czwartek, 2 stycznia 2020

Pancerniak

Pancerniak 


 Czuł się jak zwykle, zwyczajnie gorący, silny psychicznie, przygotowany na każde spotkanie w dniu, a było ich osiem. Ale był też podenerwowany, nasycony odrobiną niepewności, bo wciąż widział cylinder parowozu na głowie pewnego męczennika, osadzony przez paru nieszczęśników. Znał ich imiona i nazwiska. Oni znali jego. Nie wystąpiła potrzeba użycia słów identyfikatorów. Nie wystąpiła potrzeba uprzedzania faktów. A priori w zgodzie z sobą. On ex ante. Nie powinno być źle, myślał. Udawał się do jaskini jazgotu doskonale wyposażony. Posiadał igelitową izolację żył i tętnic, na nogach miał bawełniany oplot włóknisty. Na piersi oprzęd je-dwabny. Na głowie szczelną powłokę ołowianą, z otworami umożliwiającymi funkcjonowanie pięciu zmysłów i miejsce zapasowe na szósty. Założył też izolację od głupich uwag i dowcipów. Była to guma odporna na nieuporządkowane dźwięki, z automatycznym blokowaniem słuchu. Przedostatnią warstwę stanowił taśmowy pancerz stalowy. To na wypadek gwałtownego zetknięcia się z ostrymi przedmiotami. Pancerz mógłby zardzewieć. Jako ochronę przed działaniem szkodliwych substancji chemicznych naziemnych i podziemnych przywdział oplot włóknisty nasycony asfaltem. Do niego mogły się przyklejać jednostki o dużym stopniu agresywności. Wtedy lepiej być styczną czy sieczną? Myślał też o rzędnych i od-ciętych. Nie miał jednak zamiaru odcinać się od młodzieży, nie po to jest uzbrojony i nie po to tu przyszedł. Tak zabezpieczony wtoczył się ociężale jak pojazd pancerny do sali lekcyjnej. Czekali na niego rozfruwani kandydaci na ludzi wykształconych, przygotowywanych do zawodu, na razie ukochane istoty edukowane. Spodziewał się, że zaraz się zacznie normalna nauka, ale mogą też być zgrzyty i szczękanie uzbrojenia, tymczasem w powietrzu zaczęła błyskać trwoga, dało się też słyszeć szmery i poruszenie wśród przyborów szkolnych. Zauważył ruch komórek telefonicznych. Był na to przygoto-wany. W jednej chwili wszystkie na jego sygnał zostały zablokowane. Automatycznie zamknęły się drzwi wyjściowe. Przez chwilę panowało milczenie i konsternacja. To był moment mobilizacji. Następnie wstał młodzieniec z grupy hip-hopowej i powiedział, że wie, o co chodzi. – Czy chcecie uczestniczyć w procesie, który nazywa się nauczaniem? – zapytał nauczyciel. Czujniki nastroju, skupienia i łagodności w jego opancerzeniu zaczęły go informować o powstaniu zwyczajnych, sprzyjających warunków fizycznych i umysłowych do nauki. Zapytał wówczas o temat, nie dodając, że właśnie jest pomocą naukową, którą wykorzysta do upoglądowienia lekcji. Na oczach uczniów, gdy zaczął posługiwać się fachowym słownictwem, rozpoczął rozbrajanie. Zapanowało zaskakujące zaciekawienie, a uczniowski śmiech zgromadzony w kącikach ust lekko powiewającej młodzieży nie miał odwagi wydostać się na zewnątrz. Słychać było coraz głośniejszy chrzęst zdejmowanej zbroi, odpowiednio otwieranej, rozwijanej i rozkładanej. Nauczyciel stawał się coraz mniej podobny do robota. Najbardziej domyślny i odważny uczeń napisał na tablicy temat Budowa i zastosowanie kabli. 
 Już w czasie przerwy międzylekcyjnej Małgorzata Matylda opowiedziała o zdarzeniu i swoim koledze w pokoju nauczycielskim, kończąc informację zdaniem: – Widziałam, taki jest Celestyn Maj. Nikt się nie odezwał i za bardzo się nie zdziwił, bo to teraz normalne: profesor od geografii Walek Strumyk poszedł na lekcję geografii jako globus, a historyk Gębosław Rzepa przebrał się za Bolesława Chrobrego i wymachiwał mieczem. Matematyk Bronek Morga przebrał się za Talesa z Miletu i dziwnie nikt go nie rozpoznał. W szkole średniej za Talesa? Czyli synonim czego? – Nie mówcie mi o Euklidesie – dało się słyszeć, gdy wszedł do szkoły drugi matematyk, Marcin Wrzos, cały Łobaczewski w Gaussach.