niedziela, 24 czerwca 2018

Haja skuli bajtla




Z ulicy Gagarina do dworca kolejowego w Chorzowie Batorym jest spory kawałek drogi. Jeszcze przed 1989, ale i później trudno było wydostać się z domu do wyznaczonego celu inaczej, niż piechotą. Dojście do autobusu dwadzieścia dwa też zajmowało  do dziesięciu minut. Często więc ten łamany odcinek ulicznej trasy przebywało się idąc pieszo szybciej lub wolniej.
            Pamela pracowała w szkole podstawowej przy ulicy Racławickiej, to znowu plus kawał drogi, a jej mąż Herbert dojeżdżał do pracy w Gliwicach. Posiadali dwoje dzieci i z obowiązków rodzicielskich starali się wywiązywać jak najlepiej.
            Zdarzało się tak, że nie miał kto zostać z dziećmi, by się nimi opiekować. Wtedy dwuletnią córeczkę Kamilę Pamela odprowadzała do babci, to też kawałek drogi, a czteroletniego Jacka zabierała ze sobą do szkoły albo przez godzinę-dwie zajmowała się nim życzliwa sąsiadka. 
            Tego dnia o siedemnastej Pamela miała międzyokresowe spotkanie z rodzicami swojej klasy.  Zabrała Jacka i poszli pieszo na dworzec, by gdy przyjedzie pociąg z Gliwic, Herbert zabrał syna do domu, a ona w te pędy pospieszy na zebranie. Jak zawsze, zawczasu miała przygotowany materiał dla rodziców i o tym nie musiała myśleć.  Czekali piętnaście minut dłużej, bo pociąg się spóźnił. Już się niecierpliwiła, a Jacek jako bardzo aktywne dziecko, wciąż się wyrywał, chciał biegać po hali dworcowej, a Pamela nie miała zamiaru za nim biegać. Wreszcie Herbert ukazał się na parterze dworca i Pamela odetchnęła z ulgą.
            Po przywitaniu się z Herbertem, i ucałowaniu przez ojca swojego synka, odezwała się uśmiechnięta:
            – Już się bałam, że nie zdążę. Jacuś, to teraz idziesz z tatą do domu. We dwójkę będzie wam raźniej – podała prawą rączkę Jacka Herbertowi.
            W tym momencie Jacuś wyraził swoje zdanie: – Ja nie pójdę z tatą, pójdę z tobą do szkoły.
            – Ależ Jacusiu, ja mam spotkanie z dorosłymi rodzicami, będziesz się tam nudził.
            – Ja chcę z tobą…
            Ojciec chwycił dziecko za rękę i zamierzał skierować się  w stronę mostu kolejowego i dalej ulicą Stefana Batorego… ale Jacek mu się wyrwał i sam wybiegł przed dworzec. Wobec tego wszyscy troje poszli kilkanaście metrów w stronę mostu.
            – Jacusiu, proszę cię, idź z tatą.
            Jacek stał w miejscu. Tata powiedział: – To goń mnie – i poszedł w kierunku domu. Jacek się nie ruszył. Pamela też się oddalała w przeciwnym kierunku, spieszyła się, nie chciała się spóźnić. Odległość między rodzicami zwiększała się i Pamela zaniepokojona, zwróciła się do milicjanta, który wyszedł z dworca i zobaczył samotne dziecko. 
            – Jacku, pan władza zaraz przyjdzie do ciebie, bo jesteś niegrzeczny. Potem do milicjanta powiedziała: – Panie władzo, niech pan mu coś powie, ja tak się spieszę, a on jest taki uparty.
            Milicjant spojrzał na dziecko, spojrzał na matkę i rzekł podniesionym głosem: – Dlaczego obywatelka straszy dzieci milicją? Tak pani je wychowuje? A poza tym, co to dziecko samo robi na ulicy? Pani naraża swoją pociechę na niebezpieczeństwo. Jak wlepię pani mandat, to pani się nauczy…
            – Panie milicjancie, niech pan mnie nie straszy. Niech pan pouczy i da spokój.
            Ludzie, którzy wychodzili z dworca, przyglądali się scenie i szli dalej, ale dwoje z nich przystanęło. Jacek stał tam gdzie stał, a kobieta, którą to denerwowało, powiedziała do milicjanta: – Niech pan wlepi jej mandat, to może się opamięta. Kto to widział zostawiać dziecko na ulicy.
            Herbert już był za zakrętem i pod mostem. Milicjant nie zamierzał być milszy.
            – Obywatelko, proszę wziąć dziecko i idziemy na posterunek. Proszę! – polecił.
            – Ależ, panie władzo, ja mam spotkanie z rodzicami.
            – Obywatelka nauczycielka, to jeszcze gorzej.
            Pamela płakała, a Jacek pocieszał mamę.
            Weszli z powrotem na dworzec i do izby dyżurów milicji.
Tu miała dyżur milicjantka.
             – Przejmij sprawę, ja muszę spieszyć się do komendy. Obywatelka ci powie o co chodzi. W każdym razie zostawiła dziecko na ulicy…
            – To będzie mandat.
            Pamela płakała.
            – Proszę dowód osobisty. Proszę opowiedzieć jak to było.
            Pamela chciałaby teraz razem z dzieckiem zniknąć, przemieścić się do celu i zapomnieć. Poczuła się strasznie bezsilna i osamotniona.
            Zaczęła opowiadać i prosić o zwolnienie, bo jak się nie zgłosi o właściwej godzinie w szkole, to dyrektorka da jej naganę.
            Tymczasem kobieta w mundurze nie miała zamiaru być mniej harda. Zanosiło się na klęskę, ale zdarza się też tak, że w chwilach zgryzoty i zmartwienia, pojawi się iskierka nadziei, która rozpala płomień czegoś dobrego.
            Do biura wszedł milicjant w stopniu starszego sierżanta.
            – Co tu się dzieje? Dlaczego pani płacze? – zwrócił się wprost do Pameli starszy rangą.
            Boże, pomyślała, znowu wszystko od początku, jak chyba oszaleję. Kiedy powiedziała, jak to się stało, starszy rangą milicjant o nic już nie pytał, tylko zwrócił jej dowód osobisty i rzekł:
            – Proszę już iść. W przyszłości proszę nie zostawiać dziecka samego na ulicy, nawet na krok. Dzieci są spontaniczne, nigdy nie wiadomo, jaki mogą wykonać ruch. Dziecko może wbiec na jezdnię… – nie dokończył. Pamela podziękowała i wyszła z komisariatu. Zatrzymała taksówkę i pojechała z dzieckiem do szkoły. – A z tatą to ja sobie pogadam, powiedziała do Jacusia. Jacek był teraz grzeczny i nie mówił, że chce przekornie do taty, był posłuszny. Kiedyś w domu skacząc na jednej nodze, podskoczył do mamy i powiedział: – Czy mogę prosić panią do tańca? Teraz nawet nie pomyślał o takich żartach. – Zatańczmy w naszym ogrodzie – dodał. – My mamy ogródek?
            – Trzy doniczki na parapecie.