od nich co kilka tygodni kilkadziesiąt sztuk produktu finalnego. Krystyna do południa zajęła się obiadem, bo tak mama zarządziła: przygotowała wczoraj zamoczoną fasolę, ucięła pięć kawałków mięsa z wędzonki, obrała kilka

 271 

marchwi i pietruszkę, dodała dwa ząbki czosnku i majeranek, a Pola „nastrugała pyrek”, opłukała je i po pół godzinie wkroiła do garnka, w którym już się gotowały wszystkie produkty. Matka narzekała trochę na nerki, ale cerowała bielizną i skarpetki. Liwiusz obrał dwa snopki roguzi, usuwając z pałek części zewnętrzne i rozbierając część wewnętrzną na elementy. Po obiedzie zrobili sobie czas wolny. Pola od razu wiedziała, co zrobić: Wyszła z domu do wsi. „Idę do Irki.” Z Ireną obie uczą się w Inie. Poza tym Liwiusz już się spakował do odjazdu. 

Idę przez życie niepewnie i zadumany, 

niosę na głowie kosz winogron, 

w parku już kwitną kasztany. 

Chyba zaspałem, może zapomniałem, 

że mam do wykonania ważne zadanie, 

zdaję maturę... i oniemiałem. 

Przebudzony jednak w porę, 

zabrałem się do pracy, 

i „orę et laborę”... 

Wcześnie rano, bo o świcie 

Jestem w łóżku na suficie. 

Mówią o tym już w powiecie. 

Czy wy też coś o tym wiecie? 

Ach, rozumiem, ze mną pewnie coś nie tak. 

Matka z córką dały nurka, 

ojciec pływa „wznak”. 

Koniec ferii i sznurka. 

Michał Ujmowski napisał artykuł o grze pozorów, wyjaśniając o co chodzi, poruszył w nim sprawy polityczne, produkcyjne, wspomniał o nagonce na ludzi politycznie niezaangażowanych po stronie słusznego ustroju i podpisał się pseudonimem. Ponieważ 

272 

napisał piórem, a nie na maszynie, zatrudniono grafologa, poszukując wroga władzy ludowej. Po pieczątce na znaczku trafili do Włocławka, ale gościa nie znaleźli. Przekopali całą redakcję pisma w województwie i nic. Donos uczynił gość, który był opiekunem ze strony urzędu bezpieczeństwa. Naczelny, aby samemu nie wpaść niewinnie, posprzątał dokładnie i skrupulatnie. Ale i tak go wywalili, tego donosiciela też, był już spalony. Dlaczego o tym Liw myśli? Opowiadał mu Zdzisiek Matraj, że ta sprawa wywołała zamęt w komitecie wojewódzkim i należy się spodziewać większej kontroli prasy i widowisk, nawet szkolnych przedstawień. Gdyby dorwali jego dziennik, to pewnie nie skończyłby szkoły. Należy do ZMP i jego poglądy są zlewicowane, ale niesłuszne... Przewodniczy kołu Rysiek Kotas, który jest nawet w zarządzie szkolnym. Rysiek to solidna firma i chodzi do kościoła. Wszyscy tacy są, ale ziarno niepokoju wzrasta w nich. Bywanie na zebraniach w czerwonym krawacie to za mało. Władza liczy na nowe szeregi, oni liczą na swobodę wyboru sposobu postępowania i pracy.

czwartek, 12 sierpnia 2021

POJEZIERZE GNIEŹNIEŃSKIE

 


 

POJEZIERZE GNIEŹNIEŃSKIE
Gołąbki 1948


I
Pisząc o wczoraj nie skreślam
dzisiaj i szykuję miejsce na jutro
Czas się rozciąga i zatraca
przyspiesza i biegnie
bywa za krótki dla jutra
gdy nadejdzie dzisiaj
Nic to
Pojezierze
zapisało się w mojej pamięci
setkami wciąż żywych scen
z udziałem mieszkańców
okolicznych wsi i miast
z fauną i florą z krajobrazami
dziecięcych marzeń
Najzwyczajniej
*
Co roku od nowa wzrasta zielony
pejzaż pięknieje wraz z wiosną
316
rozszerza się i eksploduje
staje się bajkową krainą
w której wszystko jest możliwe
To tu jeszcze zające kicają
podjadają w ogrodach zieloną
sałatę wystawiają uszy z upraw
i stają na czatach
To tu na podmokłych łąkach
Malinowskich
czajki czubate zakładały gniazda
i wysiadywały jajka
Chybotliwym lotem zwodziły
intruzów popłakując i donośnie wołając
Nie szukaj nie znajdziesz
Lipiec już lipiec
I we mnie jak we śnie  kołysał
się horyzont płynął przed czajkami
otwierał drzwi przestrzeni
Krowy z melancholią w oczach
spoglądały w dal żując trawę
Cóż im po czajkach
Niedaleko stąd słyszałem gęganie
gęsi w pachnącym łubinie
Na kładce rowu melioracyjnego
gołe niewielkie stopy dziecięce
Żeby się tylko nie załamała
Pewniej skoczyć przez strumyk
dotknąć jego szemrzącej wody
Biegnąc do Jeziora Łomna -
dzieci potykały się o kępy trawy
rozrzucały perlistą radość
Ona lecąc nad nimi nuciła
317
pieśń o makach chabrach i kąkolach
Już pączkowała w nich soczysta miłość
w złotych łanach ukryta
nieśmiało zakwitała w powojach
I pieśń płynęła z łąk
dla trzmiela a trzmiel grą na kontrabasie
czarował polne kwiaty
Z motylem monarchą umówił
się na kielich łubinowego nektaru
II
We mnie obrazy jak w filmie
Niewielka piaszczysta plaża
rzucona między trzciny rogożę i sitowie
W zaroślach trzciniak przy gniazdowym
dziele wyśpiewywał arietkę
Plusk wody jak klaśnięcie
Płoć po owada błysnęła czerwoną
płetwą dziurawiąc taflę jeziora
Tuż za nią z morderczymi
zamiarami groźny szczupak
We mnie lato w pełni
Krzyki i nawoływania
pomarszczone lustro i srebrne bryzgi
aż dech w piersiach zaparty
Ostrożne kurki wodne odpłynęły
na środek lustrzanego mamidła
Zielono – brązowe żaby umykały
przeskakując ludzką chytrość
Spod przybrzeżnych kamieni
wyślizgiwały
się jaszczurki jak płochliwe myśli
318
Jak wchłonąć urodę tych chwil
i nagrać na płytę pamięci
Jak zatrzymać czas stanąć na jego ogonie
by nie mógł się ruszyć
Zanurzyłem się w przeszłość
pośród krzewów i paproci
a tu niespodziewanie
wypłowiałe obrazy żurawi na podwórku
Nie skrzypią nie dzwonią
Nie można ich dotknąć ożywić skopiować
Utknęły w niemożności
III
Noszę w sobie skondensowany
świat młodości
Dzieci nagusieńkie rozbryzgujące
perlisty śmiech
Zanurzają się w przezroczystej
wodzie odrodzenia
Grążel żółty usadowił się bezpiecznie
daleko od brzegu i śmiał się z nimi falując
A kilka tygodni wcześniej
bekasy beczały w locie
śmigając nad torfowiskami
huczały zabawnie bąki
i drżały z przejęcia osiki
Dzieci mają różne powody do radości
Dwieście metrów dalej rosły stuletnie
brzozy grabolistne niby kominy w liściach
Między nimi dwie rdzawe wiewiórki
przeskakiwały przestrzeń
rozpraszając orzechową energię
Beztroska po cenach młodości
319
Jeszcze dzikie gołębie w zielonym
igliwiu wysmukłych sosen
gdzie tylko jastrząb zagląda kwiląc
jakby prosił o modlitwę
Pojezierze Gnieźnieńskie upiło się
urokami życia i bogatą przeszłością
Każdej wiosny przyodziewa
bogaty płaszcz nastrojów
ze stu jezior
dostojnych lasów
wśród tysięcy ptaków
i mieszkańców leśnego parteru
Pojezierze zaprasza i zachęca
swym wdziękiem
wabi leśną ciszą i szumem drzew
kusi niespodziewanym spotkaniem
z dzikiem w cichą noc a może
z czarnym dzięciołem
w czerwonym berecie
albo danielem na leśnej polanie
królewskiego lasu
figlarką wydrą z jeziora
i tajemniczym borsukiem
z królewskiej nory
Świat w którym jest miejsce
dla kwitnących uniesień
i jarzących się wspomnień
Ten świat w obrazach zabrałem z sobą
i po latach pokazałem moim dzieciom


1999 r.
(Z almanachu Co nam w duszy gra i nie gra...
autor Eugeniusz Rychlicki)